Wbrew regułom

Wbrew reklamowym spotom „World War Z” to nie horror, ale raczej obraz z gatunku kina katastroficznego. I to bardziej takiego familijnego, chociaż może nie do końca.


Zgodnie z popularną definicją gatunku, cechą prawdziwego horroru jest zderzenie tego, co niewytłumaczalne czy nadprzyrodzone, z tym, co rozumne. Jakiekolwiek racjonalne wytłumaczenie rozgrywających się na ekranie wydarzeń nie wchodzi w grę. W „World War Z” jest inaczej. Pojawiają się tu zombie, ale nie są to powstający z grobu nieumarli. To ofiary rozprzestrzeniającego się z zawrotną szybkością nieznanego wirusa czy bakterii. Film Marca Forstera należy raczej do popularnego, występującego w różnych odmianach gatunku, kina katastroficznego. Scenariusze tych opowieści są dosyć schematyczne, a bohaterami ludzie znajdujący się w sytuacjach nadzwyczajnych, toczący walkę o przetrwanie. Nie tylko swoje, ale społeczności czy grupy, w której żyją, a nierzadko całej ludzkości. Zróżnicowane są natomiast warianty zagrożenia, z jakimi muszą walczyć. W wypadku USA „World War Z”, kinowego hitu tego lata w USA, jest to zagrożenie biologiczne, podobnie jak w „Epidemii” Wolfganga Petersena z 1995 roku. W najlepszych filmach tego gatunku ważna jest nie tylko akcja, ale również obraz przedstawionej na ekranie społeczności stojącej w obliczu, wydawałoby się, pewnej zagłady. Społeczności, która albo ulega dezintegracji, albo potrafi wspólnie stawić czoła nadchodzącej niechybnie tragedii. Jednak, aby to było możliwe, musi się znaleźć bohater, który weźmie na siebie wysiłek walki z zagrożeniem. Zwykle wszystko dobrze się kończy, ale nie jest to regułą. 


Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Więcej nowości