Ostatnie 20 lat mieszkam w Rybniku i tak się złożyło, że po połowie w parafii św. Antoniego i ostatnio w parafii św. Jadwigi. W obu tych parafiach działają mi na nerwy ministranci chodzący po kolędzie. Dlaczego?
Zanim zamieszkałem w Rybniku, to pierwszą połowę życia spędziłem w Gierałtowicach, gdzie byłem ministrantem. A tam kolędowa tradycja jest taka, że ministranci wchodzą kilka minut przed księdzem do domu, śpiewają kolędy a potem siadają na krzesłach, rozmawiają z domownikami i czekają na wejście proboszcza lub wikarego. Natomiast w Rybniku ministranci wchodzą do domu, śpiewają kolędę i potem znów wychodzą na dwór i koło furtki czekają na księdza, po czym razem z nim ponownie wchodzą do domu na modlitwę „Pokój temu domowi”.
Na nerwy działa mi właśnie to łażenie ministrantów tam i nazod. Bo po pierwsze – przez takie dwukrotne wchodzenie nawnoszą do domu dwa razy więcej marasu, czyli błota. Po drugie – kiedy po zaśpiewaniu kolędy ministranci wychodzą, to robi się w domu jakaś taka próżnia, niezagospodarowany czas. Po trzecie – wychodzenie ministrantów naprzeciw księdzu pokazuje, że księża nie znają dobrze swojej parafii i potrzebują ministrantów na przewodników i kolędowe drogowskazy.
Jest jednak najważniejszy czwarty powód – ministranci wychodząc z domu na te kilka minutek bezpowrotnie tracą szansę rozmowy z odwiedzanymi rodzinami. A wówczas można się wiele dowiedzieć o dziejach parafii, dzielnicy, miejscowości... Ludzie też wówczas chętnie wspominają poprzednich księży i anegdoty związane z dawnymi kolędami. Ministranci też nabywają w tych okolicznościach umiejętności krótkiej konwersacji, mądrego odezwania się do każdego, a to trudna do przecenienia szkoła życia i dobrych manier.
Tamtemu gierałtowickiemu sposobowi kolędowania – rozpowszechnionemu również w licznych śląskich parafiach – zawdzięczam bardzo wiele. Wówczas poznawałem wystroje śląskich domów, wiszące na ścianach świynte łobrozki czy stojące na wertikach przywożone z ponci świynte figurki i krucyfiksy. Dowiadywałem się o losach Ślązoków z czasów wielkich wojen oraz przede wszystkim poznawałem mentalność Ślązoków, bez której to wiedzy moja dzisiejsza znajomość śląskiej kultury byłaby tylko teoretyczna. Dlatego właśnie cierpię, gdy rybniccy ministranci tracą podczas kolędy swoją wielką edukacyjną szansę.
A jeżeli do tego jeszcze dołożymy, że współczesna polska szkoła niedomaga oraz uświadomimy sobie ogłupiające działanie dzisiejszych komputerów, internetu czy telefonii komórkowej - to już katastrofa wisi nam w powietrzu. W tej sytuacji również ministranci, a na pewno w Rybniku, mają mniejsze cywilizacyjne możliwości zostania awangardą czy elitą współczesnej młodzieży. Z tym jednocześnie wiążą się pisane na drzwiach podczas kolędy litery K+M+B. One mogą już nie być interpretowane jako „Kożdy Ministrant Buks”, ale może „Kożdy Ministrant Borok”?
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.