Idę pod prąd

O bluesie, rodzinie, która jest najważniejsza i modlitwie muzyką z Ireneuszem Dudkiem rozmawia Jan Drzymała.

Teraz już ani kropli nie bierze Pan do ust?
Nie. Obiecałem sobie, że moje dziecko nigdy mnie nie zobaczy pijanego. Obserwuję różne tragedie, szczególnie dzieci pijących rodziców. Chciałbym uświadomić tym rodzicom przez siebie, że powinni mieć na uwadze szczególnie swoje dziecko. Dziecko strasznie to przeżywa, kiedy widzi rodzica pijanego. W Polsce jest ponad 90 proc. ludzi wierzących, ochrzczonych. Wiarę trzeba pojmować jako drogowskaz na życie. Dziesięć przykazań: nie zabijaj – tu wpisuje się również alkohol. Nie zabijaj kogoś, nie zabijaj siebie. Jasne, alkohol jest dla ludzi – to już jest wyświechtany slogan. Ale ciekawa rzecz! Jeśli byłem na imprezie, nie było sytuacji, że polano po kielichu i flaszka zakręcona. Musiała być wypita do dna, a prawdopodobnie był to stymulator do kupna drugiej. To już nie jest dobra rzecz i ludzie, którzy tak robią, nie mogą powiedzieć, że alkohol jest dla ludzi.

Dlatego na organizowanym przez Pana festiwalu Rawa Blues nawet piwa nie można się napić?
W „Spodku” nie ma piwa ani żadnego innego alkoholu. Jest wprowadzony pewien standard: kręci nas tylko muzyka. Dzięki temu mogę zauważyć, który z wykonawców naprawdę się podoba. Śledzę reakcje ludzi i wiem, że nie ma innych czynników, które by zakłóciły im odbiór. Na Rawie Blues jest cała gama muzyki i ludzie też przychodzą różni. Są młodzi z długimi włosami. Są osoby nieco starsze, elegancko ubrane. Są nawet rodziny. Jakoś jedni drugim nie przeszkadzają, razem się bawią, nawet nie zwracają uwagi, kto jak jest ubrany, bo zaczyna działać muzyka i to jest najistotniejsze.

A artyści?
W latach, kiedy dojrzewałem, oglądałem się na zachód. Niektórzy chlali. Nawet narkotyki wchodziły w grę. Miałem to szczęście, że za to się nigdy nie wziąłem. Teraz jest inaczej. Znowu śledzę zachód. Prawdziwą klasą jest, kiedy ludzie na sceną przychodzą wypoczęci, niepijący. To jest dobra moda, która trwa już od dłuższego czasu. Artyści, którzy nie szanują siebie i publiczności, jadą tym sznytem, który był w rock’n’rollu w latach 60. Widzę, jak na scenę – czy to na Rawie, czy na festiwalach jazzowych – wychodzą wielcy muzycy. Wypoczęci, wyspani, wypachnieni… Tam w ogóle nie ma mowy o żadnym alkoholu.

Od początku Ireneusz Dudek jest buntownikiem. Może to też wyraz jakiegoś buntu?
Może tak. Może nie chcę myśleć schematycznie. Chcę być charakterystyczny, bo gdzieś bunt jest wpisany cały czas w moje życie. Nawet Shakin’ Dudi rozwiązałem i poleciało u szczytu sławy. Wszystko, co robiłem, szło pod górę. Zauważyłem, że to jest fajne, kiedy się coś buduje, bo sam finał, już nie jest tak czarujący, jak dojście do niego. Lubię mieć przeszkody i je pokonywać.

Może w zakazie sprzedawania alkoholu na Rawie jest pewna odwaga, ale także wiara w ludzi, że im nie do końca jest piwo potrzebne. Jakoś dziwnie się utarło, że piwo to blues. Powiedziałem kiedyś: „w takim układzie klasyka to szampan”. To takie głupie kojarzenie alkoholu z muzyką.... Widzisz, blues to nie była muzyka grana „na salonach”. Wykonywało się go w tanich klubach. Pomyślałem, że czas, aby zagrać bluesa w super sali, na super aparaturze i każdego wykonawcę potraktować jak najlepiej. Wydaje mi się, że przyszła pora, żeby blues przestał się kojarzyć z bylejakością towarzyszącą niektórym festiwalom.
 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Więcej nowości