Święty spokój

Marek Szołtysek

publikacja 11.03.2012 20:40

Pewnie każdemu zdarzyło się powiedzieć: Dejcie mi świynty spokój! Ale życie pełne jest zamieszania…

Święty spokój Marek Szołtysek/GN „Nie zabraniajcie dzieciom przyjść do mnie” – to znaczy też: nie bójcie się boisk przy kościołach!

Zda­rza się zmierzły mąż na pyndzyji, za głośno biegające po domu wnuki, wizyta natrętne­go agenta ubezpieczeniowe­go czy sprzedawcy niepotrzeb­nych towarów.

O chwilach spo­koju marzymy też w pracy – by szef dał wytchnienie, w szkole – żeby tyle nie pytali i nie za­dawali, czy wreszcie w sklepie – aby nie bombardowali nas ciągłymi promocjami, czy de­gustacjami i pozwolili szybko zrobić najpotrzebniejsze zaku­py. Ale również święty spokój rozumiemy bardzo dosłownie, kiedy denerwuje nas uliczny hałas, ciągle dzwoniące telefo­ny czy dolatująca z domu sąsia­dów muzyka.

Myślę jednak, że praw­dziwy święty spokój możemy mieć dopie­ro po śmierci. Ale to też nie jest blank pewne, bo w pie­kle ponoć jest jeszcze gorszy hałas niż na meczu albo przy drodze rozjeżdżanej TIR-ami. Natomiast chrześcijaństwo za­sadniczo nie jest religią świę­tego spokoju, a Ponboczka nie wypada o to za życia pro­sić.

Przypomnijmy sobie pro­roka Jonasza czy Izajasza. Przecież oni naprzykrzali się ludziom wzywaniem do prze­strzegania przykazań – a ów­cześni grzesznicy odpychali ich od siebie i prosili o świę­ty spokój. A Nowy Testament nawet namawia nas byśmy nie dawali Ponboczkowi święte­go spokoju i byśmy mu się na­przykrzali w modlitwie, by­śmy go uporczywie prosili, aż do skutku. A Pan Jezus? Choć był zmęczony to nie zabra­niał, by przychodziły do nie­go dzieci i tylko Apostołowie sądzili, że chce mieć święty spokój.

Natomiast dzieje niejed­nego grzechu mają w tle motyw świętego spo­koju. A czyż Piłat nie skazał Chrystusa na śmierć, bo chciał mieć święty spokój? Bo straszo­no go skargami do cesarza i ha­łasowano mu pod oknami, krzy­cząc: Ukrzyżuj go! Ale zejdźmy trochę do spraw mniejszego ka­libru.

Jak wielu parafian ceni so­bie święty spokój, kiedy pro­boszcz prosi o pomoc w sprzą­taniu kościoła czy przy budowie betlyjki. Z drugiej strony zaś nie­jeden proboszcz robi z probo­stwa warownię świętego spoko­ju, zabezpieczając się domofonami i telefonami z automatyczną sekretarką, których czasami nikt nie odbiera.

Księży trzeba tu trochę zrozumieć, bo nie mają biegających po domu dzie­ci, a brak tego typu problemów nie daje im odporności, więc się trochę uzależnili od świętego spokoju. Ale co ma powiedzieć matka pracująca w supermarke­cie przy kasie, na którą w domu, po robocie, czeka troje czy pię­cioro dzieci...

Zagadnienie świę­tego spokoju nasunęło mi się przed kilkoma miesiącami, podczas wakacyjnych podróży, kie­dy na pewnym przykościelnym placu zauważyłem boisko do koszykówki. Tam pewnie jest proboszczem jakiś święty albo głuchy ksiądz – pomyślałem. Bo chyba większość proboszczów z przerażeniem myśli o sytuacji, by między ich kościołem a farą miały powstać hałaśliwe boiska.