Tropik na sutanny po 36 zł

LUBELSKI GOŚĆ NIEDZIELNY

publikacja 16.12.2011 07:36

Opowiadał o Galicji, pojechał do Babadag. Tym razem przybył do Lublina, by napisać opowiadanie dla projektu CityBooks. Z Andrzejem Stasiukiem rozmawia Stefan Sękowski.

Tropik na sutanny po 36 zł Stefan Sękowski/GN Andrzej Stasiuk nie lubi pisać laurek

Stefan Sękowski: W Lublinie nie jest Pan po raz pierwszy.

Andrzej Stasiuk: – Nie. Bywa­łem tu wiele razy, ale pierwszy raz jestem tak długo. Związałem się z Lublinem przez współpracę z Teatrem Gardzienice.

Ma Pan już własne ścieżki w Lublinie?

– Tak. Co dziś fajnego widzia­łem… szedłem Zamojską, tam wokół murów siedziby biskupa jest bardzo ładna uliczka. Natkną­łem się też na kapitalne ogłoszenie: „tropik na sutanny – 36 zł za metr bieżący”. Z takich smaczków będzie składać się mój pobyt.

Są miejsca w Lublinie, które ko­jarzą się ludziom z tym miastem. Też będzie Pan je odwiedzał?

– Znajdę własne miejsca. Na pewno pójdę na zamek, pojadę na Majdanek. Ale nie mam takich preferencji. Sprawdzę, jak wdrukuje mi się Lublin bez mojej zgody i wiedzy. Ktoś proponował, że mnie oprowadzi, ale ja zosta­wiam mój odbiór losowi. Kupuję bilet, wsiadam w tramwaj…

Trolejbus.

– Tak (śmiech). I patrzę, co wy­świetla się za oknami. Na twarze ludzi, kiedy zmieniają się dzielnice bogatsze na biedniejsze. Albo jadę o godz. 5 lub 6 z udręczoną klasą robotniczą, we mgle, w lodowatym świetle, w chłodzie, w nieogrzanym autobusie. To jest fascynujące. Później kładę się w domu, trawię to wszystko, jak wąż, który po­łknął słonia w „Małym księciu” Saint-Exupéry’ego.

Spotkał Pan ciekawych ludzi?

– Na przykład Marokańczy­ka, który prowadzi kebabownię na Dworcu PKS. Zakolegowałem się z nim.

Jak podoba się Panu projekt CityBooks?

– Dostałem propozycję, która mi się spodobała i myślę o tym, co mam zrobić, mniej o samym projekcie. Na pewno danie moż­liwości pisarzowi pomieszkania przez pewien czas w miejscu, które ma opisać, jest ciekawym pomy­słem, Poza tym pasuje mi do pry­watnych planów. Ostatnio prze­śladuje mnie „Project Wschód”. Mój ojciec pochodzi z Podlasia, tam spędzałem całe wakacje w dzieciństwie, mama pochodzi ze wschodniego Mazowsza. Chcę napisać książkę o Wschodzie – od Drohiczyna aż po Ułan Bator. Lublin się świetnie w tym mieści. Jak Zamość, Białystok i naj­piękniejsze polskie miasto, czyli Przemyśl. Gdyby zaproponowano mi Poznań, to bym się nie zgodził.

O Lublinie pisali Józef Czechowicz czy Isaak Bashewis Singer, mimo to miasto cierpi na niedobór dzieł literackich. To próba za­pełnienia tej luki?

– Chcielibyście być Krako­wem, z tymi wszystkimi krakowskimi pisarzami? Uchowaj, Panie Boże! Zresztą książki nie muszą dotyczyć miejsc. Gdy czyta się „Sklepy cynamonowe” Brunona Schulza, to ich akcja może rów­nie dobrze toczyć się w Lublinie. Ale w mojej kolejnej książce, którą skończę za rok albo półtora, bę­dzie Lublin.

A tekst dla CityBooks, który po­wstanie wcześniej, będzie laur­ką? Tego niektórzy oczekują…

– Absolutnie! To ma być sen­sowny tekst literacki! Ja wiem, że wielu myśli: przyjedzie pisarz i fajnie opisze nam miasto. A ono jest takie, jakie jest. Co komu ze skłamanego, wygładzonego opisu? Tu chodzi o mięcho, o jakąś prawdę. „Co za syf w tym Lubli­nie” – takie będą pierwsze słowa mojego tekstu (śmiech).