Kogutów nie oddamy

Marcin Wójcik

publikacja 18.02.2012 04:28

Problemy z wycinanką. Polskie firmy wykorzystują dzieła twórczyń ludowych, nie pytając ich o zgodę. Artystki boją się, że za chwilę tak samo będą postępować Chińczycy.

Maria Stachnal   Marcin Wójcik/GN Maria Stachnal
Artystka jest jedną z najbardziej znanych wycinankarek łowickich
Wycinankarki łowickie już wiedzą co czuje ofiara plagiatu. W tym przypadku chodzi o przywłaszczenie kogutów, koni, pawi, zagród, czyli tego wszystkiego, co może znaleźć się na wycinance łowickiej. Ale najważniejsza pozostaje technika wycinania, kierunek w którym podąży ręka tnąca kolorowy papier, koniecznie nożycami do strzyżenia owiec.

Ręka Henryki Lus
W Błędowie łąk nie brakowało, a na nich rozmaitych kwiatów w bogatej palecie kolorów. W czasach kiedy jeszcze nikt nie przypuszczał, że Bzurą pójdzie na Warszawę Niemiec, wycinankę zdobiono suszonymi kwiatami. Gospodynie, pasąc krowy, miały czas, by nazbierać do koszyka stokrotek, maków, chabrów. Suszyły je później na piecach i w sieniach, po to, aby w długie zimowe wieczory zająć się wyklejaniem. Tak więc przed wojną łowicki kogut pachniał chabrami, makami i stokrotkami. Cały był naturalny jak naturalne było zamiłowanie do prac plastycznych na wsi. Później kwiaty zastąpił kolorowy papier.

Henryka Lus, która w dzieciństwie mieszkała w Błędowie, pamięta, jak jej ciotki i mama w każdej wolnej chwili wycinały papierowe koguty. Z czasem zaangażowała się również Henryka. Zajęła nawet drugie miejsce w konkursie na wycinankę organizowaną w powiecie. Miała wtedy 17 lat i wiedziała już co chce w życiu robić. Rok później zatrudniła się w Sztuce Łowickiej, gdzie przepracowała prawie 40 lat. Robiła na zamówienie rozmaite wycinanki, które sprzedawane były w Polsce i za granicą. Była na kiermaszach we Francji, Szwecji, Niemczach. Z zachwytem Europa patrzyła na sztukę operowania skrawkiem papieru i nożycami do strzyżenia owiec. Sztukę wyssaną z mlekiem matki, dziedziczoną z pokolenia na pokolenie, która najlepiej miała się nie na salonach, ale pod strzechą.

Dzisiaj Henryka jest na emeryturze i nadal robi wycinanki. Używa tych samych nożyc co gospodynie w wieku XIX i na początku XX. Są to toporne nożyce zrobione przez kowala. Ostatnie, jakie ma. Kilka wcześniejszych już się zdarło od ostrzenia. Kiedy i one przestaną służyć, Henryka przestanie robić wycinanki.

Ręka Grażyny Gładkiej
W czerwcu 2004 roku została uznana za najlepszą polską wycinankarkę. Werdykt został ogłoszony na Przeglądzie Polskiej Wycinanki w Ostrołęce. Prace Grażyny Gładkiej z Zabostowa Dużego to często historie z życia łowickiej wsi: sianokosy, żniwa, wesele. Największe dzieło, jakie wyszło spod jej nożyczek, powstało na zamówienie galerii w Skierniewicach i ma 75£75 cm. Wycinankarka odziedziczyła talent i pasję po matce i stara się teraz przekazać tradycję swoim dzieciom.

Pani Grażyna często wyjeżdża za granicę na zaproszenie organizatorów warsztatów ludowych. W zeszłym roku była w Sztokholmie razem z hafciarką Marianną Madanowską z Kocierzewa Południowego. Twórczynie uczyły swojego fachu Szwedów, w tym również Polonię. Poza tym Grażyna Gładka często wyjeżdża w Polskę na rozmaite konkursy festiwale, pokazy. Zapraszana jest do programów telewizyjnych poświęconych sztuce ludowej.

Palec sprawiedliwości
Ostatnio łowickie twórczynie znajdują swoje prace na kubkach, koszulkach czy magnesach na lodówkę. Szczytem było, jak Henryka Lus znalazła swoje koguty na medalu wybitym przez Mennicę Polską na okoliczność polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Nikt jej nie pytał, czy może wykorzystać jej twórczość.

Pani Henryka napisała pismo do Mennicy z żądaniem rekompensaty finansowej za wykorzystane dzieło. Podkreśla, że tu nie chodzi o pieniądze, ale zwykłą uczciwość, tym bardziej ze strony instytucji państwowej. W odpowiedzi wycinankarka otrzymała pismo, w którym prezes Zarządu Mennicy Polskiej Tadeusz Steckiewicz pisze: „Podczas procesu twórczego autorka projektu medalu posługiwała się ogólnodostępnymi informacjami zawartymi w Internecie. Inspirację czerpała ze zdjęć z wielu stron internetowych, przy czym podkreślić należy, iż wzór wycinanki, na którym opierała się autorka projektu, na żadnym ze zdjęć opublikowanym w Internecie nie był w żaden sposób oznaczony co do tożsamości, ani też nie była podana nazwa jego twórcy bądź twórców, co w sposób ewidentny wskazuje na anonimowość wycinanki”.

Prezes Steckiewicz powołuje się także na ustawę z 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Z zawiłością tłumaczy: „Zgodnie z ww. Ustawą przedmiotem prawa autorskiego jest utwór, będący niematerialnym dobrem prawnym, który zdecydowanie należy odróżnić od przedmiotu materialnego, na którym to dobro prawne jest utrwalone”.

Okradana czuje się także Grażyna Gładka. Jej wycinanki z motywami wsi znalazły się na magnesach produkowanych przez jedną z polskich firm. W październiki 2011 pani Grażyna skontaktowała się z firmą i usłyszała, że pod Łowiczem to w każdym domu takie wycinanki powstają i nie powinna mieć pretensji.

Twórczynie boją się, że za chwilę będą kupowały od Chińczyków swoje wycinanki, które zaleją rynek pamiątkarski. Ale są też tacy, co pytają o zgodę. Do Marianny Madanowskiej zgłosiła się firma jubilerska, którą zachwyciły prace artystki i ustaliła z nią warunki współpracy. Tak samo było z projektantką z Wiednia, która chciała wykorzystać wzory pani Marii. Wszystko zgodnie z prawem.

Henryka Lus i Grażyna Gładka wiedzą, że prawo jest zawiłe i dlatego zdecydowały się oddać sprawę kancelarii adwokackiej w Łodzi. Sprawa jest w toku. Na razie strony będą próbowały porozumieć się, ale jeśli do porozumienia nie dojdzie, spotkają się w sądzie. Okaże się w najbliższych miesiącach, czy łowickie koguty będą miały prawną ochronę.