Na pokojach u Kmity

Grzegorz Brożek

publikacja 03.08.2012 07:20

Kiedy Sebastian Lubomirski ponad 400 lat temu kupował zamek w Wiśniczu, zapłacił za niego 85 tys. złotych. Na tamte czasy była to ogromna fortuna. Dziś ten sam zamek możemy mieć za grosze.

Z tej baszty mieli próbować ucieczki na skrzydłach jeńcy tureccy Grzegorz Brożek/GN Z tej baszty mieli próbować ucieczki na skrzydłach jeńcy tureccy
Na zdjęciu Roksana Ogiela

Zamek w Nowym Wiśniczu koło Bochni to jeden z naj­wspanialszych zabytków na terenie diecezji tar­nowskiej. Może nie najstarszych, ale największych i spektakular­nych. Wydaje się jednak, że w jego przypadku potwierdza się powie­dzenie, że najciemniej jest pod latarnią.

Dominująca w pejzażu okolicy sylwetka mocno się opa­trzyła. Nie tylko miejscowym. Tak­że mieszkańcom regionu, którzy przywykli do tego, że ta wielka rezydencja stoi „od zawsze” w tym samym miejscu. Od 2009 roku administruje zamkiem Muzeum Ziemi Wiśnickiej.

- Kiedy go prze­jęliśmy, zaprosiliśmy wszystkich wiśniczan do środka, żeby zobaczyli nasz zamek, bo tak tu dziś wszyscy na niego mówią. Zrobiliśmy przy tym sondę i okazało się, że 40 proc. mieszkańców miasta i okolic nigdy wcześniej nie było w zamku, albo byli wiele lat temu jako małe dzieci - mówi Renata Jonak, historyk, dyrektor Muzeum Ziemi Wiśnickiej. Zachwycają się zamkiem zwłaszcza obcy. Pod murami ciągle parkują samochody turystów. Ale nie za wie­le. Szału nie ma jak mówią młodzi.

Kaplicę zamkową kazał wybudować Stanisław Lubomirski   Grzegorz Brożek/GN Kaplicę zamkową kazał wybudować Stanisław Lubomirski
Spoczywa on w złotym sarkofagu w krypcie pod kaplicą
-  W 2010 roku odwiedziło nas 48 tys. widzów. Kolejny rok był nieco słabszy, teraz jest tendencja wzrostowa - przyznaje dyrektor Jonak. Jak na zabytek tej klasy, jak na wspaniałą historię, cudowne legendy, to zdecydowanie za mało.

- Wystarczy godzinka, by z prze­wodnikiem obejść komnaty, kapli­cę, kryptę, poznać życie na zamku, przenieść się na chwilę do innego świata - zapewnia Roksana Ogiela, przewodnik muzealny.

Zausznik Bony
W jednej z sal na piętrze zam­ku stoją 3 makiety wiśnickiej bu­dowli. - Widać tu wyraźnie trzy etapy rozbudowy budowli - po­kazuje Renata Jonak. W tym miej­scu pierwszy zameczek postawił w połowie XIV wieku Jan Kmita herbu Szreniawa. Kolejni spad­kobiercy rozbudowywali nieco obiekt. Pierwszy okres świetno­ści Wiśnicz przeżywał za czasów Piotra Kmity, wojewody krakow­skiego i marszałka wielkiego ko­ronnego.

– Był on w swoim czasie jedną z najznaczniejszych postaci w Polsce. W dodatku zausznikiem królowej Bony, która wraz z królem gościła na zamku. Dwór królewski był w Krakowie, więc niedaleko, co także sprzyjało Kmicie – opo­wiada Renata Jonak. Ostentacyjne sprzyjanie królowej nie podo­bało się jej synowi Zygmuntowi Augustowi, który chciał żenić się z Barbarą Radziwiłłówną, czemu Kmita był przeciwny. Po śmierci Zygmunta Starego zaprosił nowego króla z żoną na zamek, chcąc napra­wić popsute relacje, ale na próżno.

Królowa na osiołku
Z tamtymi czasami wiążą się co najmniej dwie ciekawe legen­dy. Z przewodnik Roksaną Ogielą wchodzimy na balkon drugiego pię­tra.

– Ta baszta przylegająca do bal­konu ma na samym szczycie półto­rametrowej szerokości gzyms, bez żadnych zabezpieczeń. Otóż miała po nim jeździć na osiołku królowa Bona, kiedy gościła na zamku. Mało tego, miała też wystawiać innych na próbę odwagi, każąc im robić to samo, ale jeździć mieli już kon­no. Koniom miała podawać alkohol. Baszta ma wysokość 36 metrów, to­też wymuszone przejażdżki pochło­nęły ponoć wiele ofiar – opowiada.

Śladem tej legendy jest dziś postać królowej Bony, która codziennie o północy jeździ na ośle po tym gzymsie i straszy. – Nikt jej dotąd nie widział, ale też ukazuje się ponoć tylko złym ludziom, podob­nie jak straszący o 3 nad ranem przechadzający się po komnatach duch Barbary Radziwiłłówny – uśmiecha się przewodniczka.

Skąd wziął się tu duch Barbary? Legen­da głosi, że tu, na Zamku Kmity, niechciana przez dwór wybranka Zygmunta Augusta miała zostać otruta. - Prawdą jest że zmarła w młodym wieku, ale jako powód śmierci podaje się dziś nowotwór. Legenda ta jednak była dawniej bardzo popularna - przyznaje R. Ogiela.

Bezbronna forteca
Rozkwit wiśnickiego zamku i jego stan obecny zawdzięczamy Stanisławowi Lubomirskiemu. - Odziedziczył zamek po swoim ojcu Sebastianie, który kupił go od Barzów. Jednak tu nie przebywał, bo wolał ulubiony swój zamek w Dobczycach - wyjaśnia Renata Jonak. W Wiśnicz zainwestował Stanisław. Jako młody człowiek poznał trochę świata, studiował za granicą, toteż kiedy miał za­jąć się siedzibą, sprowadził ar­chitekta Macieja Trapolę, który poprowadził nie tylko rozbudowę zamku, ale całego miasteczka.

- Zamek podniósł o jedną kondygnację, dostawił 2 przybudówki, kaplicę, przyłączył pomieszczenia wojska do zamku i wszystko ujął w system obronny palazzo in fortezza, czyli pałac w środku murów, pięcioboku fortecznego z bastionami w na­rożnikach - tłumaczy dyrektor Jonak. Do tego wały i sucha fosa. Jak na ironię, ze świetnej jakości walorów obronnych zamek nigdy nie skorzystał.

- W czasie potopu szwedzkiego załoga poddała się, przyjmując obietnicę, że nie zosta­nie on zniszczony. Lubomirscy wo­jowali wtedy w innej części Polski i nie wiedzieli, co dzieje się w Wi­śniczu - wyjaśnia Roksana Ogiela. Skoro niszczyć nie mogli, to poweto­wali sobie to, wywożąc z zamku 150 wozów łupów wojennych.

Jeńcy tureccy
Stanisław Lubomirski, wielki magnat, żołnierz, dobrodziej Ko­ścioła, był wyjątkowym człowie­kiem. Podkreśla się zwłaszcza jego zwycięstwo w bitwie pod Choci­miem, gdzie zastępując jako regimentarz zmarłego hetmana Chod­kiewicza, zatrzymał pochód wojsk osmańskich. Mimo zasług woj­skowych i mimo tego, że pożyczał pieniądze królowi Zygmuntowi III Wazie, nigdy nie został hetmanem. Szlachta i on sam mieli to władcy za złe. Przeniesienie stolicy do War­szawy, a zatem życie w oddaleniu od królewskiego dworu, unikanie przez króla płacenia długów spra­wiły, że Lubomirski przestał być w gronie najbliższych zaufanych władcy.

– Jako wotum za Chocim ufundował w Wiśniczu klasztor karmelitów bosych. Zresztą jego fundacją są też kościół wiśnicki, kościół na cmentarzu w Szczepano­wie czy rozbudowa zamku w Łań­cucie – mówi dyrektor Jonak. Spod Chocimia miał przywieźć jeńców, których zatrudnił do przebudowy. – Z nimi właśnie wiąże się legenda o lotnikach. Otóż zbierali oni pió­ra przelatujących ptaków i trzech z nich spróbowało jednego dnia na wykonanych skrzydłach uciec z baszty zamkowej. Żadnemu się nie udało. Pierwszy upadł koło dzi­siejszego liceum plastycznego, dru­gi w kopalinach, a trzeci w Bochni. W tych miejscach, w których stoją dziś kolumny – opowiada przewod­nik Roksana Ogiela.

100 lat remontów
Zamek z czasem zaczynał tracić swe znaczenie. Pożar w 1831 roku i drugi, ale obejmujący już całe mia­sto, w 1863 roku nadwątliły obiekt. Jednak dzięki trwającym od stu lat zabiegom zachował on swój pier­wotny kształt, urodę i wartość nie do przecenienia.

- Od 3 lat sta­ramy się możliwie szeroko otwo­rzyć przed publicznością ten wy­jątkowy obiekt. Zapraszamy do nas przez 7 dni w tygodniu. Po zwie­dzeniu zamku jest wiele rzeczy cie­kawych do obejrzenia w Wiśniczu i okolicach, więc można tu spędzić naprawdę uda­ne rodzinne popołudnie - zachęca dyrektor Re­nata Jonak.