GOSC.PL |
publikacja 31.03.2013 07:04
Nawet jeśli ktoś nie wie, że „Zmierzch długiego dnia” jest autobiograficznym obrazem koszmaru, jakim było życie rodzinne O’Neilla, poruszający ton tej opowieści nie wydaje się przypadkowy.
Krystyna Janda
Wcieliła się w dramatyczną rolę Mary
Andrzej Karolak
Obsypany już po śmierci autora prestiżowymi nagrodami utwór doczekał się wielu wybitnych inscenizacji. Nic dziwnego, że i Krystyna Janda na swój jubileusz 60-lecia w Teatrze Polonia wybrała tę właśnie sztukę i zagrała w niej główną rolę.
Rodzin dotkniętych różnymi rodzajami uzależnień znamy wiele. I to nie tylko z ekranu i sceny. Ale to, co w spektaklu porusza najbardziej, to niemożność przełamania bariery, którą bohaterowie po latach zbudowali między sobą.
Wbrew sobie i wbrew uczuciom, które ich kiedyś łączyły, a może i dotąd łączą. Bezradność dotarcia do siebie nawzajem rodzi pustkę emocjonalną i poczucie samotności, boleśniejsze niż borykanie się z nałogiem. Bo w imię czego z tym nałogiem walczyć? Dla kogo? Dla męża, który zamknął się w swoim świecie?
Teatr zastępuje mu rodzinę, a handel nieruchomościami daje pieniądze, których nie chce inwestować w pomoc najbliższym, próbując zagłuszyć wyrzuty sumienia alkoholem. Starszy syn powiela model życia ojca, bez celu, bez przyszłości. Młodszy, wrażliwy (świetny w tej roli Rafał Fudalej) umiera na gruźlicę, pełen goryczy, że ojciec odmawia mu ratunku, skąpiąc na kurację i skazując na prowincjonalnych konowałów. I wreszcie matka ukrywająca pogrążanie się w nałogu narkomanii. Jest za słaba, by przezwyciężyć chorobę, bo nie ma skąd czerpać siły.
Spektakl zamyka się w kilkunastu godzinach dnia, w którym nic się nie wydarzy. Znikąd nie pojawi się pomoc, rozpacz zbierze swoje żniwo. Nikt nikogo nie uratuje, miłość wygasła. A może ona jedna sprawiłaby cud?
Cudu nie będzie. Powściągliwe kreacje Krystyny Jandy w roli Mary i Piotra Machalicy w roli jej męża pogłębiają nastrój beznadziei.