Spotkamy się w niebie

Mirosław Jarosz

publikacja 01.06.2013 06:30

- Mój świat twórczy jest osobisty, a święci z moich obrazów strzegą ich tajemnic. Moje obrazy są również odbiciem moich zainteresowań mistyką, bo twórczość to zjawisko mistyczne – pisał kilka miesięcy temu Kazimierz Starościak.

Spotkamy się w niebie Foto: GN Jeden z obrazów Kazimierza Starościaka

To miał być tekst, w którym malarz opowiada o świecie, jaki tworzy. Malarz szczególny, bo zgodnie uznawany zarówno przez fachowców, jak i zwykłych odbiorców za najlepszego artystę nie tylko w Wałbrzychu, ale i w całym regionie. Już w ubiegłym roku umówiłem się z panem Kazimierzem, że wkrótce przyjadę, a on opowie o swoim malarstwie. Nie zdążyłem. Parafrazując znanego księdza poetę, spieszmy się rozmawiać z ludźmi, tak szybko odchodzą…

Obrazy dośpiewane
– Trzy lata temu zaproponowałam Kazimierzowi Starościakowi przygotowanie w naszym muzeum dużej retrospektywnej wystawy jego twórczości – mówi Edyta Patro z muzeum w Wałbrzychu. – On na to, że jest nieprzygotowany i musiałby jeszcze kilka obrazów domalować. Tamto spotkanie okazało się niezwykle owocne. Pan Kazimierz wziął się ostro do pracy i dzięki motywacji, jaką była zbliżająca się wystawa, w ciągu dwóch lat powstało kilkadziesiąt niesamowitych obrazów. Tematy, które pojawiają się w jego twórczości, można podzielić na trzy grupy. Pierwszy to kierunek mistyczny, z postaciami świętych, aniołów, z ikonami. Drugi – to pejzaże i wreszcie obrazy nierealne, światów całkiem fantastycznych.

Nierzadko w jednym obrazie ujrzeć można wszystkie te trzy nurty. Sam K. Starościak tak o tym pisał: „Temat jest mniej ważny, on się mieści w formie, nastroju, jest niedopowiedziany, a raczej dośpiewany. Twórczość to przygoda, którą trudno opowiedzieć, ją się odbiera”.

– Twórczość Starościaka charakteryzował dojrzały i w pełni przemyślany styl malarski, który uczynił go rozpoznawanym i nadzwyczaj oryginalnym artystą – wyjaśnia Edyta Patro. – Wypracowana przez lata technika i precyzja warsztatu najpewniej pozwoliła mu się wpisać na trwałe do polskiej historii sztuki. Jego kariera zawodowa była charakterystyczna dla całego pokolenia osób, które zmuszone zostały do odnalezienia na nowo swojej małej ojczyzny.

Wartość i pokora
Swoim światem chętnie się dzielił. Nie tylko w przenośni. – Znajomi nieraz mu mówili: „Dlaczego ty tak rozdajesz te swoje obrazy?” – opowiada żona Teresa i wyciąga z szuflady cały plik przeróżnych podziękowań. Od Fundacji Pomocna Dłoń, od twórców akcji Polscy Artyści Dzieciom, od Hospicjum Jana Pawła II w Wałbrzychu i wiele innych. – On jednak czuł wielką satysfakcję, kiedy wiedział, że dzięki swoim obrazom może komuś pomóc. Teraz w pamięci pozostanie nie tylko jako znakomity malarz, ale i ten, który jeśli mógł, pomagał.

– To był bardzo ciepły i serdeczny człowiek – opowiada Henryka Kowalczyk, szefowa wałbrzyskiego hospicjum. – Kiedy go tylko poprosiliśmy, darowywał nam swoje obrazy na aukcje charytatywne. Za każdym razem to właśnie one były najcenniejszymi podarunkami. Ten ostatni ofiarował nam cztery dni przed śmiercią i zapewniał, że będzie na naszym balu. Niestety, zabrakło go.

– To był najcenniejszy wałbrzyski malarz – mówi bez wahania Edyta Patro. – Jego obrazy pokazywane obok prac najbardziej znanych współczesnych polskich malarzy zawsze wzbudzały szczery zachwyt widzów. Miał w sobie coś, czego często brakuje obecnym artystom. Pewną pokorę. Był świadomy, że jego malarstwo jest wartościowe, ale nigdy z tego powodu się nie wywyższał. Obecnie na rynku sztuki jest olbrzymia konkurencja i artyści muszą być wyjątkowo ekspansywni, by się przebić. On tego nie musiał robić. Odbiorcy sami dostrzegają, że to są znakomite dzieła.

Po drugiej stronie
Jego twórczość charakteryzował dojrzały i w pełni przemyślany styl malarski, który uczynił go rozpoznawalnym i nadzwyczaj oryginalnym artystą. Wypracował przez lata określoną technikę i precyzję warsztatu.

„To, co maluję, spełnia przede wszystkim moje oczekiwania, a pełnią satysfakcji jest, kiedy te oczekiwania znajdą potwierdzenie u odbiorców. Wolę dialog kolorów wyszeptanych niż wykrzykiwanie nimi” – pisał artysta. – Trudno powiedzieć, że był człowiekiem religijnym – opowiada żona Teresa. – Z drugiej jednak strony bardzo pociągały go sprawy duchowe. Był zafascynowany tym, co jest ponad naszym ziemskim życiem. Myślę, że właśnie to często malował. Choć pociągała go również mistyka Dalekiego Wchodu, w jego obrazach widoczna jest głównie symbolika chrześcijańska.

Jak wynika z opowieści żony, kiedy był dzieckiem, mieszkając na Wschodzie, chodził zarówno do kościoła katolickiego, jak i prawosławnego. Sztuka cerkiewna bardzo go fascynowała, co widoczne jest w jego licznych ikonach. Wśród postaci świętych pan Kazimierz najchętniej malował św. Jerzego. W sypialni państwa Starościaków wiszą dwa jego wizerunki – jeden na koniu, a drugi bez. Z obrazami tymi związana jest pewna anegdota.

– Zauważyłam, że mąż czasami zatrzymuje się przy jednym z obrazów, a innym razem przy drugim – opowiada żona malarza. – Zapytałam go więc, o co chodzi. On mi na to: „Wiesz, Tereska, bo jak mam pilną prośbę, to zwracam się do tego św. Jerzego na koniu, żeby było szybciej. A jak sprawa nie wymaga pośpiechu, to wystarcza wstawiennictwo tego św. Jerzego na pieszo”. Zawsze w taki pogodny sposób podchodził do życia.

– Strasznie tu pusto bez niego – wyznaje żona. – Siadaliśmy na tej kanapie i rozmawialiśmy o nowych obrazach. Szukaliśmy historii, które one opowiadają, i zastanawialiśmy się, jakie tytuły im nadać. On był całkowicie przekonany, że to życie się nie kończy, dlatego już wcześniej umówiliśmy się, że spotkamy się gdzieś w niebie. Dzięki temu trochę mi lżej.

Kazimierz Starościak
Urodził się w 1932 r. we wsi Hłomcza nad Sanem. Ukończył Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Krakowie, Wyższą Szkołę Sztuk Plastycznych w Poznaniu i Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie. W 1960 r. przyjechał do Wałbrzycha, gdzie rozpoczął aktywną działalność kulturalną i społeczną. Pierwsze lata pobytu na Dolnym Śląsku poświęcił pracy pedagogicznej, ucząc historii sztuki w szkołach średnich oraz organizując lokalne środowisko plastyczne. Od 1960 r. należał do Związku Polskich Artystów Plastyków. Przez wiele lat prowadził amatorską grupę malarską MAL AMAT. Brał udział w wielu wystawach indywidualnych i zbiorowych, reprezentując środowisko wałbrzyskie w kraju, jak również poza jego granicami, m.in w Austrii i Belgii. Zmarł 28 marca 2013 roku w Wałbrzychu.