Jeszcze wyżej

Piotr Drzyzga

publikacja 23.04.2014 06:00

W czasach, gdy filmowa burleska świeciła największe triumfy, okularnik Harold Lloyd był popularniejszy niż Charlie Chaplin, czy Buster Keaton. Dziś w cyklu o filmach wszech czasów „Jeszcze wyżej” z 1923 roku.

Harold Lloyd Seattleretro Harold Lloyd
Kadr z filmu "Jeszcze wyżej"

Ta wyreżyserowana przez Freda C. Newmeyera i Sama Taylora niema komedia uchodzi za jedno z arcydzieł najzabawniejszego z gatunków. Zresztą bawić było głównym celem Lloyda.

W jego filmach właściwie nigdy nie znalazło się miejsce na wątki społeczne, polityczne, krytykę państwa, czy ustroju, co zdarzało się Chaplinowi. Lloyd chciał po prostu dawać widzom rozrywkę, poprawiać im humor i ci w latach ‘20 ubiegłego stulecia za to go uwielbiali. Inaczej ma się sprawa z filmoznawcami i historykami kina, którzy w późniejszych dekadach podchodzili do jego twórczości bardzo krytycznie. Nie znajdowali w niej bowiem niczego prócz niezliczonej ilości gagów, których Lloyd nie był nawet autorem (komiczne scenki i sytuacje wymyślał dla niego sztab scenarzystów-gagmanów).

Nie był więc artystą, twórcą, a tylko odtwórcą. A jednak swoje miejsce w historii kina ma i to nie tylko przez wzgląd na swą, wspomnianą już, ogromną niegdyś popularność.

Produkcje w których występował, mimo że miały bawić, nie były komediami „czystym”. Były komediami z dreszczykiem. Absurdalnymi historiami, w których bohaterowi na przemian przytrafiały się sytuacje histerycznie śmieszne i przerażające, straszne – np. takie w których próbował się utrzymać na dachu pędzącej ciężarówki, nie wypaść z przepełnionego tramwaju, czy nie spaść z gzymsu drapacza chmur, na który z tego, czy innego powodu przyszło mu się wspinać.

Właśnie wspinaczka na szczyt wieżowca i zawiśnięcie na wskazówce ogromnego zegara to najsłynniejsza scena z „Jeszcze wyżej”. „Z technicznego punktu widzenia film jest majstersztykiem, wykonanym z nigdy niedoścignioną perfekcją: niektóre ujęcia i plany zostały zrealizowane na drapaczu kilkadziesiąt metrów nad poziomem ulicy” – czytamy w 336 numerze „Filmu na świecie” – monograficznej publikacji z 1986 roku, w całości poświęconej Lloydowi.

Triki, odpowiednie ujęcia, ustawienia kamery – także to zadecydowało o niezwykłości „Jeszcze wyżej” oraz o przyznaniu Haroldowi Lloydowi w 1952 roku honorowego Oscara. Warto ten film obejrzeć chociażby z tych powodów, a przy okazji sprawdzić, jak mają się wymyślone niemal przed stuleciem gagi. Czy nadal śmieszą? Zapewniam Państwa, że tak. Wszystkie te pomyłki, slapstickowe pościgi, ucieczki…

Harold-sprzedawca zamiast na szpady, pojedynkuje się z natrętnymi klientkami na parasole. Harold-kochanek udaje przed narzeczoną, kogoś kim nie jest (to szeregowy pracownik domu towarowego, ale przed ukochaną zgrywa się na wszechwiedzącego, pomiatającego innymi szefa). Popisuje się także przed kumplem, który przez niego popadnie w tarapaty i będzie musiał uciekać przed ścigającym go policjantem.

Problem w tym, że to właśnie ów kumpel miał się wspinać jako człowiek-pająk na szczyt wieżowca, w którym mieści się dom towarowy zatrudniający Harolda. Miał to być sprytny chwyt reklamowy, który przyciągnie do sklepu więcej klientów. I będzie! Bo Harold sam zdecyduje się na wspinaczkę. Nieporadną, absurdalną, śmieszną i straszną jednocześnie. Jako się rzekło: komedia z dreszczykiem!

***

Tekst z cyklu Filmy wszech czasów