Tolkien i Lewis ciągle piszą

Szymon Babuchowski

GN 46/2013 |

publikacja 14.11.2013 00:15

Choć Lewis zmarł w 1963 r., a Tolkien dziesięć lat później, do dziś ukazują się książki, które poszerzają naszą wiedzę o brytyjskich pisarzach.

John Ronald Reuel Tolkien Po lewej: Clive Staples Lewis John Ronald Reuel Tolkien Po lewej: Clive Staples Lewis

Gdy spowici mgiełką fajkowego dymu dyskutowali w oksfordzkim pubie o starożytnych mitach Europy, wydawało się, że różni ich wszystko. Clive Staples Lewis po utracie przyjaciela w I wojnie światowej stracił wiarę, natomiast John Ronald Reuel Tolkien otwarcie deklarował swój katolicyzm. A jednak Tolkien dokonał pierwszego wyłomu w sercu autora „Opowieści z Narnii” i skierował jego myśli ku chrześcijaństwu. Po latach poszukiwań Lewis odkrył, co jest jego misją w świecie: „wyjaśniać i bronić wiarę, którą wyznawali niemal wszyscy chrześcijanie wszystkich czasów”.

Biografia obowiązkowa

Odtąd Tolkiena i Lewisa łączy już nie tylko przyjaźń, ale przekonanie, że w baśniach może objawić się najgłębsza prawda o świecie – ta sama, która jest zawarta w Ewangelii. Ten fenomen odkrywają do dziś liczni fani obu literatów na całym świecie. Mają ku temu okazję, bo choć Lewis zmarł w 1963 r., a Tolkien dziesięć lat później, do dziś ukazują się książki, które poszerzają naszą wiedzę o brytyjskich pisarzach. W ciągu ostatnich tygodni trafiły na moje biurko aż trzy takie pozycje. Pierwsza z nich to znakomicie napisany życiorys. Dzieło Colina Durieza „Tolkien. Niezwykła biografia twórcy Śródziemia” nie jest jedyną tego typu książką na naszym rynku wydawniczym, ale przynosi tyle ciekawych szczegółów z życia pisarza, że dla miłośników jego twórczości powinna stać się lekturą obowiązkową. Dzięki niej poznajemy dokładnie pierwsze lata spędzone w RPA, kulisy nawrócenia matki Tolkiena i narodzin jego związku z Edith Bratt.

Osobny rozdział poświęcony jest oksfordzkiemu okresowi życia autora „Władcy Pierścieni” i jego przyjaźni z Lewisem. Jednak autor nie ogranicza się do przedstawiania faktów. Łączy je z konkretnymi dziełami pisarza, próbując pokazać, na czym polega fenomen tego pisarstwa. Trzeba przyznać, że w dużym stopniu to się udaje. Duriez ciekawie opisuje też wzrost popularności Tolkiena, tak bardzo dla samego autora irytujący.

Niedokończony poemat

Dzieło Tolkiena w dużym stopniu pozostałoby nierozpoznane, gdyby nie benedyktyńska praca jego syna Christophera. To on opracował wydanie nieukończonego „Silmarillionu”. Ta monumentalna mitologia Śródziemia pokazuje, jak bardzo konsekwentnie pisarz tworzył baśniową rzeczywistość. W tym świecie wszystko jest przemyślane – od jego genezy przez topografię aż po specjalnie stworzone dla poszczególnych bohaterów języki. Owocem redaktorskiej pracy Christophera jest także wydany po raz pierwszy w Polsce „Upadek króla Artura”. Książka może być zaskoczeniem nawet dla najwierniejszych fanów Tolkiena. Tym razem bowiem nie mamy do czynienia z powieścią fantasy, ale z niedokończonym poematem inspirowanym legendą z V w. Wzniosłość tej historii odczuwamy dzięki zastosowanej przez pisarza formie wiersza aliteracyjnego, wywodzącej się z dawnej poezji angielskiej. Polega ona na tym, że akcentowane w wersie sylaby zaczynają się od tych samych liter. Z pewnością taka forma musiała być niemałym wyzwaniem dla tłumaczek dzieła. Na szczęście nie siliły się one na przeniesienie do polszczyzny tej konstrukcji, co mogłoby dać efekt groteskowy. Wybrały za to tradycyjny dla naszego języka jedenastozgłoskowiec, wzmacniając patos poematu przez użycie archaicznie brzmiących wyrazów. Dzięki temu całość brzmi bardzo szlachetnie.

Ocalone od ognia

Dwujęzyczne wydanie pozwala dostrzec zalety oryginału i porównać je z tłumaczeniem. Bogaty komentarz Christophera Tolkiena wpisuje dzieło ojca w szerszą tradycję literacką. Syn pisarza szczegółowo omawia też związki zarzuconego poematu z późniejszą koncepcją „Silmarillionu”. Szeroki komentarz pierwotnego wydawcy zawiera także trzecia z prezentowanych tu książek. Niepublikowana dotąd w Polsce „Mroczna Wieża” Clive’a Staplesa Lewisa swój tytuł zaczerpnęła od fragmentu powieści, który cudem udało się uratować przed spaleniem po śmierci autora „Opowieści z Narnii”. Zniszczenia mógł dokonać jego rodzony brat – major W.H. Lewis. „Bracia Lewisowie nie traktowali – w przeciwieństwie do wielu z nas – rękopisów z nabożeństwem i major Lewis, odłożywszy na bok te papiery, które miały dla niego szczególne znaczenie, zaczął pozbywać się całej reszty. W ten oto sposób ogromna ilość dokumentów, nigdy przeze mnie niezidentyfikowanych, trafiła prosto do ogniska, które płonęło nieprzerwanie przez trzy dni.

Na szczęście jednak ogrodnik Lewisów, Fred Paxford, wiedział, że wiele bym oddał za cokolwiek z tych rzeczy, które przerzucał jego pracodawca, i gdy major Lewis polecił mu wrzucić w płomienie ogromną ilość notatników i papierów C.S. Lewisa, uprosił go, aby najpierw pozwolił mi je przejrzeć. Wydaje się, że nie mogło być zwykłym przypadkiem to, że pojawiłem się w The Klins właśnie tamtego dnia i usłyszałem, że jeśli po południu nie zabiorę tych papierów ze sobą, zostaną zniszczone” – opowiada w przedmowie Walter Hooper.

Groza i współczucie

Faktycznie, dobrze się stało, że Hooper pojawił się tamtego dnia w The Klins. W przeciwnym razie stracilibyśmy bezpowrotnie ciekawy materiał literacki. „Mroczna Wieża” miała najprawdopodobniej być kontynuacją powieści „Z milczącej planety”, która dziś znana jest jako pierwsza część trylogii międzyplanetarnej. Trudno powiedzieć, dlaczego Lewis porzucił pomysł napisania „Mrocznej Wieży” – powieść zaczyna się przecież niezwykle intrygująco. Jej głównym tematem jest podróż w czasie, jednak przedstawiona w sposób zupełnie odmienny od tego, który znamy z literatury science fiction. Orfieu, wynalazca urządzenia zwanego chronoskopem, izoluje z ludzkiego mózgu tajemniczą substancję Z, odpowiadającą rzekomo za pamięć i przeczucie, a wyniki swoich badań prezentuje na ekranie zaproszonym naukowcom. Wszyscy mają przeświadczenie, że są świadkami wydarzeń z bliżej nieokreślonej przeszłości lub przyszłości. Nie zdają sobie jednak sprawy, że obserwują inny świat, mający swój własny czas. Jeden z nich zostaje „wciągnięty” na drugą stronę chronoskopu i uwięziony w upiornej rzeczywistości, z której – jak się wydaje – nie ma wyjścia. W tytułowym utworze poznajemy bardziej mroczne oblicze twórczości Lewisa, klimatem zbliżone do tego, które znamy z jego ostatniej powieści „Dopóki mamy twarze”. Zło tu przedstawione naprawdę budzi grozę, ale jest też miejsce na współczucie grzesznikowi. Fanom „Opowieści z Narnii” z pewnością rzuci się w oczy nieszablonowe myślenie pisarza o czasie, które później stało się również osią narnijskiego cyklu. Już choćby z tego powodu warto przeczytać „Mroczną Wieżę”. Warto to zrobić również dla krótkich opowiadań dołączonych do tego tomu. Choćby dla „Niewidomego od urodzenia”, którego bohater, już po odzyskaniu wzroku, nie może zrozumieć, czym jest światło. Można to opowiadanie czytać jako metaforę życia duchowego. W ogóle książki Tolkiena i Lewisa stwarzają wiele okazji do takiej lektury. Pewnie dlatego po tylu latach od śmierci obu autorów ciągle znajdują czytelników.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.