Zróbcie raban

Marcin Jakimowicz

GN 02/2014 |

publikacja 09.01.2014 00:15

O tym, czy powinniśmy szykować stypę po śp. muzyce chrześcijańskiej z ks. Piotrem Osińskim

Ks. Piotr Osiński – kapłan diecezji tarnowskiej, siedzący od lat po uszy w muzyce chrześcijańskiej, przez 13 miesięcy przebywał na misjach w Afryce. Pracuje w radiu RDN Małopolska w Tarnowie Roman Koszowski /GN Ks. Piotr Osiński – kapłan diecezji tarnowskiej, siedzący od lat po uszy w muzyce chrześcijańskiej, przez 13 miesięcy przebywał na misjach w Afryce. Pracuje w radiu RDN Małopolska w Tarnowie

Marcin Jakimowicz: Czy muzyka chrześcijańska już umarła?

Ks. Piotr Osiński: Skądże znowu! Uważam wręcz przeciwnie: nadchodzi wiosna, renesans tej muzyki. Jest ona coraz lepsza, bardziej profesjonalna, porywająca. Przeżywamy na razie czas snu, słodkiej drzemki. Pora na wielkie przebudzenie.

To dlaczego nie słychać nowych debiutujących kapel? Na rynku świeckim pozostali ci, którzy i tak świetnie daliby sobie na nim radę. Luxtorpeda, Maleo – starzy wyjadacze. Nie usłyszymy w Trójce świetnej Magdy Frączek. Co robimy źle?

Kluczem do tego, by debiutujące zespoły zaistniały, jest współpraca kapłanów z młodymi. Bardzo brakuje nam dobrze wyposażonych salek muzycznych, w których młodzi mogliby grać. Trudno się dziś umawiać z kumplami na mecz z zastrzeżeniem: „Ty przynosisz jedną bramkę, a ja drugą”. Młodzi grają na orlikach. Brakuje nam bardzo takich muzycznych parafialnych orlików. Najlepszymi ekspertami od muzyki są dziś ludzie młodzi. Świetnie znają muzykę. Biegają ze słuchawkami na uszach, śledzą i aktywnie uczestniczą w telewizyjnych muzycznych show wyłapujących talenty. Jeśli kapłan pomoże im się przebić, zainwestuje w dobry sprzęt, to sukces murowany…

Doskonałym przykładem jest Strona B., zespół „znikąd”. Na jego drodze stanął ksiądz, który wsparł członków grupy duchowo i materialnie. Efekt? Wygrany warszawski festiwal „Debiuty”, świetna płyta, koncert za koncertem. Sami opowiadają: „Na wsi, gdzie króluje disco polo, a muzyki w szkole uczy polonistka, nie ma szans na tzw. robienie kariery. Na szczęście Bóg postawił na naszej drodze ks. Arsena”. I tak dalej…

Dokładnie o takiej współpracy mówię. To sprawdza się w praniu. Dziś Strona B. gra jako gwiazda, szykuje nową płytę. W Polsce mamy dziesiątki tysięcy młodych (mówię to z całą odpowiedzialnością), którzy mają kontakt z muzyką chrześcijańską (przez oazy, pielgrzymki, wspólnoty) i bardzo chcieliby grać. Czego potrzebują? Zapalnika. Kogoś, kto pomoże im awansować do wyższej ligi. To działa jak w sporcie. W pojedynkę nie wygrasz. Musisz mieć wsparcie trenera, kogoś, kto pomoże ci wyszukać sponsora na zakup perkusji, sprzętu, mikserów. Jestem pewien: dobrze wyposażona salka muzyczna będzie przyciągała młodych, nieustannie tętniła życiem. Zespołom, z którymi współpracowałem, zostawiałem zawsze „w testamencie” dwie wskazówki: po pierwsze – nie ma próby bez modlitwy, po drugie – nie możecie funkcjonować bez kapłana, który będzie czuwał nad wiernością Jezusowi i Kościołowi.

Wielu moich znajomych ze sceny muzyki granej przez chrześcijan chciało przebić się na rynek świecki. Bezskutecznie. To, co przychodziło im dotąd łatwo, od chwili gdy zaczęli śpiewać o Bogu, stało się niewykonalne. Zrezygnowani przestali grać…

Rozumiem ich zniechęcenie. Artysta potrzebuje rykoszetu – sygnału, że to, co robi, rezonuje, dociera do publiczności. Bez tego sprzężenia zwrotnego łatwo wpaść w depresję. Jeśli artyści nie są zapraszani na koncerty jedynie dlatego, że zmienili treść swego przekazu, mogą poczuć rezygnację, załamanie.

Tym bardziej że marzyli o tym, by opowiadać o swym doświadczeniu załogantom w zadymionych klubach muzycznych, a nie o tym, by kursować jedynie między Dębowcem, Czerwińskiem a Wołczynem.

Rynek świecki reaguje na tę twórczość alergicznie. Nie usłyszysz w telewizji piosenki, w której pada imię „Jezus”. Artyści skazani są na wygnanie, działanie w podziemiu. Nie mamy w Polsce swojej telewizji muzycznej – takiej jak protestancka Jesus Christ Television, w której można zobaczyć świetne teledyski wyprodukowane przez chrześcijan. Gdzie młody człowiek z gimnazjum ma posłuchać „holy rapu”? Często nawet nie ma pojęcia, że istnieje doskonały hip-hop opowiadający o doświadczeniu Bożej miłości. To jedna strona medalu. Z drugiej strony ważne są intencje. Czy gram dla własnej chwały, kariery, czy z myślą o oddaniu chwały Bogu. Ktoś, kto decyduje się na śpiewanie o Jezusie, wchodzi w przestrzeń ogromnej walki duchowej. Demon nienawidzi tej muzyki.

Dlaczego?

Bo wypływa ona wprost z nakazu Bożego. Do oddawania Panu chwały poprzez muzykę wzywają wprost psalmy. Spójrzmy na ostatni z nich, podsumowujący wszystkie inne. Psalmista przypomina w nim: śpiewajcie, grajcie na harfach, cymbałach. Dzieci śpiewają: „Hosanna”. „Jeśli one zamilkną – zaznacza wyraźnie Jezus – kamienie wołać będą”. Maryja wyśpiewuje „Magnificat”. Paweł wzywa do śpiewania hymnów pełnych Ducha. To jedno wielkie przyzywanie mocy Ducha Świętego, proklamacja imienia Bożego. Dlaczego szatan miałby to tolerować? Wszelkie działania Boże przechodzą przez ogień, przez krzyż. Artyści nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jak gigantyczne są owoce ich pracy. Jak mocno ich piosenki dotykają ludzi, przynoszą pokój, ukojenie, konkretne odpowiedzi, wyciągają z depresji. Papież Franciszek w „Evangelii gaudium” przypomina: owoce Słowa są nieprzewidywalne. Są poza naszą kontrolą, naszymi planami. To, co przychodzi od Boga, pozostanie. Głęboko w to wierzę. Jeśli piosenki powstawały na modlitwie, muszą przynieść owoc. Nawet jeśli zespól zagrał tylko jeden jedyny koncert. Dla Boga nie ma to znaczenia. Zobaczmy medialny fenomen piosenki „List do Boga”. Ktoś wrzucił ją do netu. Wykonanie – powiedzmy sobie szczerze – takie sobie. Efekt? Pięć milionów wyświetleń. To działa jak w przypowieści o ziarnku gorczycy. Ileż razy widziałem już, jak potężną moc ma śpiew…

Już nad Wisłą czy dopiero na misjach w Afryce?

I tu, i tu. Tyle że po powrocie z Afryki łapałem się często za głowę: czemu my śpiewamy tak wiele smutnych pieśni? (śmiech) Jasne, trudno podrygiwać w czasie Wielkiego Postu, ale jest w nas jakiś głęboko zakorzeniony smutek. Muzyka Afryki jest eksplozją radości. Jest jak bicie serca. Jak uśmiech. Byłem zdumiony i zawstydzony, widząc ludzi przeczołganych przez ogromne tragedie rodzinne, choroby, biedę, którzy po wejściu do kościoła zaczynali śpiewać. To było tak, jakby nagle w kościele zaświeciło słońce. Pamiętam Boże Narodzenie sprzed roku czy dwóch lat. Stanąłem przy ołtarzu, podniosłem w górę figurkę Dzieciątka Jezus, a ludzie oszaleli. Wspólnota wybuchła tak spontaniczną radością, że z niepokojem patrzyłem, czy nie zawali się dach świątyni. (śmiech)

Wrócił Ksiądz do Polski i dołączył do chóru żałobników jęczących: „Wesoooooły nam dzień dziś nastał”…

Po powrocie było mi ciężko, bardzo ciężko. Powiem szczerze: ja tak naprawdę nie wróciłem z Afryki. Choć z drugiej strony wiem, że nie można oceniać wiary innych, sądzić po pozorach. Wiele razy przekonałem się, że ludzie mają naprawdę głęboką wiarę, potężny głód Boga. Bardzo dotyka mnie fragment Modlitwy Eucharystycznej: „pamiętaj o zmarłych, których wiarę jedynie Ty znałeś”. Często widziałem, że ludzie o niezwykle zagmatwanych życiorysach mocno wierzą w Boga. Nie potrafią jedynie tej wiary uzewnętrznić. Wstydzą się. Pozornie wydają się zimni, oschli, skrępowani. Radość z przeżywania wiary odnajduję przede wszystkim w muzyce chrześcijańskiej…

Nad Wisłą niezwykle dynamicznie rozwija się gospel. Muzycy zza oceanu opowiadają, że nie spotkali w Europie kraju, w którym te hymny uwielbienia trafiłyby na tak podatny grunt.

To prawda. Też słyszałem podobne diagnozy. Jest w nas ogromna tęsknota za modlitwą uwielbienia, mamy w narodzie wielki potencjał. W czasie Bożego Ciała byłem w Rzeszowie na koncercie „Jednego serca, jednego Ducha”…

…na który zjechał 35-tysięczny tłum…

…i stałem zadziwiony. Widziałem ludzi, którzy przyjechali jedynie po to, by przez kilka godzin oddawać chwałę Bogu. Piosenkami, hymnami, tańcem. W poprzednich latach nie przeszkadzały im burze, nawałnice, błoto. To sygnał od Ducha Świętego – konkretny znak czasu. Skoro taki tłum przyjeżdża do Rzeszowa, a podobne koncerty w Lublinie, Tarnowie, Opolu są równie oblegane, to znaczy, że ludzie potrzebują oddania chwały Bogu w wielkiej wspólnocie. Niezwykłym owocem muzyki chrześcijańskiej jest to, że na scenie stoją obok siebie katolicy i protestanci. Razem modlą się, wielbią Boga, To przestrzeń, w której ekumenizm naprawdę sprawdza się w praniu. Tyle wspólnych modlitw, przyjaźni, rozmów.

Piotr Nazaruk z TGD prosił kilka dni temu kapłana katolickiego o pobłogosławienie publiczności zgromadzonej w Górnośląskim Centrum Kultury.

O to chodzi! Jasne, do pełnej jedności jeszcze daleko, ale chyba w żadnej innej dziedzinie życia ekumenizm nie przyniósł takich owoców jak na scenie. Jesteśmy razem.

Z uporem maniaka wracam do pytania: dlaczego pierwszoligowi muzycy nie mogą się przebić w publicznych mediach ze swą opowieścią o Bogu?

Bo noszą znak, „któremu sprzeciwiać się będą”. Nie liczmy na to, że świat ze swą logiką poklepie nas po plecach.

Czyli jedynym rozwiązaniem jest kopia tego, co funkcjonuje w Stanach: stworzenie alternatywnego rynku muzyki? Sceny CCM?

Myślę, że tak. Nie bójmy się tego. Nie nazywajmy gettem. Mamy przecież wydawnictwa książkowe świeckie i chrześcijańskie. Podobnie powinien funkcjonować prężny muzyczny rynek, scena, na której muzycy będą składali świadectwo wiary. To coś naturalnego. Są, dzięki Bogu, kapele (jak np. charyzmatyczne Raz, Dwa, Trzy), opowiadające na rynku świeckim o najważniejszych prawdach wiary, ale nie możemy się przecież wstydzić tego, że chcemy wyśpiewać do mikrofonu imię „Jezus”. Zakochany chłopak nie musi tłumaczyć się ze swej miłości i przepraszać, że śpiewa o jednej konkretnej dziewczynie. Nie tłumaczmy się z miłości. Lęk jest niepotrzebny. Róbmy swoje. Nie ma znaczenia, czy będziemy klasyfikowani jako getto, czy nie. Grajmy, śpiewajmy. Owoce nie należą do nas. Posłuchajmy papieża Franciszka, który namawiał w Rio młodych: „Nie bójcie się. Zróbcie raban”. Więc zachęcam młodzież: – Idźcie do proboszcza, księdza na katechezie i „zróbcie raban”. Powiedzcie: – Chcemy grać i potrzebujemy opieki, pomocy, wsparcia.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.