Skandal w Hollywood

Edward Kabiesz

GN 06/2014 |

publikacja 06.02.2014 00:15

Słowa „film chrześcijański w duchu” działają na wpływowe środowiska przemysłu filmowego jak płachta na byka.

Barbara Leininger, bohaterka  filmu 	Raya Bengstona „Sam, a jednak nie sam”, wzrastała w religijnej rodzinie. W ich domu ważne miejsce zajmowała Biblia. materiały dystrybutora Barbara Leininger, bohaterka filmu Raya Bengstona „Sam, a jednak nie sam”, wzrastała w religijnej rodzinie. W ich domu ważne miejsce zajmowała Biblia.

Tę sensacyjną wiadomość podały wszystkie media. Film o chrześcijańskim przesłaniu został nominowany do Oscara. Co prawda tylko w kategorii „najlepsza oryginalna piosenka”, ale co Oscar to Oscar. Nominacja była zaskoczeniem. Okazało się, że sam film mało kto widział, chociaż wszedł na ekrany kin w USA już we wrześniu ubiegłego roku. Tyle że „Sam, a jednak nie sam” (Alone Yet Not Alone) wyświetlany był tylko w dziewięciu stanach. Wkrótce rozpętała się afera, a Akademia Filmowa podjęła rzadką w swej 86-letniej historii decyzję o wycofaniu filmu z listy oscarowych nominacji. Cheryl Boone Isaacs, pierwsza czarnoskóra prezydent Akademii, uznała, że Bruce Broughton, autor piosenki, złamał regulamin, przesyłając mejlem utwór członkom komisji wybierającej filmy. Zdaniem Boone, kompozytor sugerował głosowanie na skomponowaną przez siebie piosenkę. Sam kompozytor, który 28 lat temu był nominowany za oryginalną muzykę do filmu „Silverado”, uważa, że padł ofiarą intrygi, bo jedynie podsyłał ludziom utwór do posłuchania.

Detektyw w akcji

Afera z filmem rozpoczęła się zaraz po nominacji. Według branżowego pisma „Hollywood Reporter”, firma PR reprezentująca jedną z piosenek, która nie otrzymała nominacji, wynajęła prywatnego detektywa. Miał dostarczyć dowody, że film nie spełnia warunków regulaminu Akademii Filmowej obowiązującego przy zgłaszaniu filmów. Detektyw miał sprawdzić, czy „Sam, a jednak nie sam” był „reklamowany i wyświetlany w prasie w czasie, kiedy w powiecie Los Angeles trwały konkursowe kwalifikacje”. Okazało się, że był pokazywany w kinie i anonsowany w prasie, więc Akademia nie uznała bezpodstawnych zarzutów przedstawicieli konkurencji. Ugięła się dopiero pod presją zarzutów wobec kompozytora piosenki i film zdyskwalifikowała. Opowieść o dziewczynkach porwanych przez Indian wyprodukowało niezależne studio Enthuse Entertainment. To niewielkie studio nie ukrywa, że realizuje produkcje oparte na wierze, przyjazne rodzinie i inspirujące do poszukiwań i poznania Boga. Nic dziwnego, że decyzja Akademii wywołała oburzenie środowisk chrześcijańskich. Trudno oceniać film, którego jeszcze nie mieliśmy okazji zobaczyć, ale piosenki można posłuchać bez problemu w internecie. To prosty, wzruszający kawałek, nasycony religijnym przesłaniem. Czy gorszy od tych, które otrzymały nominacje obecnie i w latach ubiegłych?

Z pewnością jest inny. „Chciałem jedynie skomponować ładną melodię, której będzie się słuchało jak pieśni kościelnej” – mówił twórca melodii, dziesięciokrotny zdobywca Emmy, najpoważniejszej nagrody telewizyjnej za muzykę, w jednym z wywiadów. Oczywiście, że można lekceważyć krytykę decyzji Akademii ze strony organizacji chrześcijańskich, bo wielu, nie tylko w Stanach, ale i w Polsce, uważa, że film, w którym wiara odgrywa ważną rolę, to „chrześcijański propagandowy kicz”. Takim kiczem, zdaniem krytyków, była „Pasja” i „Cristiada”. Jednak „karę” dla filmu skrytykował również Scott Feinberg, jeden z najbardziej znanych i kompetentnych publicystów i analityków magazynu „Hollywood Reporter”. Trudno ten magazyn oskarżać o prochrześcijańskie sympatie. Feinberg określił decyzję Akademii jako kompletnie nie przystającą do „przestępstwa” twórcy piosenki. Słusznie zauważył też, że każde studio i współautorzy filmu prowadzą kampanię promocyjną z nadzieją na Oscara, a przynajmniej nominację. I nie tylko dysponują ogromnymi budżetami na reklamę, ale robią to w sposób o wiele bardziej agresywny niż nieszczęsny twórca piosenki wykorzystanej w zdyskwalifikowanym filmie.

Studio Enthuse Entertainment takim budżetem na promocję nie dysponowało, a krytycy z mainstreamowych mediów filmu nie zauważyli w ogóle. „Czy przesłanie maili, by zwrócić uwagę na jeden z filmów jest czymś bardziej skandalicznym niż reklamy w prasie czy telewizji lub też organizowanie wielkich i wystawnych przyjęć, na których słynni piosenkarze śpiewają ubiegające się o nominację piosenki?” – pyta Feinberg i dodaje, że połowa piosenek w oscarowym konkursie była w ten sposób promowana. „Czy Broughton miał nic nie robić, kiedy konkurenci prowadzili swoje kampanie?”. Chociaż powszechnie wiadomo, że aktorzy, dystrybutorzy, producenci i reżyserzy wydzwaniają i rozmawiają z członkami Akademii. Tekst Feinberga obnaża przy okazji hipokryzję i stosowanie podwójnych standardów przez wpływowe środowiska przemysłu filmowego, na których słowo „chrześcijański” działa jak płachta na byka.

Rdzenni Amerykanie też oburzeni

Nominację zakwestionowali nie tylko oscarowi konkurenci. Już wcześniej film doczekał się oskarżeń cięższego kalibru. „Czy rozdają Oscary za rasizm?” – tytuł zamieszczonego na stronach „Native Appropriation” walczącego z istniejącymi obecnie stereotypami na temat Indian, a właściwie Rdzennych Amerykanów, jak chcą zwolennicy politycznej poprawności, nie pozostawia wątpliwości. Zdaniem pisma, „Sam, ale nie samotny” jest filmem rasistowskim. Krytykom nie podobało się użyte w przeznaczonym dla mediów streszczeniu słowo „poganin”. Akcja filmu rozgrywa się w drugiej połowie XVIII w. Indianie nie byli przecież wtedy wyznawcami żadnej z religii monoteistycznych, więc określenie to wydaje się jak najbardziej adekwatne. Nikt nie kwestionuje, że przybysze z Europy, którzy kolonizowali Amerykę Północną, dopuszczali się przemocy wobec plemion indiańskich i ostatecznie zepchnęli je do rezerwatów. Czy jednak w erze poprawności politycznej można nakręcić film w miarę zgodny z rzeczywistością historyczną, który nie wywołałby oskarżeń z jednej czy drugiej strony. W produkowanych przez dekady westernach dominował wizerunek Indian jako krwiożerczych dzikusów. Później krwiożercami zostali biali osadnicy zawłaszczający ich ziemie, dla których „dobry Indianin to martwy Indianin”. Jak gdyby jedynym celem wszystkich przybyszów było wymordowanie Indian. Oba te wizerunki nie miały wiele wspólnego z prawdą. Czy oskarżenia o rasizm w stosunku do tego filmu mają jakiekolwiek uzasadnienie? Scenariusz powstał według powieści Tracy Leininger Craven. Bohaterkami są dwie córki niemieckich osadników porwane w dzieciństwie przez Indian. Wzrastały w religijnej rodzinie, w ich domu ważne miejsce zajmowała Biblia, którą codziennie czytał im ojciec, a przebywając w niewoli usiłują żyć zgodnie z zasadami wiary. Barbara cały czas myśli o ucieczce, w najgorszych chwilach wierzy, że Bóg jej nie opuści i wraz z siostrą kiedyś wróci do rodziny. Życie w niewoli nie było dla porwanych łatwe, bo Indianie wcale nie byli łagodnymi dziećmi natury, jak można byłoby wnosić z młodzieżowych lektur. Różne plemiona w odmienny sposób traktowały swoich niewolników. Niektóre odnosiły się do swoich jeńców z niebywałym okrucieństwem, a los wielu porwanych, zarówno kobiet i mężczyzn, był straszliwy. Film raczej łagodzi ten obraz, nie znajdziemy w nim scen drastycznych, jakich nie szczędzi nam współczesne kino. Podobnie jak książka nie jest wytworem fantazji, bo ta historia wydarzyła się naprawdę. I w rzeczywistości była bardziej okrutna niż to, co widzimy na ekranie. Barbara i Regina Leininger zostały uprowadzone w 1755 r., w czasie napadu Indian Delaware na ich farmę. Indianie zabili ojca i brata dziewczynek. Matka, która pojechała do młyna, po powrocie zastała pogorzelisko. Dziewczynki wkrótce zostały rozdzielone. Reginę sprzedano innemu szczepowi Indian. W niewoli były świadkami straszliwej śmierci jeńców, którzy zostali schwytani po próbie ucieczki. Barbara wraz z inną porwaną uciekła w 1759 r. Regina została odnaleziona przez matkę 5 lat później, w obozie pokonanych już Indian. Rozpoznała ją dzięki śpiewanemu przez siebie hymnowi „Sam, a jednak nie sam”. Ta historia jest dobrze znana, bo Barbara Leininger wraz z Marie le Roy, współtowarzyszką ucieczki, wydały szczegółową, pozbawioną uprzedzeń i jakichkolwiek rasistowskich odniesień relację z pobytu w niewoli, która stała się podstawą książki, a później scenariusza.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.