Polski El Greco

Stefan Sękowski

GN 07/2014 |

publikacja 13.02.2014 00:15

Mało brakowało, a bezcenny obraz El Greca wylądowałby w piecu razem ze starymi szmatami. Dziś odrestaurowany wisi w siedleckim muzeum.

„Ekstaza św. Franciszka” jest jednym z najcenniejszych obrazów, jakie znajdują się w polskich zbiorach Paweł Kula /PAP „Ekstaza św. Franciszka” jest jednym z najcenniejszych obrazów, jakie znajdują się w polskich zbiorach

Na obrazie widać młodego, szczupłego mężczyznę, spoglądającego w kierunku jasnej plamy w lewym górnym rogu. W tle widać eteryczne chmury, groźne, wyglądające jakby chciały pożreć postać na pierwszym planie. Ale on zdaje się tego nie zauważać: jego wzrok jest nieobecny, ręce podnosi z oddaniem nieco do góry. Na dłoniach i na piersi widać krwawe ślady: to stygmaty. Ten mężczyzna to św. Franciszek z Asyżu. Właśnie otrzymał od Boga bolesną łaskę noszenia Jego ran. Tak wygląda obraz „Ekstaza św. Franciszka” autorstwa El Greca. To jedyne dzieło tego artysty znajdujące się na stałe w Polsce – konkretnie w Muzeum Diecezjalnym w Siedlcach. Niesamowite są okoliczności, w jakich się odnalazło. Ale i samo dzieło skrywa niejedną tajemnicę.

Na imieniny

W okresie międzywojennym parafianie z Kosowa Lackiego na Podlasiu poprosili wikariusza, by kupił proboszczowi obraz na imieniny. Proboszcz miał na imię Franciszek. Wikariusz pojechał więc do Warszawy, gdzie w jednym z antykwariatów znalazł ciekawy obraz przedstawiający patrona kapłana. Potem jego losy były różne, na pewien czas trafił nawet na dzwonnicę, gdzie czekał na spalenie razem ze starymi szmatami. Gdy w latach 60. XX w. przeprowadzano inwentaryzację dzieł sztuki w diecezji siedleckiej, młode historyczki sztuki Izabella Galicka i Hanna Sygietyńska zauważyły go na plebanii. Uznały, że prawdopodobnie został on namalowany przez któregoś ze współpracowników El Greca.

W 1966 r. doszły do wniosku, że wyszedł on spod pędzla samego mistrza. Wówczas mało kto wierzył w tę hipotezę. W środowisku naukowym odkrywczynie przezwano „elgreczynkami”, pisano o nich, że są „młode, niedoświadczone i zbyt odważne w stawianiu niedorzecznych hipotez”. Dopiero w 1974 r., gdy prace konserwatorskie przeprowadziły wybitne ekspertki w tej dziedzinie, Zofia Blizińska i Maria Orthweinowa, okazało się, że na wcześniej niedostępnej, bo ukrytej pod blejtramem, części obrazu znajduje się niewyraźny, choć możliwy do rozszyfrowania podpis „Domenikos Theotokop”. To, a także dokładne badania naukowe przekonały niedowiarków, że obraz wyszedł spod pędzla tego malarza. Jednak z obawy przed konfiskatą ze strony władz komunistycznych dzieło spędziło kolejnych kilkadziesiąt lat w magazynie muzealnym.

Poza swoją epokę

Domenikos Theotokopulos to nikt inny jak słynny El Greco. Malarz, którego przygoda ze sztuką zaczęła się na Krecie, gdzie się urodził w 1571 r. Zaczynał od pisania ikon. Już w jego wczesnych pracach widać było, że nie chce dokładnie wpisywać się w utarte kanony. Jego wczesny obraz „Zaśnięcie Marii” to ikona wzbogacona o niewystępujące w ówczesnej sztuce greckiej elementy, jak na przykład gra świateł. Jako zdolny artysta postanowił udać się tam, gdzie w tej epoce działo się w sztuce najwięcej: do Italii. W Wenecji został uczniem sędziwego już Tycjana, tam też dorobił się pseudonimu, pod którym znany jest do dziś i który wskazywał na jego greckie pochodzenie.

Pogłębiał swoje umiejętności, w jego pracach pojawiła się perspektywa, przestrzeń, której w sztuce bizantyjskiej nie ma. Pracował także w Rzymie, jednak prawdziwą karierę zrobił, gdy wyjechał do Hiszpanii. Wybrał ku temu dobry moment: w latach 70. XVI w. trwały prace nad budową i wykończeniem Escorialu – ogromnego kompleksu pałacowo-klasztornego, budowanego kilkadziesiąt kilometrów od Madrytu. Król hiszpański Filip II szukał artystów, którzy mogliby mu dostarczyć dzieł sztuki. Zamówił u El Greka dwie prace, które mu jednak nie przypadły do gustu. – To niezwykle ciekawe obrazy. Na przykład „Męczeństwo św. Maurycego” zawraca narrację. Dotychczas ukazywano w tego typu obrazach scenę zabójstwa. Dla El Greca najważniejszy jest moment, w którym św. Maurycy i jego żołnierze decydują się, by nie złożyć ofiary bóstwom, sama męka jest gdzieś w tle. Król tego nie zrozumiał i zamiast w kaplicy Escorialu kazał powiesić go w kapitularzu – tłumaczy „Gościowi” kustosz Muzeum Diecezjalnego w Siedlach Dorota Pikula. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. El Greco osiadł w Toledo, gdzie malował dla zainteresowanego grona hiszpańskich kupców. Dzięki wielu zamówieniom, nie tylko z Toledo, ale z całej Europy, mógł nieskrępowanie rozwijać swój styl. – Zmieniał utarte w sztuce sakralnej gesty, zrewolucjonizował kompozycję obrazów – opowiada Pikula. Zmarł 400 lat temu. Choć prowadził potężną pracownię, nie zostawił naśladowców. Jego stylem zachwycili się dopiero malarze w XIX i XX w., tacy jak Paul Cézanne czy Pablo Picasso.

Co widać i czego nie widać

Obraz wiszący w siedleckim muzeum to jeden z pierwszych z serii wizerunków św. Franciszka, namalowanych przez greckiego artystę i jego uczniów, a zdaniem I. Galickiej i H. Sygietyńskiej wręcz pierwowzorem całego cyklu. Powstał między 1575 a 1580 rokiem. – Jest jeszcze delikatny, postać nie jest malowana tak drapieżnie jak na późniejszych obrazach – tłumaczy Pikula. Spośród około 300 znanych prac malarza wiele przedstawia właśnie Biedaczynę z Asyżu, a cała seria liczy sobie około 100 zachowanych dzieł. – El Greco przedstawiał go w różnych pozach i malował przez całe życie. Miał do niego wielki sentyment. To był święty, który był w tamtych czasach bardzo często przywoływany – dodaje. Skąd jednak pewność, że to właśnie El Greco jest jego autorem? – Świadczy o tym sposób malowania. Muśnięcia pędzlem wręcz potykają się o siebie. Postać jest rozświetlona od wewnątrz, inaczej malowany jest habit – na sposób, który uwypukla jego szorstkość – a inaczej reszta obrazu. To cechy charakterystyczne dla El Greca. Jego stylu nie da się podrobić. Na początku XX w. wielu malarzy próbowało go naśladować, ale nikt nie potrafi tak jak on nasączyć płótna melancholią i uduchowieniem – opowiada Pikula. – El Greco był przez lata zapomniany. Jego obrazy uznawano przez wieki za dziwne, nienaturalnie wygięte postaci traktowano jako dowód na astygmatyzm lub inną chorobę wzroku twórcy. Dopiero na początku XX w. artyści zainteresowali się na nowo malarzem – mówi w rozmowie z GN dyrektor Muzeum Diecezjalnego w Siedlcach ks. Robert Mirończuk. To też tłumaczy dziwne losy obrazu. – Oryginalna sygnatura znajdowała się pod nowszym podpisem: „Van Duck”. Ktoś chciał w ten sposób podbić cenę obrazu przez podobieństwo z nazwiskiem znanego malarza – dodaje historyk sztuki. To niejedyna niespodzianka związana z tym obrazem. Podczas prac konserwatorskich okazało się, że artysta w trakcie tworzenia zmieniał koncepcję dzieła. – Odsłonięto czerwone linie, które malarz poprowadził od ran w kierunku jasnego narożnika. W owym czasie stygmatyzację przedstawiano przez łączenie ran za pomocą czerwonych linii z postacią Jezusa Serafickiego [przedstawionego ze skrzydłami – przyp. red.]. To miało być wyjaśnieniem tego stanu. Malarz nie namalował jednak Jezusa, nie ma nawet zarysu. Widać, że coś się działo podczas procesu tworzenia – opowiada Pikula. Odwiedzający siedleckie muzeum mogą więc zobaczyć jeden z najcenniejszych obrazów w polskich zbiorach.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.