Karkonoski Rembrandt

Roman Tomczak

publikacja 17.04.2014 05:45

Kilkadziesiąt ostatnich lat życia spędził w Szklarskiej Porębie. Choć jego malarstwo było znane w całej Europie, dziś pamięć o Wlastimilu Hofmanie nie sięga dalej niż Kotlina Jeleniogórska.

 Pracownia Hofmana, pozostawiona w nienaruszonym stanie.  Na jednej ze sztalug ostatni autoportret artysty Roman Tomczak /GN Pracownia Hofmana, pozostawiona w nienaruszonym stanie. Na jednej ze sztalug ostatni autoportret artysty

Niewielki, drewniany budynek na końcu leśnej dróżki nie wyróżnia się niczym szczególnym. Na ścianie domku tabliczka: „Dom Wlastimila Hofmana. W tym domu artysta tworzył w latach 1947–1970”. Wewnątrz kilka niewielkich, schludnych pomieszczeń. W jednym dwie sztalugi, pędzle, regał z książkami, kilka obrazów i krucyfiksy wypełniają do końca przestrzeń. W pomieszczeniu obok kilka mebli przywiezionych po wojnie z Krakowa. Na biurku telefon, lampa, kalendarz. W półotwartej szufladzie stos szpargałów. Za przesuwnymi drzwiami maleńki salonik: fotel, krzesło, Jezus Frasobliwy, a dalej już tylko obrazy, obrazy, obrazy. Wszystko poukładane tak, jak w dniu śmierci Hofmana.

Na obrazach twarze i postaci. Jeśli to dzieło powojenne, to na płótnach na pewno będą mieszkańcy Szklarskiej Poręby. Uwiecznieni jako świadkowie tamtych czasów albo jako Madonny, święci czy apostołowie. Teraz jego dom można odwiedzać codziennie. Kiedyś przychodziły tu rozgadane tłumy wczasowiczów korzystających z Funduszu Wczasów Pracowniczych. Dziś kilka postaci w nabożnej ciszy, szepcząc, przepływa z pokoju do pokoju. Zachwyconymi oczami pokazują sobie kolejne obrazy. Wychodząc, zostawiają ze wstydliwą wdzięcznością kilka złotych w małej miseczce w sieni.

Geniusz „Spowiedzi”
Vlastimil Hofmann urodził się w 1881 r. w Karlinie pod Pragą. Kiedy miał 8 lat Hofmannowie przenieśli się do Krakowa, gdzie ich syn – już jako Wlastimil – zaczął naukę w szkole św. Barbary, a później w gimnazjum im. Jana III Sobieskiego.

Zamiłowanie do sztuki i wrodzony talent dostrzegli w młodym Hofmanie tacy luminarze polskiego malarstwa jak Leon Wyczółkowski i Jacek Malczewski. Ten ostatni złożył później na barki młodego Hofmana kontynuację swojej symboliczno-alegorycznej linii w malarstwie.

Wlastimil zaczął poważnie myśleć o utrzymywaniu się ze sztuki. Ta chęć pchnęła go do paryskiej Akademii Sztuk Pięknych (Ėcole des Beaux-Arts), którą ukończył w 1901 r. Rok później po raz pierwszy pokazał swoje prace szerszej publiczności. Prawdziwy sukces przyszedł jednak w 1906 r. po namalowaniu „Spowiedzi”. Przyniosła mu ona europejską sławę i nominację na członka wiedeńskiej Galerii Secesji. Był pierwszym Polakiem w tym gronie.

Często zmieniał miejsce zamieszkania. Wiele czasu spędził w Pradze i Paryżu, by od 1921 r. osiąść na stałe w Krakowie. Wojnę spędził w sowieckiej Rosji i na Bliskim Wschodzie. Do Krakowa wrócił w 1946 r. Wtedy przyszedł do Hofmana list od Jana Sztaudyngera, namawiający go do przyjazdu do Szklarskiej Poręby.

W pierwszych latach powojennych była to mekka polskich artystów. Hofman zgodził się, zamieszkał w opuszczonym domu w lesie, na uboczu miasteczka. Zarobkował, malując portrety mieszkańców. Za węgiel, mleko, drobne prace w ogrodzie płacił swoimi pracami. Bywało, że malował po trzy obrazy dziennie. I tak niemal do końca życia. Zmarł dokładnie dwa lata po śmierci ukochanej żony Ady. Ich ciała spoczęły we wspólnym grobie na miejscowym cmentarzu parafialnym.

Do „Wlastimilówki”? Prosto
Wiele z dzieł namalowanych w czasach „szklarskich” Hofman przekazał do lokalnych kościołów. Jego obraz do dziś zdobi ołtarz główny we franciszkańskiej świątyni pw. Bożego Ciała. Na feretronach przytwierdzonych do ławek twarze świętych mają znajome rysy. Wierni rozpoznają w nich swoich ojców, matki, braci, siostry albo znajomych. Czas jednak uparcie zaciera ślady Hofmanowego talentu na wiotkim materiale. Nic dziwnego – to już ponad 60 lat, jak tu wiszą. Zdążą je jeszcze poznać i zachwycić się nimi dzieci z pobliskiej podstawówki, która nosi imię Hofmana.

Kilka razy do roku szkoła organizuje konkursy i wystawy o swoim patronie. Przed dwoma laty dzieci i rodzice wspólnie złożyli się na tabliczki wskazujące drogę do „Wlastimilówki”, niepozornego domu na końcu leśnej dróżki. Te dzieci dobrze wiedzą, kim był Hofman. Ich koledzy z Bolesławca, Zgorzelca, Legnicy – już pewnie nie. Ale uroczyste akademie i leśne drogowskazy to nie wszystko, na co stać te dzieciaki. Jeszcze nieraz będą opowiadać światu o Hofmanie. Tak długo, aż znowu stanie się sławny.

Nikt nie wie, ile płócien Hofmana jest na świecie. Pracownicy oddziału karkonoskiego muzeum w Szklarskiej Porębie śmieją się, że tysiące. Niedawno katalogowali te, które są w prywatnych rękach mieszkańców Szklarskiej. Dużo tego. W ich muzeum też sporo – 25. Część z tych rozsianych po świecie ma za sobą takie dzieje, że mogłyby być gotowym scenariuszem na film przygodowy. Inne osiągają w antykwariatach zawrotne ceny. Ile zalega ciągle w pawlaczach i na strychach? Tego nikt nie wie.

Z dołu do góry, z góry na dół...
Wlastimil Hofman był człowiekiem bardzo religijnym. Pobożność zaszczepiła w nim matka, Teofila z domu Muzyka, Polka. To jedno jest pewne w jego życiorysie. Później, począwszy od wybuchu wojny, już o taką pewność łatwo nie jest. Życie kolonii artystycznej w Szklarskiej Porębie też nie należy do najbardziej zbadanych epizodów naszej historii.

Ta mekka polskiej powojennej bohemy, znaczonej takimi nazwiskami jak Sztaudynger, Centkiewiczowie, Korpal, Taszycki, miała swoje wzloty i upadki. Tak jak Hofman, który raz był noszony na rękach przez komunistyczne władze, innym razem przez nią samą skazywany na zapomnienie, aby znowu przywrócić mu nadzieję powrotu na artystyczny szczyt.

Do dziś los wielu z jego prac jest nieznany, z wieloma związane są niejasne historie i nie do końca zbadane tajemnice. Może dzięki temu zainteresowanie postacią Hofmana zaczyna przeżywać kolejny renesans.