Malowanie szeptem

publikacja 14.12.2014 06:00

O miejscu sacrum w sztuce i radości tworzenia - rozmowa z prof. Antonim Cyganem.

Prof. ANTONI CYGAN (ur. 1964 w Zabrzu) – artysta malarz, od 2012 r. rektor Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach. Twórca licznych dzieł inspirowanych Biblią, autor m.in. kilku cykli drogi krzyżowej i projektów wnętrz kościołów. Najnowsza wystawa „Malarstwo” w Muzeum Archidiecezjalnym w Katowicach od 20 listopada br. Prof. ANTONI CYGAN (ur. 1964 w Zabrzu) – artysta malarz, od 2012 r. rektor Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach. Twórca licznych dzieł inspirowanych Biblią, autor m.in. kilku cykli drogi krzyżowej i projektów wnętrz kościołów. Najnowsza wystawa „Malarstwo” w Muzeum Archidiecezjalnym w Katowicach od 20 listopada br.

Ks. Tomasz Jaklewicz: Jaką część Pańskiej twórczości stanowi malarstwo o tematyce religijnej?

Prof. Antoni Cygan: Od początku tematyka sakralna była niezwykle ważnym elementem mojego malarstwa. Całość pracy nad świątynią w Zabrzu, w kościele św. Pawła Apostoła zajęła 10 lat. Dwa obrazy do prezbiterium kościoła „Nawrócenie Szawła” oraz „Kamienowanie Szczepana” (280x400 cm) wielopostaciowe, skomplikowane formalnie i ideowo, malowałem ponad trzy lata. Na wystawie w muzeum archidiecezjalnym będzie można zobaczyć „Ostatnią Wieczerzę” – obraz, który powstawał ponad półtora roku. Ale pojawiały się również w minionych latach wątki pozasakralne. To człowiek jest dla mnie tą ideą najważniejszą sacrum.

Czy realizacja wnętrza kościoła w Pawłowie była zamówieniem proboszcza?

Trudno to nazwać zamówieniem. Wszystko zaczęło się za czasów poprzedniego proboszcza, któremu zaproponowałem namalowanie nowej drogi krzyżowej. Konieczność przeprowadzenia remontu kościoła spowodowała, że przez następne dziesięć lat kompletnie zmieniło się wnętrze naszej świątyni. Dwóch ludzi spotkało się we właściwym czasie i we właściwym miejscu.

Efektem tego jest realizacja wnętrza kościoła od kolorystyki, przez projekty ołtarzy, malarskie elementy po nową wizję polichromii lipowych rzeźb. Konsultowałem z nowym proboszczem wszystkie pomysły, jednak podstawą współpracy było zaufanie, jakie miał dla mojej wizji. Nawet filary, które zaprojektowałem w kolorze zielonym, a co do których sam nie miałem pewności, zostały zaakceptowane. Dzisiaj, po kilku latach, mam nadzieję, że nikt sobie nie wyobraża „Świętego Pawła” bez takich właśnie rozwiązań. Zamówienia dla twórcy są ważne. Większość realizacji w kościołach wykonałem jednak na własne zamówienie. Dwie drogi krzyżowe namalowałem dlatego, że pojawił się nowy pomysł na konstrukcję cyklu. Dopiero po jakimś czasie ktoś zauważył te obrazy i znalazły one swoje miejsce w świątyniach.

Czyli tematyka religijna to raczej owoc Pańskich osobistych zainteresowań. Artysta, który podejmuje takie tematy, jest dziś zjawiskiem rzadkim. Czy nie czuje się Pan dziwakiem w swoim środowisku?

To kwestia spojrzenia w ogóle na sztukę. Ważne jest to, co się chce przez swoją twórczość przekazać. Dla mnie Biblia jest źródłem prawd ponadczasowych, nieprzemijających. To opowieść o powstaniu, narodzinach, śmierci, to historia zbrodni, zdrady, nadziei, wybawienia, nienawiści, miłości. To dla mnie i nie tylko dla mnie, malarza, niekończąca się księga obrazów. Malarstwo sięgające do motywów religijnych mówi o sprawach, które nigdy nie tracą na aktualności, niezależnie od tego, w jakich czasach żyjemy i kto nasze obrazy ogląda. Ilustracyjność moich obrazów jest tylko formą, w którą ubieram idee, metaforę, tajemnice.

Dziś problematyczne stało się już nie tylko podejmowanie tematyki religijnej, ale w ogóle prawd natury ogólnej. Czy nie ma Pan wrażenia, że sztuka współczesna ucieka od wszystkiego, co ma posmak prawdy metafizycznej?

Sztuka końca XX wieku i początku XXI wieku, w bardzo szerokim obszarze, to sztuka komentująca, społecznie zaangażowana. Moim zdaniem to jest jakiś etap, na którym jako społeczeństwo, w tym i twórcy, jesteśmy. Nie można się obrażać na rzeczywistość, wolność w sztuce jest wartością najważniejszą, jednak z wolności też trzeba nauczyć się korzystać. Bardzo cenię różnorodność, ponieważ z wielości ma szanse urodzić się coś wyjątkowego, a o to w sztuce przecież chodzi. Dziś artysta ma możliwość „mówienia” na tysiące sposobów. Jeżeli może bulwersować, wręcz obrażać, szokować, to dlaczego nie mógłby poszukiwać prawd uniwersalnych głosem mniej krzykliwym, szeptem. Sprawia mi przyjemność posługiwanie się językiem metafory w opowiadaniu o rzeczach, które mnie nurtują, o których myślę, które mają dla mnie wyjątkową wagę i które są blisko mnie. Z przyjemnością na powierzchni płótna szukam odpowiedzi, a przede wszystkim sam sobie zadaję pytania, również te metafizyczne.

Pan maluje trochę tak, jakby był z innej epoki. W Pańskim malarstwie odnajduję echo wielkich mistrzów sprzed wieków.

Nie czuję się malarzem z innej epoki. To, że w taki sposób podchodzę do moich obrazów, to kwestia mojego myślenia o malowaniu i o roli obrazu. Mnie nie bawi poszukiwanie na siłę nowego tropu w malarstwie. Bardziej frapuje mnie mierzenie się z wyzwaniem, jakim jest np. namalowanie „istoty” człowieka na płótnie. Malowanie musi być również zabawą w opowiadanie czegoś w taki sposób, który pozwoli nasze emocje, myśli czy idee przekazać najpełniej. Moje obrazy powstają bez modeli, wszystkie postaci i sytuacje wymyślam, rodzą się w mojej głowie, w dziesiątkach szkiców i finalnie pojawiają się na płótnach, tam również dojrzewając do ostatecznego kształtu. Ta gra z przestrzenią, powierzchnią oraz głębokością, to w pewnym sensie „powoływanie do życia” postaci, to budowanie scen, to formułowanie spektaklu, wymyślanie wszystkiego od początku do końca – to jest to, co składa się na radość tworzenia. Do momentu, kiedy tę przyjemność będę odczuwał, nie odejdę od sztalug. Jeżeli malarstwo przestanie sprawiać mi radość, to zacznę rzeźbić albo… grać na klarnecie.

Mówi Pan, że malowanie to zabawa, ale czy tworzenie obrazów religijnych nie ma raczej czegoś z medytacji?

Tworzenie jako takie jest medytacją. Wejście do pracowni, stanie przed sztalugami i parę godzin pracy z pędzlem w ręce, to jest coś, co pozwala mi egzystować i jest niezbędne jak powietrze. Po całym dniu urzędniczej pracy w Akademii, kilka godzin wieczorem w pracowni to rodzaj przeniesienia się w zupełnie inne obszary. Teraz jeszcze bardziej doceniam, czym jest dla mnie malarstwo, a szerzej – chwile tworzenia. To rodzaj oczyszczenia, oderwania od codzienności, sposób na filtrowanie umysłu. Jest to dla mnie swoista medytacja.

Dawniej sojusz religii i sztuki był czymś oczywistym, a teraz te drogi się rozeszły. Dlaczego?

Większość tego, co działo się w historii sztuki do XIX wieku, miało silny związek z mecenatem Kościoła. XIX wiek wszystko przewartościował i zmienił całkowicie spojrzenie na twórczość i artystę. Sztuka jest dziś zjawiskiem bardzo różnorodnym, skomplikowanym, ciągle poszukującym nowych obszarów, i prawdą jest, że tematyka sakralna to tylko niewielki jej fragment. W moim przypadku wybór drogi i ikonografia, której zaufałem, to świadome decyzje, związane z wieloma czynnikami w moim życiu. Mam świadomość, że to jest dziś niszowa działka, niemniej jest to również znak czasów – jesteśmy zabiegani, zasypani gigabajtami informacji i w tej magmie często gubimy sens i zatracamy hierarchię spraw. Każdy artysta buduje swoją własną opowieść o świecie. Często poddaje się modom, bywa, że szuka własnej drogi, odrzucając wszystko i wszystko negując. Jasne, że dla przeciętnego odbiorcy sztuka współczesna jest często trudna do odczytania i zaakceptowania, jednak musimy zdawać sobie sprawę, że niesie w sobie często niezwykłe treści, przesłania i wartości. Innym zagadnieniem w tej materii jest problem niedoskonałej, delikatnie rzecz ujmując, edukacji artystycznej. Wiedza o współczesnym świecie jest kaleka bez wiedzy o kulturze i sztuce.

Jak układa się dziś współpraca artystów z Kościołem?

Mam doświadczenie świetnej współpracy z księżmi, jednak zdarzały się sytuacje, w których oczekiwania po stronie zamawiającej były nie do zaakceptowania. Oczywiście, trudno dziś oczekiwać, by Kościół na nowo stał się mecenasem na poziomie renesansu i baroku. Patrząc jednak na wiele kościołów, które powstały w minionym wieku, na ich wnętrza i wystrój, mam wrażenie, że pracy dla artystów mogłoby być sporo. Powinniśmy zadbać o to, by kościoły zaczęły właściwie oddziaływać swoim wnętrzem i być elementem kultury wizualnej na najwyższym poziomie. Narzeka się, że kościoły po Soborze Watykańskim II są generalnie nieudane. Ani architektura, ani wnętrze, ani wyposażenie nie wyrażają sacrum. Dominuje podejście czysto funkcjonalne. Uważam, że aktualnie coś się zmienia. Ostatnio otrzymałem kilka propozycji sporych realizacji w przeprojektowaniu wnętrz kościołów. Kościół widocznie zauważył, że istotne jest, gdzie i w jakim klimacie oddajemy się modlitwie. Nie zawsze tylko czysta funkcjonalność, bardzo zresztą istotna, wystarcza do stworzenia właściwej aury do kontemplacji.

W wielu kościołach wraca się do dawnych ołtarzy usuniętych po soborze. To jest jakiś sygnał, że ludzie potrzebują bardziej sakralnego wnętrza kościoła.

Tendencja do odtwarzania zniszczonych wnętrz to dobra tendencja. Widzę tu niebagatelną rolę komisji sakralnych, które powinny czuwać nad jakością projektów w diecezjach. Pomijam tutaj nawet kwestię sacrum. Kościół to miejsce publiczne, które powinno spełniać funkcję wzorca, modelu w kontekście estetycznym. Przykładem niekonsekwencji i złego rozumienia funkcji wnętrza jest Licheń. Widziałem tę świątynię wiele lat temu, kiedy zawoziłem tam stacje drogi krzyżowej. Wtedy wnętrze robiło wrażenie monumentalnego, uderzało potęgą surowego betonu. Dziś sprawia wrażenie przesłodzonego, przegadanego, niezorganizowanego w logiczny sposób, z niedobrą i nieudolną polichromią oraz nadmiarem wszystkiego. Cieszę się, że moje obrazy wiszą w tym miejscu, jednak żal, że powstałe takim kosztem miejsce kultu, z pięknym obrazem Matki Bożej, jest przestrzenią bez charakteru.

Czy można zaakceptować każdą postawę współczesnego artysty? Czy artysta ma prawo obrażać widzów przez prowokację w stylu pokazywania genitaliów na krzyżu? Gdzie jest ta granica wolności twórcy?

To jest poważny problem. Jak wspomniałem wcześniej, sztuką jest również umiejętne korzystanie z wolności. Gdzie jest granica tej artystycznej swobody? Myślę, że każdy z nas powinien odpowiedzieć sobie na to pytanie indywidualnie. Działanie w rodzaju tego, o którym mówimy, jest dla mnie tak samo nieakceptowalne, jak drwina z Mahometa. Jesteśmy wszyscy godni szacunku i skandalizowanie dla samego poklasku i wątpliwego zaistnienia w mediach jest z gruntu złe. Jestem wyznawcą może niepopularnej wizji tworzenia, ale dla mnie wizji bliskiej i prawdziwej – sztuki pokory i szacunku wobec odbiorcy.