Szyfr z nagrobka

Przemysław Kucharczak

publikacja 07.01.2015 10:35

Historia wielkiego lekarza. Najbardziej kochany przez hanysów gorol chyba w całej historii Górnego Śląska był... Niemcem. 150 lat temu w dziwnych okolicznościach stracił życie dr Juliusz Roger.

 Juliusz Roger rys. Elżbieta Franik Juliusz Roger

Prości Ślązacy wprost uwielbiali tego szczupłego lekarza, a jego przyjaciółmi byli najwięksi naukowcy i poeci Europy. 7 stycznia 1865 roku zaledwie 46-letni dr Juliusz Roger niespodziewanie padł martwy w czasie polowania pod Rudami Raciborskimi. Wersja oficjalna – zmarł na zawał. Tylko jak w to uwierzyć, skoro poszlaki wskazują raczej na morderstwo przez zastrzelenie?

Strzelać do uczciwych

Jedna z poszlak jest szczególnie zagadkowa: to napis w języku niemieckim, wyryty przed 150 laty na nagrobku doktora Rogera. Do dzisiaj można go przeczytać na cmentarzu w Rudach Raciborskich, ale prawie nikt nie rozumie, o co naprawdę w nim chodzi. Zaczyna się grzecznie: „Szczęśliwy ten, który myśli o biednym, w dniu nieszczęścia Pan go ocali”. Pod spodem jest jeszcze pięć niepozornych liter i trzy cyfry: „Psalm XI. 2.”.

Problem w tym, że pod podanymi „współrzędnymi” w Piśmie Świętym są zupełnie inne słowa, niż te wyryte na nagrobku... W rzeczywistości drugi werset Psalmu 11 brzmi tak: „Oto bezbożni już łuk naciągają, kładą strzałę na cięciwę, by w ciemności strzelać do uczciwych”. – Ten napis jest jak klucz do szyfru – ocenia Marek Szołtysek, historyk i autor książek o Śląsku. Kto ten szyfr obmyślił? – Kamieniarz z XIX wieku pewnie był na to „za gupi”. To raczej sprawa kogoś, kto napis zamówił, a chciał przekazać prawdę o prawdziwych okolicznościach śmierci Rogera – podejrzewa.

Ślązacy jedzą perz

Julius Roger urodził się w 1819 r. w Wirtembergii na zachodzie Niemiec. Był wybitnie uzdolnionym synem urzędnika. Jako 20-letni chłopak wstąpił do nowicjatu ojców benedyktynów. Ze względu na stan zdrowia opuścił go jednak i zaczął studiować medycynę. Stopień lekarza zdobył jako 24-latek z oceną celującą. 3,5 roku później obronił pracę doktorską i zaczął pracę asystenta w uniwersyteckiej klinice w Tybindze. Akurat wtedy wybijającego się lekarza szukał książę raciborski Wiktor I. W 1847 r. 28-letni Julius Roger dotarł więc, dopiero co ukończoną linią kolejową, na Górny Śląsk. Na 20 lat zamieszkał w siedzibie Wiktora I, w pięknym pałacu w Rudach Raciborskich niedaleko Rybnika. W Europie panował wtedy głód, który szczególnie rozszalał się właśnie na Górnym Śląsku.

W latach 40. XIX wieku był to najbiedniejszy region państwa pruskiego. Głód przyszedł po katastrofalnych nieurodzajach, które powtarzały się między 1845 a 1848 rokiem. W 1845 r. było tak mokro, że kartofle zgniły na polach przed wykopkami. Podobnie w 1847 r., gdy padało bez przerwy od sierpnia do połowy września i było przy tym koszmarnie zimno. Górnoślązacy jedli grzyby, korzonki, perz, lebiodę, koniczynę, korę drzew. Jako pierwsze na rękach rodziców umierały małe dzieci, a potem także starsi. Niestety, to jeszcze nie był koniec. W 1847 i 1848 r. wycieńczonych głodem ludzi zaatakował tyfus. W wielu wsiach zabił 20 proc. ludności. W powiecie pszczyńskim, który w 1846 r. liczył 69 758 tys. mieszkańców, tylko do końca 1847 r. z głodu umarło 907 osób, a 5970 na tyfus. Niedoszły benedyktyn Julius Roger oprócz rodziny książęcej za darmo leczył więc zarażonych tyfusem Ślązaków.

Chrząszcz rogeri

Lata głodu minęły, ale dr Roger jako Królewski Radca Sanitarny dalej przemierzał Śląsk, zwłaszcza między Rybnikiem, Raciborzem i Gliwicami. Odwiedzał ludzi w ich krytych słomą chatach. – Był bardzo lubiany, bo leczył ludzi za darmo albo za gruszki czy kurę, a nie od razu za pieniądze – mówi Marek Szołtysek. Juliusz nieraz też zostawiał biednym Ślązakom własne pieniądze. Wspierał materialnie sierociniec w Lyskach pod Rybnikiem, bo po „tyfusie głodowym” na Górnym Śląsku żyły tysiące dzieci bez rodziców. – Gdyby nie pomagał ludziom, pewnie mógłby sobie jeździć na wypoczynek na przykład do Afryki Północnej. To już wtedy było modne i łatwe ze względu na nowo powstałą sieć kolejową – zaznacza Marek Szołtysek. Doktorowi to nie wystarczało. W 1858 r. namówił księcia Wiktora, żeby z żoną Amalią ufundował nowy, murowany szpital w Rudach. Jednocześnie zorganizował wśród swoich przyjaciół w całej Europie zbiórkę na rzecz... przyklasztornego szpitala w Pilchowicach pod Gliwicami. Zgromadził 7 tys. talarów i wzniósł za nie nowe skrzydło szpitala. Ze swoich pieniędzy ustanowił tam fundusz na leczenie biednych. Do końca I wojny światowej stało tam nawet łóżko dla ubogiego pacjenta z porcelanową tabliczką: „Juliusz Roger”. Wkrótce zaczął w Europie kolejną zbiórkę, tym razem na budowę nowoczesnego szpitala dla kobiet. Uznał, że najlepszym dla niego miejscem będzie Rybnik. Napisał setki listów do przyjaciół i do bogaczy. Z całego kontynentu znów zaczęły napływać hojne datki. Swoje szpitale Roger organizował, korzystając ze wzorów angielskich. Niestety, nie doczekał ukończenia szpitala w Rybniku. Otwarto go cztery lata po jego śmierci, nadając mu oczywiście imię: „Juliusz”. Do dzisiaj rybniczanie tak nazywają budynki między ulicami 3 Maja a Miejską, choć szpitala już tu nie ma. Teraz w „Juliuszu” działa m.in. szkoła zawodowa, prowadzona przez Izbę Rzemieślniczą.

Oprócz medycyny dr Roger miał też inne pasje. Był m.in. cenionym... entomologiem. Pisał rozprawy o mrówkach, odkrył i opisał na Śląsku ponad 400 gatunków chrząszczy. Jeden z nich do dzisiaj nazywa się stenus rogeri. Na cześć Rogera nazwał go tak wielki naukowiec, słynny entomolog Gustaw Kraatz z Berlina.

W głowiczce porąbane kości

Czemu mieszkańcy Śląska tak pokochali dr. Rogera? Może dlatego, że ten wybitny intelektualista zachwycił się prostymi Ślązakami, ich językiem i ludową kulturą. Dzięki romantyzmowi w Europie istniała pewna moda na zainteresowanie ludowością. Dr Roger szedł jednak pod prąd, bo w państwie pruskim dominowało przekonanie, że śląska odmiana języka polskiego to coś gorszego, właściwie nawet nie polski, tylko „wasserpolnisch”. Ulegali temu sami Ślązacy, którym udało się zdobyć wykształcenie. Wielu z nich, wstydliwie, jak najszybciej zapominało o wyniesionej z domu „godce”, więc już ich dzieci ni w ząb nie umiały dogadać się z dziadkami... Aż tu nagle pojawia się tu wysoko wykształcony Niemiec, który widzi w śląskości... wartość. Który „pieśniczki” śląskie uważa za bardziej poetyckie niż niemieckie. W dzienniku dr Roger zanotował, że ludowe pieśni niemieckie są jakieś szare i sztywne, a tam, gdzie wypowiadają uczucia, na przemian ckliwe lub brutalne. Doktor Roger prosił Ślązaczki, żeby mu śpiewały, a potem zapisywał ich „pieśniczki”. Gdyby nie ten Niemiec, pieśni te zupełnie by zaginęły. W 1863 r. zamieścił aż 546 spisanych przez siebie śląskich pieśni ludowych w książce „Pieśni Ludu Polskiego w Górnym Szląsku”. Napisał do wydawcy, żeby na karcie tytułowej podpisał go po polsku: „Juliusz Roger” – a nie Julius. Niektóre z „pieśniczek” opowiadają o Ślązakach na wojnach „z Francuzym”, czyli... napoleońskich! Do dzisiaj dreszcz przechodzi, kiedy czyta się po śląsku piosenkę z powiatu rybnickiego o stojących przed sobą w linii wojskach, o składających do strzału swoje „giwery” przeciwnikach. I o pierwszej kuli powalającej dobosza, który jako jedyny z oddziału „nie przepraszał się na śmierć” z kolegami, twierdząc, że nie zginie...

Albo taka piosenka, też z rybnickiego: „Wojacy, wojacy/ Cóż pięknie trąbicie?/ Ten mój kochaneczek /Leży w lazarecie.// Kiebych ja wiedziała/ Dróżeczkę do niego/ Toćbych mu szukała/ Doktora mądrego.// Nie trzać mi doktora/ Ani żadnych maści,/ Boć w mojej głowiczce/ Porąbane kości.// Nie żałuj, dzieweczko,/ Wojaka jednego, Możesz sobie wybrać/ Z tysiąca jednego.// A nie tak z tysiąca,/ Jako z miliona,/ Możesz sobie wybrać/ Fojtowego syna.// Choćbych ja ich miała / Jak na lesie drzewa,/ Żaden taki nie jest,/ Jakiego mi trzeba.// Choćbych ja ich miała/ Jak na lesie szyszek,/ Żaden taki nie jest/ Jak był nieboszczyczek”. Gdyby nie Juliusz Roger, te pieśni zaginęłyby. W przedmowie napisał m.in.: „lud wiejski górno-szląski prawie wszędzie w przeważającej większości jest polski”. I dalej: „Jeśli dzieło Niemca potrafi, choćby cokolwiek, rozproszyć mgłę, jaką przesądy zaciemniają lud polski Górnego Szląska i język jego, oraz przyjemniejsze światło rozlać po jego miłém życiu duchowém, które się w pieśni objawia nieciśnione i nietłumione wpływem świata zewnętrznego – będzie to sowitą wynagrodą pracy i trudów”.

Późna relacja woźnicy

Marek Szołtysek sądzi, że właśnie ta książka, a zwłaszcza wstęp do niej, ochłodziła relację dr. Rogera z dworem księcia raciborskiego. – Przecież za głoszenie takich samych poglądów pracę w szkole z hukiem stracił Józef Lompa – przypomina. 7 stycznia 1865 roku Juliusz, zapalony myśliwy, pojechał z księciem raciborskim na polowanie. Według wersji oficjalnej, zmarł tam na zawał. Na jego pogrzebie zjawiły się ogromne tłumy Ślązaków. Ludzie w Rybniku i Raciborzu przez ponad sto lat przekazywali sobie z pokolenia na pokolenie, że doktor zginął z broni palnej, ale był to wypadek. W 1998 r. w „Gazecie Rybnickiej” Marek Szołtysek przytoczył relację Marii, mieszkanki Rud, pochodzącą z tradycji rodzinnej: „Moja starka miała wtedy 20 lot i wszystkim się fest interesowała. A kuzyn – godali mu Łostarek – był woźnicą u Rogera. W dniu śmierci Rogera jechali łoba na polowanie. Łostarek widzioł na własne oczy, jak dr Roger zostoł postrzelony prosto w serce. Zrobił to prawdopodobnie jeden z myśliwych księcia Wiktora. Gdy Łostarek podbiegł do leżącego Rogera, zaczon wołać ło pomoc i przyszoł yno książę. Nawet nie oglondoł doktora, yno kozoł zaroz posłać do Rybnika po dwie zaufane zakonnice. Yno łone miały dostęp do ciała doktora Rogera. Myły go i przygotowywały do pogrzebu. Łoficjalno wersja głosi, że Juliusz Roger mioł zawał serca, ale Łostarek – jedyny świadek – znoł prowda, yno boł się to komuś powiedzieć. Powiedzioł to yno mojej starce, łona zaś mojej matce”. Czy można ufać relacji spisanej po 130 latach? Warto zachować sceptycyzm. – Proszę jednak zwrócić uwagę, że ta poszlaka współgra z dwiema innymi. Drugą jest wstęp do polskiej książki, napisany przez Rogera. A trzecia to napis z „kluczem” na jego nagrobku – przekonuje Marek Szołtysek.