Dzisiejsze czasy

Piotr Drzyzga

publikacja 15.01.2015 06:20

Pierwszy dźwiękowy film Chaplina i jednocześnie… ostatnie arcydzieło kina niemego. Jak to możliwe?

Charlie Chaplin   Breve Storia del Cinema / CC 2.0 Charlie Chaplin
Ikoniczny kadr z filmu "Dzisiejsze czasy"
Charlie Chaplin nie był wielkim entuzjastą dźwięku w kinie. Przez lata specjalizował się przecież w ekranowej, burleskowej pantomimie, która zapewniła mu pozycję największej gwiazdy raczkującej dopiero kinematografii. Jednak gdy do mistrzostwa opanował wszelkie komediowe konwencje kina niemego, nagle okazało się, że… stały się one przeżytkiem. Widzowie pokochali „kino gadane”, do którego charakterystyczny włóczęga w meloniku, z laseczką i za dużych butach, nie bardzo już pasował.

Chaplin zgodził się nakręcić „Dzisiejsze czasy” jako film dźwiękowy, ale zrobił to po swojemu. Krytycznie. Niemalże złośliwie. Zamiast słuchać ekranowych dialogów, wciąż oglądamy na ekranie plansze z napisami, a jeśli już dźwięk się pojawia, to np. w scenie picia herbaty, gdzie dochodzi do krępującego burczenia, bulgotania w brzuchu. Jest tutaj także sekwencja, w której Charlie ma zaśpiewać piosenkę, ale wciąż i wciąż coś staje mu na przeszkodzie, a kiedy już zacznie nucić słynną „Tintinę”, okazuje się, że ułożył do niej kompletnie absurdalny tekst, więc jeśli chcemy poznać sens śpiewanej przez niego mini-opowieści, musimy się go domyślić z jego zabawnych min i pantomimicznych gestów.

Jak widać było to bardzo osobliwe (i jakże pomysłowe!) połączenie starej i nowej konwencji. Ale przecież Chaplin od zawsze słynął z łączenia pozornie sprzecznych ze sobą rzeczy. Kręcił komedie o osobie bezdomnej. Wymyślał przezabawne gagi z ludźmi głodnymi, sierotami. Mistrzowsko splatał ze sobą komedię i tragedię, wątki romantyczne ze społecznymi.

Nie inaczej jest w „Dzisiejszych czasach”. Znany nam bohater zakochuje się ubogiej dziewczynie i razem próbują iść przez życie, ale nie jest to łatwe zadanie. Wszak właśnie trwa wielki kryzys. Robotnicy są zwalniani, strajkują, na ulicach miast odbywają się manifestacje, często dochodzi do zamieszek, a gdy wreszcie uda się zdobyć pracę, okazuje się ona nieludzka.

Chaplin krytykuje więc także system kapitalistyczny, bezwzględnych wyzyskiwaczy, jakimi stali się właściciele fabryk. Ktoś może powiedzieć, że robi to w sposób przesadny, histeryczny (oskarżano go nawet o sympatyzowanie z komunistami). Kiedy jednak uważnie przyglądałem się perypetiom Charliego-robotnika, który przez pracę przy taśmie produkcyjnej zaczyna zamieniać się w ludzkiego robota, pomyślałem jak bardzo „Dzisiejsze czasy” są… dzisiejsze.

Wszak ekranowy Charlie to nie tylko symboliczna postać, reprezentująca wszystkich tych, którzy wykorzystywani są przez pracodawców, ale także tych, którzy sami uzależniają się od pracy. Popadają w pracoholizm lub stają się tak zachłanni, że pracują niemalże na okrągło, zapominając o konieczności odpoczynku.

W latach ’30 ubiegłego wieku pewnie mało kto o tym słyszał, a jednak gdy dziś oglądamy ten film z 1936 roku, i takie skojarzenia się pojawiają. Potwierdza to tylko fakt, że Chaplinowi udało się wtedy nakręcić film ponadczasowy. Ciągle aktualny. I do tego przekomiczny. Po prostu: jeden z filmów wszech czasów