Podziękuję Mu przy herbacie

Agata Puścikowska

GN 16/2015 |

publikacja 16.04.2015 00:15

O miłosiernym Bogu, który długo i cierpliwie czekał na muzyka, z Robertem Chojnackim rozmawia Agata Puścikowska

Robert Chojnacki Muzyk, kompozytor, instrumentalista (saksofon, klarnet, flet). Przez wiele lat członek grupy De Mono, od 1995 r. występuje jako artysta solowy. Jakub Szymczuk /Foto Gość Robert Chojnacki Muzyk, kompozytor, instrumentalista (saksofon, klarnet, flet). Przez wiele lat członek grupy De Mono, od 1995 r. występuje jako artysta solowy.

Agata Puścikowska: Jak to się stało, że technik mechanik stał się znanym polskim muzykiem?

Robert Chojnacki: Doskonały, stopniowy plan Pana Boga. Ukończyłem technikum mechaniczne. Wtedy wrzucało się młodych ludzi do szkół oferujących „dobry” zawód. Czyli wszystkich kształciło się, cytując słowa piosenki, na mechaników czy techników, szewców, tkaczy i spawaczy. Kompletnie mi to nie odpowiadało. To były koszmarne czasy: peerelowska szarzyzna, brak perspektyw i siermięga. Nie chciałem takiego życia. Z tego buntu udało mi się zdać, równolegle z bardzo dobrym wynikiem, do średniej szkoły muzycznej. Mimo że pochodzę z muzycznej rodziny, wcześniej nie uczyłem się muzyki. Muzyka jednak była we mnie, żyłem nią. I to były rzeczywiście dwa szkolne światy: w technikum podczas tzw. apelu odtwarzano charczący i skrzeczący hymn Polski z zacinającej się płyty. W szkole muzycznej ten sam hymn, wykonywany przez chór z orkiestrą, brzmiał przepięknie. Nie odpowiadał mi jedynie w szkole muzycznej duży nacisk na muzykę klasyczną. Mnie od początku ciągnęło do rocka, do muzyki współczesnej. Nosiłem długie włosy.

Ponoć w tamtych czasach za długie pióra można było nieźle oberwać.

I to nieraz. (śmiech) Można było również wylecieć ze szkoły. Zacząłem kombinować, jak wyjechać do Wiednia. Ale z biletem w jedną stronę. Miałem nawet na oku wycieczkę – ucieczkę do Austrii. Ale WKU Mokotów była szybsza. Stanąłem więc przed komisją wojskową. Zapytali, czym się zajmuję. Odpowiedziałem, że będę muzykiem: uczę się gry na klarnecie i flecie poprzecznym. „To będziecie grać teraz na czołgu”! (śmiech) Łaskawie pozwolili mi jedynie dokończyć kolejny rok nauki, a jesienią 1981 r. byłem już w kamaszach. Historie, które tam się działy, nadają się na film z serii o dzielnym wojaku Szwejku. Dość powiedzieć, że gdy w Polsce wybuchł stan wojenny, ja w jednostce organizowałem... orkiestrę dętą. I na polecenie przełożonych wyjeżdżałem kilkakrotnie do Warszawy, wracając z trąbami i puzonami. Byłem chyba jedynym żołnierzem w kraju, który w tym czasie dostał przepustkę. (śmiech) Teoretycznie byłem w woju „kierowcą ciągnika samochodowego wojskowej radiostacji technicznej”, a w praktyce organizowałem zespół, w którym... nie zdążyłem zagrać. Po czterech miesiącach przeniesiono mnie do Warszawy. W stolicy grałem w zespole estradowym Radar, do którego przed wcieleniem do armii zdałem egzamin. I jeszcze ciekawostka: gdy pierwszego dnia w armii mierzyłem mundur, w kieszonce, tuż koło serca, znalazłem przypinkę z festiwalu piosenki żołnierskiej w Kołobrzegu.

Ukłuła?

Owszem. Potraktowałem to jako znak od Boga: a może ty, bracie, będziesz miał muzyczną służbę? W Radarze grałem aż do przejścia do cywila. Pierwszy kontakt ze sceną, pierwsze pieniądze, i to niemałe. W trakcie służby, dzięki wspaniałej dyrektorce, udało mi się ukończyć szkołę muzyczną. Po wojsku żyłem już z muzyki. Potem wyjechałem do Wielkiej Brytanii. Pracowałem, uczyłem się języka, a wieczorami grałem w pubach. Następnie, już w kraju, grałem w Teatrze Syrena. Wreszcie przyszedł czas DeMono, czyli czas wielkiej sławy, seksu i pieniędzy...

...picia oraz innych używek?

Nie. Nie piłem, używki nie w moim stylu. Wystarczały mi dziewczyny. A że byłem towarzyski, miałem dość napięty grafik. Oczywiście była też normalna praca, koncerty, nagrania. W końcu poznałem dziewczynę, zaszła w ciążę. Wziąłem odpowiedzialność – ożeniłem się. Urodziła się moja pierwsza córka. Maria – sam jej tak dałem na imię, chociaż wierzę głęboko, że to Góra wybrała jej patronkę, Matkę Bożą. Obecnie Marysia jest już mądrą i piękną panią Marią. Jestem z niej dumny, mam z nią świetny kontakt, mimo że nie byłem najlepszym ojcem. Jej dzieciństwo to ciągła balanga. Koniec końców znów kogoś poznałem. Pycha kroczy przed upadkiem. Zdradziłem swoją żonę. Zażądała rozwodu. Straciłem ją. To był jeden z trudnych przełomów mojego życia.

Gdzie wtedy był Bóg?

Gdzieś był. Obok. Myślę, że miał do mnie wielką, nieprawdopodobną cierpliwość. Czekał, w pewien sposób mnie kształtował, ale też nie działał ostro, agresywnie. Jego miłosierdzie w stosunku do mnie było i jest wielkie. Dziękuję Mu za to codziennie, a kiedyś podziękuję tam, po drugiej stronie, przy herbacie. Również i za to, że parokrotnie uratował mi życie.

Uratował życie?

Moją pasją było latanie. Miałem licencję pilota. Trzy razy musiałem lądować awaryjnie. Co się wtedy myśli? Działa się instynktownie. Odruchy bezwarunkowe i westchnienie do Boga. Trzy razy dawał mi szansę! Skoro mnie uratował, cierpliwie pozwalając pozostać na ziemi, to dało do myślenia.

Za pierwszym i drugim razem nie dał z Tobą rady...

No nie. Dlatego mówię, że jest cierpliwy. Zresztą po rozwodzie rozpoczęło się moje katharsis. Musiałem przewartościować swoje życie. Zostawiłem kobietę z maleńkim dzieckiem. Sumienie nie dawało spokoju. Rozwaliłem coś najbardziej wartościowego w życiu mężczyzny i ponosiłem tego konsekwencje. Zostałem sam, mimo całego kolorowego towarzystwa obok. Powoli zaczynałem jednak dojrzewać. To był proces, który wymagał czasu, przemyśleń, czasem łez. Powoli musiałem odbudować swoje życie, czy wręcz zbudować je na nowo. Pan Bóg znalazł do mnie drogę, ale najpierw odarł ze wszystkiego, co było dla mnie ważne. Straciłem rodzinę, a jednocześnie zaczęły się problemy z zespołem. Odszedłem z DeMono. Mimo że solowa płyta „Saxophonic”, którą wydałem samodzielnie, była świetna, rozgłośnie radiowe jej nie grały. Czego się nie dotknąłem, to klapa. Zacząłem się łapać Pana Boga. Częsta Msza św. Modliłem się, ale i modlitwa nie przynosiła ukojenia. Byłem jednak nieustępliwy. Próbowałem uspokoić to moje życie, wyprostować je. Postanowiłem na przykład udać się do sądu metropolitalnego. Przeszedłem proces kanoniczny, który potwierdził moje przypuszczenia: z pewnych przyczyn moje małżeństwo zawarte było w sposób nieważny. Po dwóch latach otrzymałem stwierdzenie nieważności.

Byłeś znów człowiekiem wolnym. 

I to coraz wolniejszym. Bo wolność to nie balanga na jachcie z panienkami, ale świadomy wybór i życie zgodne z wolą Boga. Poznałem wspaniałą dziewczynę, Ewelinę. Bardzo wierzącą. Zaczęliśmy się spotykać. Ale musiało jeszcze wiele wody upłynąć, bym dla niej porzucił swój dawny styl życia. W końcu jednak zwyciężyła Ewelina i jej wiara. Jestem pewien, że tak jak żona uświęca męża, tak narzeczona uświęca narzeczonego. Tak było i z nami. Przez Ewelinę Pan Bóg ustawił mnie do pionu. Pobraliśmy się w 2010 r. W ubiegłym roku urodziła nam się córka Nikola.

Późne ojcostwo...

Którego bardzo się bałem. Teraz dojrzałe ojcostwo bardzo sobie chwalę. Staram się opiekować dzieckiem, dawać z siebie wszystko. Córka była wymodlona, wyproszona. Jest wielkim dla nas darem. Zresztą zupełne inaczej pojmuje się szczęście, gdy człowiek jest już po przejściach, gdy świadomie dokonał wyboru. Wtedy naprawdę zwraca się uwagę na sprawy, które kiedyś były mniej istotne. I docenia się każdą chwilę z bliskimi. Żona i córeczka oraz dorosła córka Marysia są dla mnie ogromnie ważne.

A kariera?

Kwitnie! Pan Bóg i na to ma plan! Dzięki takim ludziom jak Mietek Jurecki stworzyliśmy supergrupę złożoną z najlepszych polskich muzyków. Moim zadaniem było dostarczenie „godnych kompozycji”. Niedługo wchodzimy do studia. Mam wszystko, co trzeba: dobre słowa, dobrą muzykę i najlepszych muzyków w Polsce. A to wszystko pod jakże wymowną i zdystansowaną do wszystkiego nazwą: WIEKO. (śmiech) Latem startujemy. Pan Bóg błogosławi. Bóg jest miłosierny. Uratował mnie. I zamiast leżeć teraz w rowie, jestem... szczęśliwy. (śmiech)

Wierny syn Kościoła?

I to wierny w sposób tradycyjny. Bardzo niepokoją mnie przeróżne „nowoczesne” wpływy w Kościele. Obawiam się ich, bo widzę, jak wygląda tzw. otwarty Kościół na Zachodzie. Panuje tam atmosfera ogólnego rozprężenia i „róbta, co chceta”. Wszyscy bez spowiedzi świętej przystępują do Komunii. Gdy zapyta się ich, dlaczego, odpowiadają, że po pierwsze nie czują takiej potrzeby, a po drugie „Pan Bóg wszystko wie”. Więc po co się spowiadać? A w ogóle to nie wolno nikogo oceniać, każdy człowiek jest dobry, a Bóg bardzo miłosierny.

W Polsce daleko nam do takich klimatów…

Na szczęście! I oby jak najdalej. W USA nikogo nie dziwi, gdy ktoś przystępuje do Komunii, żyjąc w kolejnym niesakramentalnym związku. Księża nie reagują. „Gdyby jakiś ksiądz zaczął nas pouczać, nie dostałby na tacę ani centa” – powiedział mi kiedyś znajomy Amerykanin. Jeśli tak ma wyglądać „postępowy” Kościół przyszłości również w Polsce, to ja wolę „zaścianek”. Doskonale wiem, że Bóg jest nie tylko miłosierny, ale również sprawiedliwy. A Jego przykazania są po to, by człowieka prowadzić prostą drogą do nieba. Dlatego tak bardzo cenię spowiedź, Komunię do ust, najlepiej na klęczkach. I księdza, który jest pasterzem, a nie showmanem.

Zawsze byłeś taki... konserwatywny?

Zawsze miałem twarde poglądy w kwestii wiary. Tylko wstydziłem się do nich przyznać. Teraz się już nie boję. Mam prawo mówić, co czuję. Artysta musi mieć mocne oparcie. I silny kręgosłup moralny. Inaczej pozostanie jedynie rzemieślnikiem. Od 2000 r. noszę szkaplerz. Dostałem go od swojej cioci Irenki i nie rozstaję się z nim. Różaniec na palcu kupiłem sobie sam. Do ochrony i modlitwy. Wraz z żoną odmawiamy nowennę pompejańską, więc właściwie niemal w każdej wolnej chwili odmawiam zdrowaśki. Gdy jestem z córeczką na spacerze, gdy jadę samochodem. Czasem też późną nocą, w trasie.

Wiara to...

…fundament życia, ale i fundament sztuki. To jej podstawa. Bo z cze- go pochodzi piękno? Od Kogo mamy natchnienie? Zdolności to dar od Boga. Bach, gdy komponował, zamykał oczy. Wszystko przychodziło do niego z góry, czasem w najmniej oczekiwanym czasie. I wszystko poświęcał Jemu: „Tobie, Boże jedyny” – tak podpisywał się na wszystkich dziełach. Ja noszę przy sobie dyktafon. Czasem pojawia się nagły błysk, nagły przypływ weny. Nagrywam melodię, nucąc ją. I też mam świadomość, że wszystko, co po ludzku tworzę, pochodzi od Boga i jest dla Boga. Wszystko Mu zawdzięczam.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.