Szkoła dam

ks. Zbigniew Wielgosz

publikacja 01.10.2015 06:00

Dziewczęcy chór katedralny istnieje od 30 lat. W tym czasie wychował kilkaset dziewcząt.

Pamiętny występ z King’s Singers Zdjęcia ks. Zbigniew Wielgosz /Foto Gość Pamiętny występ z King’s Singers

Dla mnie czymś fascynującym jest obserwacja, jak dziewczęta się rozwijają, jak rosną im skrzydła, kiedy słyszę, że, przychodząc do chóru mają przeciętne głosy, a później zaczynają przepięknie śpiewać – mówi Aleksandra Topor, zajmująca się emisją głosu i przygotowaniem wokalnym zespołu. Na koncertach wykonuje ponadto solowe partie sopranowe z towarzyszeniem chóru. Pracy nad głosem dziewcząt towarzyszy nieodłącznie ich wychowywanie.

– Niezwykłe jest to, że w chórze dziewczynki wyrastają na wrażliwe, dobre dla siebie i innych, bardzo kulturalne kobiety. Ogromnie się cieszę, że tworzymy grupę osób, które bardzo siebie szanują – dodaje pani Aleksandra.

Porażki i smak sukcesu

Dziewczęta śpiewające w Puellae Orantes mają być elitą. – Solą ziemi. I to jest dla nas główny cel, żeby wychowywać ludzi mających silną osobowość, mocny kręgosłup moralny, właściwy świat wartości, żeby dzięki temu zmieniać otoczenie, żeby nie poddawać się głównemu nurtowi, którym płynie bez celu wielu młodych ludzi – wyjaśnia pani Aleksandra. Tak przygotowane do życia dziewczęta są małymi ziarenkami wysyłanymi w świat.

– Mamy sygnały, bo przychodzą do nas absolwentki chóru, że ciężka praca dała efekty, z których jesteśmy bardzo dumni – cieszy się wychowawczyni wielu pokoleń chórzystek. Owszem, zdarzają się porażki, kiedy postawa dziewcząt mija się z wysokimi wymaganiami stawianymi przez kierownictwo chóru. – Gdyby wszystko gładko szło, to człowiek by się nie zatrzymał, nie pomyślał, czy wszystko dobrze robi. Porażki są trudne, bolesne, ale paradoksalnie są cenniejsze niż sukcesy. Gdyby nie porażki, człowiek nie czułby smaku sukcesu. I tak jest również w naszym chórze – przyznaje pani Aleksandra.

Grzeczne dziewczynki

Nauka śpiewu wcale nie jest najtrudniejszym zadaniem dla osób odpowiedzialnych za utrzymanie wysokiego poziomu wokalnego. Okazuje się nim właśnie wychowanie. Do chóru przychodzą dziewczęta bardzo wrażliwe, delikatne, ale i z charakterem. – Dziewczęta są w bardzo różnym wieku, wiele z nich w tak zwanym „trudnym”, czyli gimnazjalnym. Bywa, że dziewczęta wchodzą w zupełnie inny świat w nowych szkołach, który jest diametralnie różny od świata kreowanego w chórze i my musimy dużo energii włożyć w pracę wychowawczą – mówi ks. Władysław Pachota, założyciel chóru, jego dyrektor i dyrygent. Zły „świat” oczywiście nie pomaga, kusi, by być jak inni, by dostosowywać się do mierności, nijakości.

– Opłaca się być tak zwaną grzeczną dziewczynką, a zarazem kimś silnym wewnętrznie, pewnym swoich racji, wartości. To jest bardzo trudne, żeby nad tym zapanować, jeśli ma się po opieką kilkadziesiąt młodych osób. Trzeba być bardzo czujnym, w porę zauważyć zachowania, które nie licują z byciem w zespole, i reagować. Chór jest szkołą dam – podkreśla pani Aleksandra.

Pierwszy Kompozytor

Okazuje się, że sposób zachowania, odnoszenia się do innych, wysoka kultura osobista to są pierwsze rzeczy, które zauważają i na co zwracają uwagę inni, zwłaszcza na międzynarodowych konkursach, począwszy od ich uczestników po surową komisję. Wysokich wymagań czasami nie rozumieją rodzice. – Dla nas porażką jest, kiedy musimy żegnać się z kimś, kto mógłby pięknie śpiewać i dalej się rozwijać. Podziwiam sposób, w jaki pani Aleksandra pracuje z dziewczętami. Nigdy nie podnosi głosu, zawsze stara się uzasadniać swoje zdanie. Działa siłą racji, a nie racją siły. I to daje efekty – podkreśla ks. Pachota.

Ksiądz Władysław jest czasem jedynym kapłanem, który dyryguje chórem zwłaszcza podczas udziału w zagranicznych konkursach. Zawsze lubił śpiewać i w swojej pracy duszpasterskiej, gdziekolwiek posługiwał, starał się przyciągać do Boga dzieci i młodzież poprzez śpiew. W ten sposób docierał też do rodziców, którzy stawali się częścią duszpasterskiego projektu.

– Na pierwszej parafii w Straszęcinie założyłem scholę. Po pięciu latach w scholi było ponad 80 dziewcząt, powstał też zespół prawie 40 ministrantów, którzy byli kantorami. Tak było też w parafii katedralnej, gdzie polecono mi reaktywować działalność scholi. Początkowo była to schola liturgiczna, a później chór, w który się przekształciła – opowiada jego założyciel. Puellae Orantes to chór katedralny, więc jego pierwszą powinnością jest uczestnictwo w liturgii przez śpiew. – Muzyką w ogóle chwali się Pana Boga i to nie tylko w kościołach, czasem w bardzo różnych miejscach, nawet na ulicy – mówi pani Aleksandra. – Poprzez piękno śpiewu chcemy ukazywać najważniejszego kompozytora i twórcę, czyli Pana Boga – dodaje ks. dyrektor.

Moja rodzina

Dziewczęta trzy razy w tygodniu przyjeżdżają na próby, nieraz z odległych od Tarnowa miejscowości. Weronika Drwal ma 19 lat i śpiewa w chórze już 10. rok. Jest z Tarnowca. – Chór to najpiękniejsza sprawa, jaka przydarzyła mi się do tej pory w życiu. Na razie nie wyobrażam sobie, że gdy pójdę na studia, to wszystko się skończy. Jak o tym pomyślę, mam łzy w oczach, bo chór jest moją rodziną – podkreśla Weronika.

Pierwsze doświadczenie, jakie wyniosła z chodzenia na próby, to uświadomienie sobie, że nie jest gwiazdą. – Chciałoby się od razu pięknie śpiewać, wykonywać partie solowe. A technika głosu nie była przecież najlepsza i trzeba było ciężko pracować. Trudna chwila przyszła, kiedy z koleżanką Kasią nie dostałyśmy się do głównego składu nagrywającego jedną z płyt. Nie załamałam się na szczęście i starałam się dawać z siebie na każdej próbie 100 procent – opowiada dziewczyna.

Natalia Duź od trzech lat mieszka w Woli Dębińskiej. – Nie opuściła ani jednej próby mimo odległości dzielącej Wolę od Tarnowa – podkreśla ks. Pachota. Natalia śpiewa w chórze od 11 lat. – Jest osobą niezłomną, zawsze mogliśmy na nią liczyć, śpiewa pięknym sopranem i teraz żal, że odchodzi, zresztą jak i pozostałe obecne tu dziewczyny – mówi pani Aleksandra. Natalia przyznaje, że zarówno ona, jak i rówieśniczki, kiedy przechodziły wiek gimnazjalny, miały inne priorytety. – Pani Aleksandra potrafiła nas przekierować na inną, lepszą drogę – uśmiecha się dziewczyna.

Inwestycja w przyszłość

Katarzyna Gębarowska należy do chóru 10. rok, jest już abiturientką. – Najważniejsze w chórze, oprócz zaszczepienia w nas miłości do muzyki, jest kształtowanie siebie. Chór nauczył nas głębokiej kultury osobistej, co wychodzi podczas spotkań z ludźmi z odmiennych światów i kultur. Kultura osobista pomagała nam się porozumieć. Większość dziewcząt przychodzi do chóru jako osoby nieśmiałe, a z czasem stają się bardzo otwarte na innych, odważne, pewniejsze siebie – mówi Kasia, której również trudno było przeżyć wykluczenie ze składu koncertowego, podobnie jak Weronice.

Ada Garstka, 19 lat, mieszka w Skrzyszowie, w chórze od 10 lat. – W chórze przeszłam szkołę życia. Kiedy pojawiłam się pierwszy raz na próbie, byłam zupełnie inną osobą niż teraz. Bardziej samolubną, egoistyczną, liczyło się to, czego ja chcę, co dla mnie będzie najlepsze. To się zmieniło. Teraz martwię się, co będzie dobre dla całego zespołu i dla mojej grupy drugiego altu, w której śpiewam. Mój rozwój zaczął się właśnie wtedy, kiedy pozytywnie poprzestawiało mi się w głowie – przyznaje Ada.

Dziewczyny nigdy nie chciały odejść z chóru, choć miały „kładzione w głowę”, że najważniejsza jest szkoła i chór. A co z innymi obowiązkami, pasjami? – Wszystko można było pogodzić. Pani Aleksandra wpajała nam, żeby wszystko, co mamy zrobić, wykonać od razu. Więc zaraz po szkole odrobić lekcje, potem próba i czas dla siebie – mówi Weronika. Chórzystki przyznają też, że nie musiały ze wszystkiego rezygnować, żeby śpiewać. – Im lepiej się było zorganizowanym, tym więcej można było czerpać z życia – podkreśla Kasia.

To jest wartość dodana, z którą później dziewczęta idą w życie. – Miałam wychowankę w chórze, której nazbierało się zaległości w szkole. Chciała odejść, a dobrze śpiewała. Poradziłam jej, żeby zaczęła pisać sobie harmonogram zajęć i starała się sumiennie go wypełniać. Po dwóch tygodniach takiego ćwiczenia pojawiła się na próbie, radosna, że zdołała wszystko sobie poukładać – wspomina pani Aleksandra. – Nic, czego nauczyłyśmy się w chórze, nie pójdzie na marne – mówi Ada.