Najpierw napijemy się kawy

Barbara Gruszka-Zych

GN 03/2016 |

publikacja 14.01.2016 00:15

Kiedy nazywają go konserwatystą, nie traktuje tego jak obelgi. – Dobrze mi w tej skórze – mówi Jarosław Jakubowski. – Choć utrudnia to funkcjonowanie nie tylko w polskim środowisku teatralnym, które ma w odruchach „lewicową wrażliwość”.

Jarosław Jakubowski jakub szymczuk /foto gosć Jarosław Jakubowski

Jarosław Jakubowski, rocznik 1974, jest poetą i dramaturgiem z dużym dorobkiem, a na dodatek czytanym i wystawianym. Na pytanie, dlaczego zamiast poezji tzw. zaangażowanej zdecydował się pisać dramaty, odpowiada, że wiersze polityczne w jego przypadku okazały się pomyłką. – Za dużo chciałem w nich powiedzieć, a poezja nie znosi publicystyki. Zaangażowanie społeczne i polityczne zostawiłem dla sztuk teatralnych. To doskonała forma, bo wielogłos daje możliwość wyrażenia sprzecznych racji. A ludzie noszą w sobie ostre sprzeczności. Poza tym lubię opowiadać historie, a dramat to dla mnie na pierwszym miejscu zajmująca historia, dopiero później „zagadnienie”. „On po prostu pisze dobre dramaty, z myślą, z problemem. (...) Spotkałem się już z głupimi uśmieszkami, pochrząkiwaniem, że to przecież prawicowiec, że konserwatysta, że nie pasuje” – napisał o nim pochwalny tekst Bartek Miernik, który, jak sam się przedstawia, reprezentuje opcję lewicującą.

– Być konserwatywnym to znaczy być wiernym określonemu zbiorowi niezmiennych zasad moralnych, takich jak Dekalog – tak Jakubowski definiuje określenie, którym go obdarzają. – Żyć tak jak żyli dziadkowie i rodzice, nie wprowadzać chaosu do życia swojego i bliskich. Szanować tradycję, to znaczy nie traktować jej jak ciekawostki, tylko jako żywą część egzystencji. W sztuce to znaczy, żeby być odpornym na pokusy destrukcji, o co łatwo w świecie, w którym „wszystko jest dozwolone”. Jestem przeciwnego zdania – artyście nie wszystko wolno, bo ciąży na nim odpowiedzialność za zbiorowość, w której funkcjonuje. – Czy kiedyś na Twój widok uśmiechano się ironicznie? – pytam. – Zdarzają się takie sytuacje – przytakuje. – „A, to ten, co pisze prawicowe sztuki” – przywitała mnie kiedyś pewna młoda reżyserka teatralna. Odparłem, że staram się pisać przede wszystkim dobre sztuki, a wtedy roześmiała się, ale już nie ironicznie.

Kocham Kościół

Urodził się w Bydgoszczy, z którą jest związany zawodowo. – Lubię to miasto, ale przede wszystkim Brdę i Kanał Bydgoski. Uwielbiam zapach wiatru znad rzeki – mówi. Razem z żoną Anną mieszka w Koronowie, położonym 25 kilometrów od Bydgoszczy. Żona jest z wykształcenia terapeutą zajęciowym i pracowała z niepełnosprawnymi. Teraz głównie zajmuje się domem, ale też angażuje się w działania społeczne, pełniąc funkcję radnej Rady Powiatu Bydgoskiego. Syn Olaf ma 14, a córka Zosia 11 lat. W pobliżu mieszkają jego rodzice, z którymi są mocno związani. – Moja mama, Eleonora, jest emerytowaną nauczycielką – opowiada.

– Tata, Stanisław też emeryt, jest z zawodu technikiem elektrykiem, ale wykonywał w życiu różne zajęcia. Mama zaszczepiła mi zamiłowanie do książek, do języka polskiego, dopingowała w pierwszych próbach pisarskich. Zresztą ojciec też podsuwał mi różne lektury, na początku Trylogię i „Quo Vadis?” To człowiek konsekwentny w tym, co robi, staram się działać w podobny sposób – podkreśla. Wspomina jak razem z siostrą i rodzicami wspólnie chodzili do kościoła na Msze św.: – W naszym domu sprawy były postawione jasno: jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko inne znajduje się na właściwym miejscu. Nie zawsze udaje mi się postępować zgodnie z tym ideałem, ale przynajmniej bardzo się staram – mówi.

Jest przekonany, że wiara to ratunek przed rozpaczą: – Zwykła modlitwa dodaje sił, kiedy człowiek myśli, że nie da rady. Często modlę się, gdy nie mogę zasnąć i to pomaga, jakkolwiek to zabrzmi, jak najlepszy środek nasenny. Kiedyś napisałem, że Kościół to naturalne środowisko człowieka. To wielki skarb przynależeć do Niego. To jakby mieć zawsze dokąd wracać. Dlatego o Kościół trzeba dbać jak o dom. Może to naiwnie zabrzmi, ale po prostu kocham Kościół katolicki i Chrystusa. Komu to zawdzięczam? Przede wszystkim rodzicom, ale i babci.

Grand Prix od Mrożka

Pomysły na dramaty przychodzą do niego, kiedy chodzi po lesie z kijkami. – Głowa mi zaczyna pracować na innych obrotach – mówi. – Czasem temat mi się przyśni, jednak on sam nie wystarczy. Żeby napisać sztukę, ważna jest energia, która ją niesie, rytm, melodia. Jego pierwszy dramat „Dom matki”, czytany w Laboratorium Dramatu w Warszawie, opowiada o starzejącej się kobiecie, która jest obdarzona nadzwyczajnymi zdolnościami – umie rozmawiać ze zmarłymi. Kolejna sztuka „Życie” – to komedia, wystawiona w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Jej bohaterem jest nieboszczyk, którego „budzi” dzwoniący telefon. – „Generał”, do dziś znajdujący się w repertuarze warszawskiego teatru IMKA – to chyba mój dotychczas największy sukces – przyznaje.

– Opowiadam w nim o ostatnich godzinach znanego generała przed wyrokiem, jaki ma zapaść w jego sprawie. Okazuje się jednak, że wyrok nigdy nie zapadnie. W Teatrze Polskim w Poznaniu wystawiono jego „Wieczny kwiecień”, powstały krótko po katastrofie smoleńskiej, pokazujący jej społeczne następstwa. W Teatrze Polskim w Bydgoszczy uznaniem cieszyli się „Wszyscy święci” – historia paru osób, poszukujących Boga, sensu życia, której współautorem jest Wojciech Faruga. W toruńskim Teatrze Horzycy duże zainteresowanie wzbudził „Licheń Story”, przedstawiający losy kilku postaci, które w jednym czasie znalazły się w sanktuarium w Licheniu. Na zamówienie Teatru Zagłębia w Sosnowcu napisał z powodzeniem wystawiany spektakl „Czerwone Zagłębie”, traktujący o historii Sosnowca – od rewolucji 1905 roku, poprzez epokę Gierka, aż do chwili obecnej. Czytania scenicznego w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie doczekała się „Dziura”, w której podejmuje wątek podziału naszego społeczeństwa, ale też ofiary złożonej dla innych. „Magika” czytano w Galerii Autorskiej w Bydgoszczy. „Wielka podróż Malinowego Królika” miała prapremierę na rynku w Koronowie. Wszystkie, także nie wystawiane sztuki, zebrał w tomie dramatów „Generał i inne dramaty polityczne”. Uważa, że nagrody, których otrzymał już sporo, dają „kopa” do pracy. Szczególnie ceni Grand Prix Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych „Raport” w Gdyni dla „Generała”: – Przewodniczącym jury był Sławomir Mrożek i on mi ją wręczył – wspomina. – Nie zapomnę, kiedy mistrz, którego znałem dotąd jedynie z książek i spektakli, przytulił mnie, trochę jak syna.

Dwa plemiona

W „Wiecznym kwietniu” opowiada o Polsce pękniętej z powodu odmiennej oceny przyczyn katastrofy smoleńskiej. Pojawia się w niej też Areczek nieopowiadający się po konkretnej stronie. – Areczkowie to taka milcząca większość – współczesna odmiana Piszczyka – wyjaśnia. – Nie skreślałbym tej grupy – Areczek chce po prostu wieść spokojne życie, mieć przy sobie kogoś, kogo będzie kochał i przez kogo będzie kochany. Jeśli się angażuje po jakiejkolwiek stronie, to bardziej siłą bezwładu niż ze świadomego wyboru. Z kolei nie lubię, kiedy ludzi zaangażowanych określa się mianem oszołomów. Oni wierzą, choć nie zawsze w to, co my. Są dla nas obcy, zupełnie tak samo, jak my dla nich. Polska podzieliła się na dwa plemiona „obcych”, pomiędzy którymi praktycznie nie zachodzi żaden dialog. Z jednej strony mamy tych, którzy chcą ją „odzyskać”, a z drugiej tych, którzy nie chcą jej „oddać”. Tyle że z obu stron mamy do czynienia z pewną uzurpacją. Polska do końca nigdy nie będzie należała do tego czy innego plemienia. Chodzi tylko o to, żeby zwykli ludzie czuli się w niej dobrze – zauważa.

Kiedy pytam autora „Generała” czy można się śmiać z zacietrzewia obu stron, odpowiada, że nie jest mu do śmiechu: – Za dużo nienawiści widzę po obu stronach, choć po stronie tych, którzy Polski nie chcą „oddać”, jest jej więcej. Z czego tu się śmiać, kiedy do niedawna kolega, nawrzuca ci bluzgów tylko dlatego, że nie kryjesz swoich poglądów politycznych? To smutne, nie śmieszne. Zamiast ironizować, warto zastanowić się nad sposobem nawiązania dialogu – podkreśla. Dziś ma wątpliwości czy obecnie napisałby utwór podobny do „Wiecznego kwietnia”. – Chyba za mało miejsca poświęciłem w nim refleksji nad traumą żałoby – tłumaczy. – Dla osób, które mocno tragedię smoleńską przeżyły, pewne partie tekstu mogą wydać się kontrowersyjne.

Polska się upomni

W wielu sztukach zajmuje się nie tylko opisem, ale i oceną religijności naszego społeczeństwa, z którego niewątpliwie czerpie inspiracje. – Staram się patrzeć na nią oczami moich bohaterów, często pogubionych, poszukujących, albo tylko dryfujących – opowiada. – Moja sztuka „Kosmonauci” opowiada o sytuacji na statku kosmicznym, w którym przebywają cztery osoby mające kompletnie różne podejście do religii. Wśród nich jest kobieta, która doznała iluminacji, ujrzała twarz Boga. Pozostali biorą ją za osobę niezrównoważoną. Jest tam też bohater, który uważa, że w ich sytuacji mogą sobie pozwolić na stworzenie nowego systemu religijnego. Ostatecznie zwycięża pierwotna, ludzka solidarność – Bóg rodzi się pomiędzy zagubionymi w kosmosie ludźmi. W opowiadaniu napisanym przed „Generałem”, umieścił scenę, w której stary Generał pada na kolana i modli się po raz pierwszy od wielu lat. W sztuce teatralnej z niej zrezygnował. – Wydała mi się zbyt naiwna – wyjaśnia.

– Jaruzelski na zawsze pozostanie dla mnie postacią niejasną. Czy jego wybór takiej drogi życiowej spowodował strach, wyrachowanie, czy karierowiczostwo? A może ktoś taki po prostu musiał się pojawić, bo wokół niego ogniskuje się zasadniczy polski spór? W „Generale” wyrok nie zapada, kara zostaje zawieszona w próżni. – I to jest chyba największa kara, jaka mogła tego człowieka spotkać – uważa. – Jaki dramat napisałbyś, o tym, co dzieje się teraz, po objęciu władzy przez PiS? – pytam. – Czuję się trochę jak reżyser z „Misia” Barei, który czterdzieści filmów zrobił o okupacji – odpowiada. – Chwilowo mam dość tematyki politycznej i dlatego mój nowy tom dramatów będzie miał nieco inny charakter. Interesuje mnie to, co dzieje się z człowiekiem pozostawionym samemu sobie wobec polityki. W tej chwili piszę o pianiście, który ma zagrać koncert życia i przeżywa w związku z tym katusze. Jednak wiem, że Polska prędzej czy później się o siebie upomni. Myślę, żeby kiedyś podjąć temat nienawiści – skąd się bierze, jak się rozwija i jak zmienia ludzi i społeczeństwa.

Napić się kawy

Nie chce oceniać stanu naszego społeczeństwa, argumentując, że zawsze widzi tylko jego wycinek. – Trudno na tej podstawie tworzyć jakieś teorie – mówi. – A co widzę? Ludzi harujących od rana do wieczora, dążących do tego, żeby żyć w miarę dobrze i dostatnio, często zapatrzonych w pieniądz, nie mających czasu dla rodziny, na czytanie książek. Widzę też jednostki, które starają się przełamać ten schemat i zrobić coś dla wspólnoty. To jasne latarnie, rozrzucone po całej Polsce. Prowadzą galerie, organizują spotkania autorskie, pomagają bezdomnym, angażują się politycznie. Najgroźniejsze jest myślenie, że nic od nas nie zależy i w związku z tym trzeba skupić się wyłącznie na własnych sprawach. Ostatnie osiem lat to czas, kiedy utrwalano ten sposób myślenia. Powtarzane hasło, że najważniejsze, abyśmy mieli „ciepłą wodę w kranach” jest niezwykle cyniczne, bo redukuje obywatela do poziomu konsumenta, odbiera mu podmiotowość – zauważa. Jest zdania, że tematu patriotyzmu najbardziej dotknął w swojej sztuce „Nowy Legion”. Przypomniał w niej Adama Mickiewicza, który wciąż na nowo zbiera siły, żeby skrzyknąć swój legion świadomych Polaków. Śmieszą go definicje patriotyzmu, który ma się objawiać przez sumienne płacenie podatków czy sprzątanie po piesku.

– To przyzwoitość, nie patriotyzm – mówi. – Patriotyzm to przede wszystkim świadomość narodowa, wiedza o tym, kim się jest. A więc znajomość historii w ogóle, historii Polski i historii lokalnej. Poczucie, że warto służyć Ojczyźnie, nie dla własnych korzyści, ale dla swoich dzieci i wnuków. Patriotyzm to pojęcie, krystalizujące się zwykle w godzinie próby – stwierdza. Skupianie się wyłącznie na dramatach Jakubowskiego nie byłoby wobec niego fair. Warto zajrzeć do jego mądrych, trafiających w doświadczenie wielu, wierszy. Widać w nich jak dramatopisarz, będący niewątpliwie osobą publiczną, ceni życie domowe i miłość do żony. W „Niedzieli pożegnań, schyłku czerwca” pisze o przemijaniu, ale i radości życia: „(…) W całym domu jest cicho, nigdzie się nie śpieszę, nic nie muszę,/wychodzę na taras i długo patrzę jak białe płatki spływają/na wilgotny, omszały beton. Za kilka dni żylistek będzie/całkiem nagi, aż upomni się o niego jesień, a potem zima./ Zaledwie przed chwilą dom rozbrzmiewał głosami, ale teraz /jest cicho i nawet ptaki śpiewają półgłosem; dzieci wyjechały/na wakacje, więc zamierzamy urządzić dzikie harce, ale najpierw,/najpierw napijemy się kawy, tak, kawa na początek.” Picie kawy jest w tym wierszu sposobem na uzyskanie dystansu. A tego Jakubowskiemu nie brakuje i chyba dlatego tak dobrze się go czyta i do niego wraca.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.