Brewiarz i partytura

Szymon Babuchowski

publikacja 21.02.2016 06:00

Mawiał: „Nie dziękujcie mnie, tylko Bogu za talent, który od Niego otrzymałem”.

Feliks Nowowiejski (1877–1946) narodowe archiwum cyfrowe Feliks Nowowiejski (1877–1946)

Wśród jubileuszy roku 2016, związanych z rocznicą chrztu Polski, urodzin i śmierci Henryka Sienkiewicza oraz pierwszego zrzutu cichociemnych, łatwo przeoczyć jeszcze jeden, również uchwalony przez Sejm. Obchodzimy bowiem właśnie Rok Feliksa Nowowiejskiego – wybitnego kompozytora, dyrygenta i pedagoga. Co wiemy o tej postaci?

Modlitwa w wielu językach

Większość z nas słyszała zapewne w szkole, że Feliks Nowowiejski jest autorem muzyki do „Roty”. I że stworzył wiele pieśni patriotycznych, które umacniały naszą tożsamość narodową. „W niepodległej Polsce brał czynny udział w tworzeniu i organizowaniu życia artystycznego. (...) Jego dorobek wywarł wpływ na kulturę muzyczną całego świata, a w szczególności Polski. Artysta zawsze stał po stronie polskości i polskiej kultury” – czytamy w sejmowej uchwale. Znane jest też jego zainteresowanie folklorem – opracowania pieśni i oryginalne kompozycje inspirowane muzyką ludową. A przecież to zaledwie część bogatego dorobku kompozytora. Dużą część jego muzyki stanowią np. dzieła religijne, w tym słynna „Missa pro pace”. Za ten nurt twórczości otrzymał w 1935 r. od Piusa XI tytuł szambelana papieskiego – jedną z najwyższych nominacji przyznawanych wówczas w Kościele osobom świeckim. Sam mówił często: „Nie dziękujcie mnie, tylko Bogu za talent, który od Niego otrzymałem”.

Nie były to puste słowa, ale wyznanie wiary człowieka głęboko religijnego. Feliks Nowowiejski należał do Sodalicji Mariańskiej, był też bratem III Zakonu św. Franciszka. „Odmawiał swoje modlitwy codziennie. Brewiarz miał. Lubił modlić się w wielu językach. Jedna modlitwa to były cząstki w różnych językach. Najważniejsza modlitwa w języku polskim” – wspomina Jan Nowowiejski, najmłodszy syn kompozytora, na kartach wywiadu rzeki pod znamiennym tytułem: „Ojciec – Anioł”. Pobożność wyniósł artysta z rodzinnego domu w Barczewie niedaleko Olsztyna, gdzie urodził się w 1877 r. jako jedno z jedenaściorga dzieci. Katarzyna i Franciszek Nowowiejscy bardzo dbali o ich patriotyczne i religijne wychowanie. Matka śpiewała małemu Feliksowi do snu ludowe piosenki warmińskie, którymi kompozytor inspirował się później w swojej twórczości.

Ojciec, z zawodu krawiec, szył m.in. sztandary dla powstania styczniowego. Prywatnie zaś był wielkim miłośnikiem książek i pracował społecznie na rzecz Towarzystwa Czytelni Ludowych. W domu państwa Nowowiejskich funkcjonowała ogólnodostępna biblioteka.

Od łatwych tańców do „Roty”

Feliks chłonął tę atmosferę, nic więc dziwnego, że już jako dziesięciolatek skomponował pierwszą suitę fortepianową „Łatwe tańce klasyczne i współczesne”. Na jej podstawie przyjęto go do szkoły muzycznej w Świętej Lipce, prowadzonej przez jezuitów. Uczył się tam głównie gry na organach, ale opanował też podstawy fortepianu, skrzypiec, wiolonczeli i waltorni. Kiedy rodzice przeprowadzili się do Olsztyna, Feliks przerwał naukę i zatrudnił się w pruskiej orkiestrze pułku grenadierów. Jednak napisany jeszcze w Świętej Lipce utwór „Pod sztandarem pokoju”, do dziś grany przez wiele orkiestr wojskowych na świecie, okazał się przełomowy: dzięki I nagrodzie stowarzyszenia „The British Musician” na konkursie kompozytorskim w Londynie, Nowowiejski mógł podjąć studia w Konserwatorium Juliusza Sterna w Berlinie. Następnie w Ratyzbonie zgłębiał tajniki chorału gregoriańskiego i polifonii, od berlińskiego mistrza Maxa Brucha uczył się kompozycji, a muzykologię i estetykę studiował na Uniwersytecie Fryderyka Wilhelma.

Już wtedy tworzył duże formy muzyczne. Za oratorium „Powrót syna marnotrawnego” otrzymał Nagrodę im. Giacomo Meyerbeera – Prix de Rome, dzięki której mógł przez dwa lata podróżować po Europie i poznać największych kompozytorów swoich czasów. W 1907 r. powstało najsłynniejsze dzieło Feliksa Nowowiejskiego – oratorium „Quo vadis”, inspirowane powieścią Henryka Sienkiewicza. Tylko do 1939 r. było ono prezentowane około dwustu razy w miastach Europy i obu Ameryk. Po przeprowadzeniu się do Krakowa Nowowiejski został dyrektorem artystycznym Towarzystwa Muzycznego. Działał jako dyrygent, organista-wirtuoz i pedagog. To właśnie w Krakowie powstała muzyka do „Roty”. Po raz pierwszy pieśń zabrzmiała 15 lipca 1910 r. podczas uroczystości odsłonięcia Pomnika Grunwaldzkiego, ufundowanego przez Ignacego Jana Paderewskiego w 500. rocznicę bitwy.

Anioł czy despota?

W Krakowie też poznał Feliks swoją przyszłą żonę Elżbietę. Dużo młodsza od niego, była jego uczennicą i dla niego zrezygnowała z kariery pianistycznej. To ona prowadziła korespondencję męża, przepisywała na czysto kompozycje. Mieli pięcioro dzieci. „Byli bardzo udanym małżeństwem, ale nie miała z nim łatwo. Uważam, że bardzo ciężkie miała życie i właściwie ją podziwiam. Opowiadała, jak w pierwszych dniach po ślubie Feliks przyszedł do domu i poczuł zapach jakichś kropli żołądkowych. Zrobił awanturę, że nie ma szpitala w domu, że on sobie nie życzy, że chorób nie ma, że wszyscy mają być zdrowi! Po prostu był wymagający, surowy. I od tej pory wszystkie choroby były ukrywane. Tak, w pewnym sensie był despotyczny” – opowiada na kartach wspomnianego wywiadu rzeki Nina Nowowiejska, synowa kompozytora.

Jak pogodzić ten obraz ze słowami syna, który w tej samej książce mówi wprost: „On był taki dobry, taki łagodny, i przy tej religijności, pobożności jego tak się nieraz mówiło: »Tata-Anioł«. Bo był jak anioł”. W pewnym stopniu tłumaczyć to można perfekcjonizmem oraz faktem, że Feliks Nowowiejski był naprawdę tytanem pracy. „Tata-Anioł komponował coś w swej głowie zawsze. Nawet wtedy, kiedy nic nie robił w dosłownym znaczeniu tego słowa, snuły się po niej jakieś muzyczne myśli. Lubiłem przysłuchiwać się, jak układał swoje pomysły, przekształcając je w fortepianowe dźwięki. Wówczas nikomu obcemu nie wolno było wchodzić do jego pokoju, który nazywał pracownią lub kancelarią. W drodze wyjątku ja i mój brat Kazimierz mieliśmy możliwość asystować Ojcu przy pracy. Siedzieliśmy wtedy cichutko jak myszy pod miotłą. (…) Ojciec, oprócz obecności mojej i brata, nie lubił mieć innego, przygodnego towarzystwa w komponowaniu. Jednakże bardzo ważna była dla niego obecność bliskich w domu, za ścianą, szczególnie żony, a mojej Matki”.

Pod zmienionym nazwiskiem

Po Krakowie przyszedł czas na Poznań, z którym Nowowiejski związał się na stałe w 1919 roku. Uczył tam w Państwowym Konserwatorium, gdzie prowadził klasę organów i dyrygował orkiestrą. Dał się też poznać jako organizator koncertów, sam zresztą występował z recitalami organowymi. Po wybuchu II wojny światowej ukrywał się najpierw w poznańskim szpitalu sióstr elżbietanek. W obawie przed aresztowaniem, które groziło mu jako twórcy „Roty” i współorganizatorowi plebiscytu na Warmii, wyjechał jednak do Krakowa. Przebywał tam wraz z rodziną pod zmienionym nazwiskiem Warmiński. Przybierając je, podkreślał jednocześnie swoje korzenie. „Udało mu się uzyskać fałszywe papiery i na to wyjechał, a ponieważ świetnie mówił po niemiecku, miał wykształcenie niemieckie, to było mu łatwiej. Miał skrzypce, oficerowie w pociągu chcieli posłuchać, jak gra, nagle zginął smyczek, nie było smyczka i nie mógł zagrać” – wspominał syn Jan.

Ostatnie dwa lata życia znów spędził w Poznaniu. Zmarł tuż po wojnie, 18 stycznia 1946 roku. Pochowano go w Krypcie Zasłużonych kościoła św. Wojciecha. To, jak wyglądał jego pogrzeb, wiele mówi o znaczeniu twórczości kompozytora, a także o jego zasługach w popularyzowaniu polskiej kultury. Oddajmy raz jeszcze głos Janowi Nowowiejskiemu: „Pochód żałobny szedł kilka godzin – a w nim znalazły się orkiestry – jedna za drugą, rozmaite organizacje, chóry, tłumy ludzi niosących sztandary i wieńce. Za trumną ze zwłokami Ojca, umieszczoną na wojskowej lawecie, kroczyli w dwudziestostopniowym mrozie księża, mieszkańcy Poznania i Wielkopolski: szamotulanie i bambrzy w ludowych strojach, i oczywiście najbliższa rodzina. (…) Na Starym Rynku, który wtedy jeszcze był w runie, tłum śpiewał »Rotę«, by udowodnić swoją cześć dla wielkiego rodaka”.