W kolebce Hollywood

Grażyna Myślińska

publikacja 14.05.2016 06:00

Hollywood, amerykańska fabryka snów, narodził się w Krasnosielcu, miasteczku na północnym Mazowszu. Tu przyszli na świat bracia Warnerowie, założyciele Warner Bros., jednej z największych wytwórni filmowych na świecie.

Zofia Ryfa ma 88 lat i jest jedną z najstarszych mieszkanek Krasnosielca Grażyna Myślińska Zofia Ryfa ma 88 lat i jest jedną z najstarszych mieszkanek Krasnosielca

Wytwórnia została założona przez braci Warnerów: Alberta, Sama i Harry ego, żydowskich imigrantów urodzonych w Krasnosielcu w powiecie makowskim jako Aaron, Szmul i Hirsz Wonsalowie, oraz Jacka, urodzonego już w Kanadzie, jako Itzhak Wonsal. Dzisiaj Warner Bros. jest producentem lub dystrybutorem ponad 6,5 tys. filmów fabularnych oraz 14 tys. animowanych. Dla wytwórni braci Warnerów pracowały lub wciąż pracują największe gwiazdy światowego kina, tacy jak Clint Eastwood, Mel Gibson czy Stanley Kubrick.

W swojej autobiografii Jack Warner tak opisuje decyzję ojca o emigracji: „W knajpie w Krasnosielcu ojciec wpadł na kumpla, również szewca. Nazywał się Waleski. Wszyscy uważali go za idiotę. Waleski zwierzył mu się, że ma dosyć Kozaków, głodu i pustych kieszeni i chce załatwić sobie pracę na frachtowcu płynącym do Ameryki. Ojciec pomyślał, że może ten Waleski nie jest wcale aż taki głupi. Następnego dnia Waleski zniknął i ojciec o nim zapomniał. Po kilku miesiącach przyszedł list od Waleskiego. List kończył się zdaniem: »Musisz przyjechać do Baltimore, tutaj wszyscy noszą buty. Ameryka to bogaty kraj, z ulicami płynącymi złotem«. Jeśli ten głupek mógł znaleźć złoto, to co dopiero ja – pomyślał ojciec”. Ben Warner miał 26 lat, kiedy postanowił opuścić Krasnosielc.

„Witamy powracających do korzeni”

Rzecz zapewne nigdy nie wyszłaby na jaw, gdyby nie usilne pragnienie dotarcia do korzeni, żywione przez potomków założycieli Warner Bros. Ujawniło się ono tylko raz, za to w bardzo spektakularny sposób. Według starszych mieszkańców Krasnosielca wyglądało to tak.

W marcu roku 1992 w sekretariacie wójta Mirosława Glinki pojawił się elegancki mężczyzna, któremu towarzyszyło kilku dżentelmenów z wielkimi pakunkami. Był to Gregory Orr, producent filmowy z Los Angeles. Jego mowa była krótka. – Założyciele największej na świecie wytwórni filmów – zaczął – pochodzą z Krasnosielca. Pragnieniem ich potomków jest upamiętnienie tego faktu. Chcieliby zatem, by jeden z pożydowskich domów w miasteczku został zamieniony na muzeum ich pradziadów. Chcieliby także, by na rynku stanął pomnik założycieli wytwórni. A gdyby udało się nazwać ich imieniem jakąś uliczkę, byliby w pełni usatysfakcjonowani. Rozumiejąc, że jest rzeczą nieroztropną tylko chcieć, nie oferując niczego w zamian, Warnerowie proponują: miasto otrzymywać będzie kasety z wszystkimi filmami wytwórni. Warner Bros. zobowiązuje się także zorganizować doroczny plenerowy festiwal filmów wytwórni z udziałem pracujących dla niej gwiazd. Impreza miałaby charakter co najmniej ogólnopolski, a być może i międzynarodowy. Mogłaby się odbywać na błoniach nad Orzycem, które stary Warner wspominał z rozrzewnieniem aż do śmierci. Na koniec mają zaszczyt złożyć na ręce głowy gminy zaproszenie do wytwórni w Hollywood wraz z osobą towarzyszącą, oczywiście na koszt firmy. Orr nadmienił też, że wziął ze sobą ekipę filmową, by nakręcić dokumentalny film o Krasnosielcu. Ekipa gotowa jest do działania i jeśli wójt nie ma nic przeciwko temu, od razu przystąpi do dzieła.

Sprzeciwu na to ostatnie życzenie nie było. Co do reszty, to rzecz brzmiała tak fantastycznie, że wójt uznał, iż decyzje musi podjąć rada gminy. Orr zgodził się poczekać kilka dni. W tym czasie jego filmowcy niezmordowanie kręcili. Zafascynowała ich egzotyka miejsca. Ich zdaniem niewiele się zmieniło od czasu, kiedy rodzina Warnerów je opuściła. Hollywoodzkich filmowców szczególnie fascynowały furmanki. Jeden z woźniców na ich prośbę kilkakrotnie powtarzał brawurowy najazd na kamerę. Niemało taśmy poszło na sceny karmienia gęsi i ich dostojny przemarsz nad Orzyc.

Rada gminy wykazała się sceptycyzmem. Muzeum urządzić nie sposób, bo gdzie wykwaterować mieszkańców domu muzealnego? Nie mniej wątpliwa okazała się sprawa pomnika. – Krasnosielc jest za mały na kilka pomników – argumentowano. W centrum stoi już pomnik naczelnika Kościuszki, odsłonięty przed wojną, a w czasie okupacji z narażeniem życia przechowany i odsłonięty na 1000-lecie chrztu Polski. Pomysł zmiany nazwy ulicy upadł ze względu na koszty, jakie musieliby ponieść mieszkańcy. – Sama wymiana dowodów osobistych to poważny wydatek – powtarzano i projekt upadł.

Pozytywna część amerykańskiej propozycji również została poddana krytyce. Kasety, owszem, ciekawa rzecz, ale mogą wywołać konflikty, kto i w jakiej kolejności wypożycza. Filmowy festiwal na błoniach – tu nie było wątpliwości. Zgodnie uznano, że masowy najazd publiczności może tylko zaburzyć spokój w miasteczku i przynieść więcej szkód niż pożytku, o zadeptaniu trawy na błoniach nie wspominając.

Ostało się tylko zaproszenie dla wójta. Sprawą podnieciły się niezdrowo nawet centralne gazety, dając na jedynkach materiały pod krzykliwymi tytułami w rodzaju „Wójt jedzie do Hollywood”. Okazało się, że prasa kłamie. Wójt zaproszenie przechowywał w samochodzie, który strawił pożar.

Wójt Glinka, po 20 latach zarządzania gminą, karierę samorządowca porzucił kilka kadencji temu. Pracuje teraz w warsztacie kamieniarskim. Według niego historia w tej wersji jest mocno podkoloryzowana. Gregory Orr i filmowcy rzeczywiście odwiedzili Krasnosielc i nakręcili film. Nie mieli jednak ani wspomnianych żądań, ani propozycji. Celem ich wizyty było odnalezienie starych metryk oraz nakręcenie filmu. – Propozycję odwiedzenia wytwórni uznałem za akt czystej kurtuazji, a zaproszenie rzeczywiście spłonęło w samochodzie – mówi Mirosław Glinka. Sam film nie przypadł wójtowi do gustu – prezentował głównie stare, pożydowskie chałupy, pomijając pozytywne zmiany w pejzażu miasta.

Wspomnienia pani Zofii

Zofia Ryfa, lat 88, jest jedną z najstarszych mieszkanek Krasnosielca. Od dzieciństwa mieszka w tym samym narożnym domu przy rynku. Doskonale pamięta ten Krasnosielc, którego już nie ma. Przed wojną chodziła do szkoły, w której razem uczyły się dzieci polskie i żydowskie. Obok jej domu mieszkali Żydzi, mieli piekarnię. W Krasnosielcu było dużo szewców i krawców, w większości zajmowali się tym Żydzi. – Moja najlepsza koleżanka miała na imię Róża i była Żydówką – wspomina pani Zofia. – Pod koniec września 1939 roku została wraz z rodziną wypędzona z Krasnosielca. Nie wiedziałam, co się z nią stało. Po wielu latach Róża przyjechała do Krasnosielca i przyszła do pani Zofii. – Popatrzyła, jak mieszkam, i powiedziała, żebym w tym roku nic nie kupowała na Boże Narodzenie, bo ona mi wszystko kupi. Myślałam, że to tylko słowa, ale na święta rzeczywiście przyszła paczka od Róży – po twarzy pani Zofii na to wspomnienie spływają łzy. – To takie rzadkie i piękne przekonać się, że prawdziwa przyjaźń przetrwa wszystko – mówi.

Czas niemieckiej okupacji dla pani Zofii nie był najgorszy. W jej wspomnieniach trudniejsze były lata powojenne. W 1945 roku wujek, który ją wychowywał, znalazł się na liście sporządzonej przez UB i został wywieziony w głąb Rosji, aż za Ural. – Wieźli ich bydlęcymi wagonami, do jedzenia dostali suchary, które były słone. Wody nie mieli. Robili dziurki w wagonach i jedli śnieg. Wiele osób zachorowało wtedy na dyzenterię i umierało po drodze – tak opowiadali ci, którzy do Krasnosielca wrócili. Wujek nie wrócił, nie wiadomo, jak i gdzie zmarł. – Ciotka szukała przez Czerwony Krzyż, ale niczego się nie dowiedziała – kończy opowieść pani Zofia.

Po wojnie pani Zofia wyszła za mąż, dochowała się trzech córek, z których jest bardzo dumna.

Krasnosielc współczesny

Paweł Ruszczyński jest wójtem drugą kadencję. Przyszłość Krasnosielca widzi w ekologii. Przed rokiem gmina otrzymała wyróżnienie EKOpozytyw Mazowsza. Marzeniem wójta jest znalezienie poważnego inwestora. Gmina ma atrakcyjną 6-hektarową działkę. Gdyby taki inwestor się znalazł, złagodzeniu mogłoby ulec bezrobocie. To poważny problem gminy. Młodzi wyjeżdżają stąd w poszukiwaniu pracy, gminna społeczność się starzeje.

Pasją wójta Ruszczyńskiego jest historia, w tym dzieje najbliższej okolicy. Kiedy obejmował urząd, widział szansę na wypromowanie Krasnosielca dzięki braciom Warnerom. Podejmował próby odnowienia kontaktu z Warner Bros. – Raz nawet przyszła odpowiedź – opowiada wójt – ale mnie zmroziła. – Główną częścią pisma było pytanie, czy gmina pokryje koszty podróży i pobytu delegacji z Hollywood. Koszty byłyby na tyle duże, że zrezygnowaliśmy.

Dwa lata temu gmina zorganizowała minifestiwal filmowy pod nazwą „Małe kino wielkich braci”. Wójt zaprosił mieszkańców do kina pod chmurką w parku miejskim. Na dużym dmuchanym ekranie wyświetlone zostały dwa filmy: jeden dla dzieci, drugi dla dorosłych. Obydwa pochodziły z wytwórni Warner Bros. Przed seansem młodzież wygłosiła krótką prelekcję pt. „Śladami krasnosielckich Żydów”. Inna grupa przygotowała żydowskie przysmaki: mace i słodkie placuszki. Uczniowie poprzebierali się w stroje z kreskówek Warner Bros. Impreza bardzo spodobała się mieszkańcom. „Sala widowiskowa” w miejskim parku wypełniona była po brzegi małymi i dużymi widzami. Starszym mieszkańcom przypomniało się plenerowe kino z lat 60. XX wieku, kiedy to na rozpiętym na szkole prześcieradle oglądali „Krzyżaków” i „Siedmiu wspaniałych”. W tym roku wójt Ruszczyński planuje zorganizować ponownie minifestiwal. – Chciałbym żeby filmowy seans poprzedzony był koncertem muzyki filmowej z filmów Warner Bros. – zdradza swój pomysł.

Były wójt Glinka marzy sobie, by Krasnosielc kiedyś upamiętnił braci Warnerów. – Może jakiś element przy wjeździe albo ławeczka i postaci przy rynku? – zastanawia się.