Z Bogiem silniejsi niż tsunami

publikacja 08.07.2016 04:30

O wierze, muzyce i miłosierdziu mówi Andrea Bocelli, najpopularniejszy tenor świata.

Andrea Bocelli (ur. 1958), włoski śpiewak i kompozytor, jeden z największych i najlepiej sprzedających swoje płyty (ponad 70 milionów krążków) w historii muzyki. Zdjęcie z koncertu w ramach projektu „Il Grande Mistero” w sanktuarium Jana Pawła II w Krakowie. Stanisław Rozpędzik /projekt „Il Grande Mistero” Andrea Bocelli (ur. 1958), włoski śpiewak i kompozytor, jeden z największych i najlepiej sprzedających swoje płyty (ponad 70 milionów krążków) w historii muzyki. Zdjęcie z koncertu w ramach projektu „Il Grande Mistero” w sanktuarium Jana Pawła II w Krakowie.

Joanna Bątkiewicz-Brożek: „Jestem żywym dowodem na istnienie przeznaczenia” – powiedział Pan w jednym z wywiadów.

Andrea Bocelli: Tak powiedzia­łem?

To był jeden z Pana wczesnych wywiadów.

Nie o przeznaczenie, ale o Boga chodzi. Wszyscy jesteśmy dowodem na to, że istnieje Bóg. Oczywiście można wyszukiwać argumenty przeciw tej prawdzie. Ale czy można znaleźć argumenty przeciw istnieniu życia? A to życie właśnie jest najwyższą wartością przemawiającą za istnieniem Kogoś ponad nami, dowodem na istnienie Boga.

Bóg jest ważny w Pana życiu?

To jest mój fundament. Bez Boga życie byłoby niczym zapowiedziana tragedia dla nas wszystkich.

W jakim sensie?

Każde, nawet najszczęśliwsze życie kończy się śmiercią. Koniec większości z nas jest podobny – to sekwencja wydarzeń: starość, choroba i odejście. Jak to wszystko zrozumieć bez Boga? Jak dotrwać bez świadomości, że na końcu jest i czeka On, życie z Nim?

Od razu weszliśmy na wysokie tony. Mówi Pan śmiało o wierze. „Dla mnie wiara nie jest tajemnicą, to raczej rzeczywistość dotykalna i widoczna”. Proszę to wyjaśnić.

Są rzeczy, których nie da się ująć w słowa. Bo słowa nie są w stanie wyjaśnić, czym jest Miłość. Sądzę jednak, że każdy z nas ma wielki przywilej, ale i konkretny obowiązek bycia żywym, pulsującym i pełnym radości świadkiem wiary chrześcijańskiej. Mało tego, mamy ją nieść, gdzie tylko możemy, poprzez przykład życia i propozycję dzielenia się z innymi, dawania siebie. To jest ta rzeczywistość dotykalna i widoczna.

Pan daje siebie przez swój talent. Pasję do muzyki wyniósł Pan z domu?

Ja się z tym urodziłem. Mama opowiadała mi, że kiedy po raz pierwszy usłyszałem muzykę, zastygłem, jakby mnie ktoś zahipnotyzował. Kiedy byłem mały, przestawałem płakać, gdy usłyszałem jakiś utwór, arię. To był jedyny sposób na mnie.

Mój dwuipółletni syn przestał płakać, kiedy w samochodzie włączyłam płytę z Pana utworem „Canto della terra”. Znieruchomiał. Musieliśmy słuchać przez całą podróż. Co kryje się w muzyce, w śpiewie, że wywołuje nawet w dziecku takie reakcje?

Muzyka jest jak balsam, rodzaj pokarmu dla duszy. Dla mnie muzyka jest od zawsze najgłębszą potrzebą w życiu. To też dar, jaki otrzymałem, i nie potrafiłbym zrezygnować z niego zbyt łatwo. Myślę, że muzyka jest wyjątkowym narzędziem przekazywania wiary. Zresztą każdy inny talent, jaki posiada człowiek, może stać się takim narzędziem. Głos ducha porusza się po ścieżkach i takich obszarach, które docierają do najbardziej intymnych sfer naszej psychiki. Nie tworzy barier. Podoba mi się to, jak muzykę opisywał Leibniz, jako „duchowe ćwiczenie arytmetyczne duszy, której nie sposób policzyć i sprowadzić do liczb”. Na długo przed tym niemieckim filozofem Arystoteles twierdził, że muzyka jest w stanie „zmienić charakter duszy”. Myślę, że dobra muzyka niesie ze sobą silne przesłanie pokoju i braterstwa. Tym samym uczy nas piękna, wychowuje nas do niego, otwiera ludzkie serca i umysły.

Jeśli się Pan z tym urodził, czemu został Pan adwokatem?

Istotnie, skończyłem studia prawnicze na Uniwersytecie w Pizie. Wydawało mi się, że to będzie mój zawód. Miałem nawet dobre wyniki, ale to nie dawało mi szczęścia. Bo moim prawdziwym powołaniem była muzyka.

W Polsce po raz pierwszy śpiewa Pan w sanktuarium św. Jana Pawła II. Ma to dla Pana głębsze znaczenie?

Fakt, że jestem w domu Jana Pawła II, jest dla mnie emocjonujący. Spotkaliśmy się kilka razy i nawiązała się między nami, przynajmniej z mojej strony, nić porozumienia dusz. Spotkanie z tym świętym Polakiem uważam za przywilej, a to, że mogę zaśpiewać w jednym z poświęconych mu kościołów, na jego ziemi ojczystej, jest łaską. To mnie mobilizuje, by zaśpiewać jak najlepiej.

Obserwowałam Pana w czasie prób przed koncertem. W przerwie poprosił Pan, by go zaprowadzić do relikwii Jana Pawła II, do gabloty z zakrwawioną po zamachu sutanną.

Chciałem się tam pomodlić. To było dla mnie bardzo silne przeżycie

Jest Pan jednym z wielkich śpiewaków także muzyki religijnej. Śpiewał Pan już w Ziemi Świętej i w Watykanie. W Sagrada Familia w Barcelonie – to była pierwsza stacja projektu „Il Grande Mistero”, w który zaangażował się Pan razem z Papieską Radą ds. Rodziny.

Zarówno wykonywanie repertuaru muzyki sakralnej, jak i możliwość słuchania jej jest dla mnie formą modlitwy. To jest potencjał, który daje niezwykłą możliwość pełnej ekspresji, rozkwitu, uniesienia duszy. Tym bardziej kiedy towarzyszy temu refleksja nad tym, co dzieje się na ołtarzu, rękami kapłanów, szafarzy miłosierdzia Bożego. Na koncertach w kościołach bardziej od walorów artystycznych liczy się spójność tego przekazu z tym, co noszę w sobie, z aspektem moralnym, z pragnieniem bycia sobą. Muzyka sakralna poza tym jest dla mnie jak dzieło sztuki, które porusza ludzkie serca bez względu na wiek, przynależność społeczną czy kulturową. I wreszcie trudno nie przytoczyć św. Augustyna: kto śpiewa, ten modli się wielokrotnie. W takich miejscach modlę się śpiewem. I mam nadzieję, że to pobudza do modlitwy również innych.

Nie mogę nie zapytać Pana w Krakowie o Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Modli się Pan nią?

Oczywiście. Noszę w sercu obietnicę, jaką Jezus złożył św. Faustynie, że kto będzie modlił się tą koronką, ten w chwili śmierci otrzyma łaskę i dostąpi miłosierdzia.

Czy ta Jezusowa obietnica wpływa na Pana życie?

Śmierć, czy raczej przejście na drugą stronę życia, jest chyba najtrudniejszym z momentów, który nas czeka. Dostąpić wtedy łaski miłosierdzia – to dla mnie wielkie pocieszenie.

A jak Pan rozumie miłosierdzie Boże?

Powiem krótko: bez niego nie mamy szans w życiu ziemskim i na przyszłe życie.

Doświadcza Pan miłosierdzia?

Każdego dnia. Ono daje mnie, pani, każdemu, nadzieję. Szczególnie, że często ją tracimy w życiu.

Pan też daje nadzieję innym. Powstała Fundacja Andrei Bocellego, przez którą pomaga Pan ludziom. Ale powstał też Dom Aniołów – Casa degli Angeli – na Haiti.

To dzieło, które narodziło się z potrzeby serca. Zbudowaliśmy na Haiti dom dla sierot. Potem zmiotła go woda. Postawiliśmy więc dom od nowa. Potem szpital i szkołę ze stołówką. Z pomocą Bożą jesteśmy silniejsi od tsunami.

Grając na fortepianie, opowiedział Pan pewnego dnia światu historię. Kobieta w ciąży zgłasza się do szpitala z bólem brzucha. Myśli, że to wyrostek. Lekarze po badaniach zalecają aborcję. Bo dziecko okazuje się niepełnosprawne. Ale kobieta je urodzi.

Opowiedziałem tę historię, kiedy mówiło się dużo o kobietach w krajach ubogich, ale i w centrum Europy, które z powodów ekonomicznych czy różnych obaw bały się donosić ciążę. Chciałem, by to dodało im odwagi. Chciałem, by był to mój osobisty apel, który zaniesie nadzieję w świat. Powtarzam go ciągle – mamy, które się wahacie, może jesteście w skomplikowanej sytuacji, przeżywacie dramat, ocalcie życie waszych dzieci!

Ale historia tej kobiety to Pana historia.

Tak, ta kobieta to moja mama.

TAGI: