W rodzinie

Edward Kabiesz

publikacja 17.11.2016 00:00

„Komunia” Anny Zameckiej to wyjątkowy w polskim kinie film dokumentalny, nawiązujący do najlepszych tradycji tego gatunku w Polsce.

Nikodem zdaje egzamin z prawd wiary. Aurora Films Nikodem zdaje egzamin z prawd wiary.

Najpierw prestiżowa nagroda na festiwalu w Locarno, gdzie film miał światową premierę, następnie Grand Prix Warszawskiego Festiwalu Filmowego i udział w licznych przeglądach. Nagrody jak najbardziej zasłużone. „Komunia” jest debiutem reżyserki, która wykazując niesamowitą dojrzałość, nakręciła film prawie całkowicie autorski; wzięła na warsztat temat trudny i jednocześnie niezwykle aktualny. To film ważny także ze względu na temat i sposób jego ujęcia. Podobną historię przedstawić można przecież wyłącznie w czarnych barwach, a takich w naszym kinie nie brakuje. Również fabularnym. Oczywiście zdarzają się wyjątki, czego jednym z przykładów jest chociażby „Chce się żyć” Macieja Pieprzycy. Ale nie jest ich zbyt wiele, chociaż spotykają się z uznaniem widzów, którzy przecież nie chcą wychodzić z kina całkiem zdołowani. Nie znaczy to, że film Zameckiej jest jakąś optymistyczną opowiastką, ale jego autorka potrafiła odpowiednio rozłożyć akcenty. Znajdziemy tu także sporo humoru.

Przez przypadek

Ta filmowa opowieść powstała, jak wynika z relacji realizatorki, właściwie przez przypadek. Zamecka w czasie Euro 2012 robiła na Dworcu Centralnym w Warszawie dokumentację do innego filmu, który nigdy nie powstał. W tym czasie przez dworzec przewijało się wielu turystów. – Jeden z nich, cudzoziemiec, podszedł do kasy i daremnie próbował porozumieć się z kasjerką. Trwało to na tyle długo, że jeden z mężczyzn w kolejce, ubrany w kreszowy dres, podszedł do okienka zirytowany długim czekaniem i zagadał do turysty: po angielsku, po hiszpańsku, po włosku, po serbsku, aż przeszli na francuski, którym mężczyzna w dresie też posługiwał się swobodnie – wspomina Anna Zamecka. – Byłam bardzo ciekawa, kim jest ten człowiek. Następnego dnia znów zobaczyłam go na dworcu i tym razem pobiegłam za nim. Zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że w PRL-u handlował na czarnym rynku walutą, stąd jego znajomość języków. Bardzo szybko zaczął mi opowiadać o swoich dzieciach, przyznając, że nie poradziłby sobie, gdyby nie córka.

Dostępne jest 28% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.