Śpiewać psalmy na przerwach

GN 7/2017 |

publikacja 16.02.2017 00:00

O wojnie z sobą samym, „Granicy” i tolerancji mówi dr Janusz Nowak, nauczyciel języka polskiego.

Śpiewać psalmy na przerwach Roman Koszowski /Foto Gość

Barbara Gruszka-Zych: Od tegorocznych maturzystów dostał Pan w prezencie dużą fotografię zespołu Rolling Stones.

Janusz Nowak: Wiedzą, że się nim fascynuję od 1964 roku. Lubię chropowatość ich grania, pewną nonszalancję, dystans do tej całej otoczki celebryckiej.

Może przez tę słabość do Stonesów stał się Pan bliższy swoim uczniom?

Niewątpliwie, aczkolwiek musiałem moich wychowanków zapoznać z ich fenomenem, ponieważ jest to grupa w Polsce mniej popularna aniżeli w innych krajach.

Z jednej strony bardzo dojrzała. Większość moich uczniów dobrze wie, co chce w życiu osiągnąć. Dlatego bardzo pragmatycznie podchodzą do nauki. Wymagają od nauczyciela, żeby dostarczył im wiedzy, która będzie potrzebna na maturze. Jest w tym element niebezpieczny, bo wskutek takiego nastawienia szkoła zamienia się w instytucję usługową. Uczniowie sygnalizują: „My mamy takie oczekiwania, proszę je spełnić”.Pracuje Pan z młodzieżą od 39 lat. Jaka ona dziś jest?

Trudno z nimi rozmawiać o sprawach pozaprogramowych, czyli o życiu?

Robią to niezbyt chętnie, ale nie mają wyjścia. Dziś w klasie II mówiliśmy o wspaniałej rozmowie Witolda Korczyńskiego z ojcem w „Nad Niemnem” Orzeszkowej. To dramatyczna rozmowa, kiedy Witold wraca z wesela od Bohatyrowiczów, gdzie słuchał skarg na ojca. Sądzi, że jest on niewrażliwy na ideały, ale podczas rozmowy z nim odkrywa, że przed powstaniem styczniowym żył podobnymi wartościami jak on sam. Teraz to one ich łączą.

Przez lata, polecając uczniom dobrą literaturę, radzi im Pan, jak żyć.

Staram się pokazywać, jak przez pryzmat lektur, nawet z dawnych epok, można zrozumieć świat i siebie. Na przykład znakomicie działa na nich poezja Mikołaja Sępa-Szarzyńskiego. Omawiając jego sonet „O wojnie, którą wiedziemy z szatanem, światem i ciałem”, widzę, że młodym odpowiada takie ujęcie życia. Nie chcą, by przypominało taplanie się w sadzawce, ale było zmaganiem, również z samym sobą. Jest w nich wyraźna tęsknota, by stojące przed nimi wyzwania traktować poważnie. Są świadomi, że wielkość człowieka ujawnia się w starciu z przeciwnościami.

Czy Pana uczniowie wiedzą, że człowiek ma duszę?

Przypominają im o tym lektury. W romantycznych dramatach ludzka dusza jest zawsze na pierwszym miejscu.

Rozmawiacie o niej, choć to nie lekcje religii…

Ale ta problematyka jest na języku polskim stale obecna. Łatwiej byłoby wymienić te lektury, w których jej nie ma, niż te, gdzie jest. Osią wielkiej literatury są wybory moralne, które podejmują jej bohaterowie. To sprawy najważniejsze.

I niezmiennie aktualne.

Mam swoją dewizę nauczycielską – nie uczę wyłącznie historii literatury, ale poprzez tematy i problemy omawianych dzieł staram się zobaczyć nasze czasy, nasze problemy, nas samych. Przykładem na to jest „Granica” Nałkowskiej. Nie znam drugiego takiego utworu literatury światowej, w którym tak dojmująco byłby pokazany syndrom poaborcyjny.

Przypomnijmy – jej bohaterka Justyna zostaje zmuszona przez Zenona, ojca jej mającego się urodzić dziecka, do dokonania aborcji.

Mówi mu, że nie chce od niego pieniędzy na to morderstwo, że urodzi i sama będzie je wychowywać. Zenon jednak zmusza ją do aborcji, co wywołuje u niej ogromną depresję. Historia kończy się dramatycznie: Justyna oblewa kwasem twarz Zenona. W tej powieści jest też inny, wprawdzie epizodyczny, ale bardzo ważny fragment: rozmowa ks. Adolfa Czerlona z przyjacielem agnostykiem Karolem Wąbrowskim, mocno lewicującym. Zaprzyjaźnili się. Zanim Czerlon został kapłanem, był królem życia. Powołanie odkrył na dnie – w środowiskach bandziorów, prostytutek. Zawsze staram się na to zwrócić uwagę uczniów. Interesujące, że Nałkowska, która nie była pisarką katolicką, ale bardzo lewicującą, wręcz libertyńską, miała talent i uczciwość, które pozwoliły jej przedstawić te zagadnienia w prawdzie.

Czy podczas omawiania „Granicy” uczniowie komentowali tragiczny stan, w jaki wpadła Justyna po zabiciu dziecka?

Byli zaskoczeni, że syndrom poaborcyjny objawia się tak drastycznie. Że wbrew temu, co głosi propaganda proaborcyjna, to tak ogromna tragedia. Równocześnie wręcz obsesyjnie uwrażliwiam ich na słowo – na gatunki, rodzaje, konwencje literackie, czyli na sposób, w jaki autorzy komunikują to, co dla nich ważne.

Dziś ludzie często nie przywiązują wagi do tego, co mówią.

Niestety, nie rozumieją też znaczenia wielu słów. Zauważyłem, że zasób słów i związków frazeologicznych, którymi operują uczniowie, z roku na rok ubożeje. Zdarzają się sytuacje wręcz zabawne. Właśnie w „Granicy” jest fragment, że Elżbieta była widoczna w amfiladzie, a obok stali lokaje w liberiach. Coś mnie tknęło i zapytałem uczniów, co to jest amfilada i liberie. Z amfiladą sobie poradzili, ale z liberiami – nie. Mówili, że chodzi o wolność, kojarząc to słowo z podobnym brzmieniowo łacińskim libertas. Wielu źle interpretuje frazeologizmy biblijne, np. rozumie dosłownie fragment o wielbłądzie i uchu igielnym.

Czy podczas lekcji mówi Pan o wierze?

Staram się to robić nienachalnie. Pewne drobne zgrzyty na tym tle powstają w pierwszej klasie, kiedy się poznajemy. Od początku kursu literatury uprzytamniam uczniom, że od pokoleń żyjemy w pewnym kręgu kulturowym, w określonym systemie wartości i tak się składa, że są one chrześcijańskie. I czy komu się to podoba, czy nie, to tak jest. Na potwierdzenie tego na początku edukacji przytaczam teksty autorów, którzy byli agnostykami, albo wręcz ateistami, ale odnosili się do Boga. Bo nie da się uciec od tego tematu.

Jakie to utwory?

Na przykład późne teksty Różewicza, w których pisze, że świat bez Boga to chaos, pustka. Kiedy zaczynamy omawiać fragmenty Biblii, sygnalizuję im, że będziemy się z nią stykali przy okazji różnych lektur, bo treści z nią związane występują na każdym kroku i trzeba je znać, żeby zrozumieć odnoszące się do nich dzieła. Tak samo jak trzeba znać atrybuty świętych w ikonografii, żeby wchodząc do kościoła, rozumieć znaczenie obrazów.

Młodzi mają swoje świętości?

Ważna jest dla nich rodzina. Ale tu pojawia się problem, bo o ważności rodziny mówią też celebryci, mający wiele związków. Wynoszenie rodziny na piedestał bez fundamentu, jakim jest głęboka wiara, nie gwarantuje powodzenia w tej dziedzinie. Mam sporo uczniów zaangażowanych w ruchy kościelne. Jednak zdarza się, że omawiamy tekst religijny i ktoś zaczyna krytykować Kościół, przytaczając znane z przestrzeni publicznej zarzuty. Wtedy staram się delikatnie podawać kontrargumenty, ale rzadko znajduję sprzymierzeńców.

Czy Pana uczniowie brali udział w „czarnych protestach”?

Widziałem na zdjęciach w internecie moje absolwentki. Mamę, którą uczyłem wiele lat temu, i jej córkę, która chodziła do szkoły niedawno.

Pana interpretacja „Granicy” nie pomogła.

Wygląda na to, że nie wszystkim.

Ale nie przestał Pan kochać swoich wychowanków. Jak to jest z miłością do nich?

Miłość musi być wybaczająca. Mimo że widziałem te panie na „czarnym marszu”, nie zmieniłem ciepłego podejścia do nich. Kiedy się jest ojcem czy wychowawcą, trzeba oceniać czyny, ale akceptować człowieka. Od lat staram się młodym wyjaśniać prawdziwy sens słowa „tolerancja”, które jest dla nich, obok „wolności”, jednym z najważniejszych słów. Tolerancja nie jest akceptowaniem czyichś poglądów, a tym bardziej postaw, często niemoralnych, ale – jak sugeruje źródłosłów – ich cierpliwym znoszeniem z jednoczesnym mówieniem prezentującej je osobie: „Ja się z tobą nie zgadzam”. Jeżeli tolerancja miałaby być akceptacją dziesięciu różnych poglądów, to nic z niej nie wynika. Kiedy wszyscy mają rację, to nikt jej nie ma. Przecież gdzieś musi być jedna prawda.

Lubi Pan być nauczycielem?

Moja praca pozwala mi się stale uczyć i rozwijać. Gdybym po polonistyce na Uniwersytecie Jagiellońskim nie miał na co dzień do czynienia z literaturą, to większość utworów funkcjonowałaby w mojej pamięci jak eksponaty muzealne.

A tak – żyją.

Dzięki temu, że jestem nauczycielem, nawet w mało znaczących tekstach znajduję coś niesłychanie ważnego. To są takie moje małe olśnienia.

Dokonuje Pan odkryć, które potem wykorzystuje, pisząc eseje.

Czasem tak się zdarza. Wielu jest przekonanych, że nauczyciel ma opracowany scenariusz lekcji. Nie powinienem się przyznawać, ale cieszę się z zajęć, które nie przebiegają według schematu. Nieraz odkrywam wtedy nową interpretację utworu, który omawiałem ponad 40 razy. Ale najważniejsze w tej pracy jest przebywanie z młodzieżą.

Co ono Panu daje?

Radość, witalność, zastrzyk energii. Z nimi nie rozmawia się o chorobach.

Ale czasem jakiś uczeń mówi, że zmarł mu bliski. Czym go Pan pociesza?

Literaturą. Rok temu jednej uczennicy zmarła mama. Takim środkiem terapeutycznym były nie tylko „Treny” Kochanowskiego, ale poezja barokowa – Naborowskiego „Krótkość żywota”, Sęp-Szarzyński, Psalmy biblijne w tłumaczeniu Miłosza czy Brandstaettera, „Boska komedia” Dantego, późne teksty metafizyczne Miłosza. Widziałem, jak to działa.

A jaki utwór chciałby Pan polecić do przeczytania swojej wnuczce Emmie?

„Notatki z nieudanych rekolekcji paryskich” K.I. Gałczyńskiego. Zwłaszcza fragment, w którym pisze, że chciałby, „żeby urzędnicy z firmy »Trwoga&Żołądek« zamiast opowiadać głupie kawały, lepiej śpiewali podczas przerwy psalmy”. Czuję jego ogromną tęsknotę do przeżycia bliskości z Bogiem. Bo przecież Bóg jest w życiu najważniejszy.

Dr Janusz Nowak - nauczyciel języka polskiego w I LO im. J. Kasprowicza i wychowawca klasy w Liceum Plastycznym w Raciborzu. Poeta i eseista. Wieloletni redaktor naczelny „Almanachu Prowincjonalnego”.

Dostępne jest 10% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.