Miłość w Ziemi Świętej

Edward KABIESZ

publikacja 15.05.2017 09:30

Opowieść o miłości Greka i Żydówki rozwija się w czasie, kiedy Jezus rozpoczyna swoje nauczanie.

Miłość w Ziemi Świętej mat. prasowy

Grek Stefaton, bohater powieści, jest sceptykiem, natomiast Sarę coraz bardziej przekonują słowa rabbiego z Galilei.

Stefaton odnosi sukcesy na scenie, gra w dramatach i farsach w Tyberiadzie, ale kiedy zakochuje się w Sarze, postanawia zrezygnować z teatru. Nie będzie mu to dane, bo zbieg okoliczności sprawi, że – nie z własnej woli – trafi do Jerozolimy. Tam znowu spotka Jezusa, tym razem w niezwykle dramatycznych okolicznościach.

Krieger misternie połączył watki zaczerpnięte z Ewangelii z fikcyjnymi, tworząc pełną niespodzianek opowieść z chrześcijańskim przesłaniem.

*

Günter Krieger ŚWIADEK. Wyd. Święty Wojciech, 2017 r.

Fragment powieści poniżej:

Rozdział 1

W piętnastym roku panowania Tyberiusza

Gelon miał już dość starych dramatów i tragedii. Był przekonany, że ludziom w Tyberiadzie one również już się opatrzyły i że widzowie zasługują teraz na coś innego. Choć teatr zazwyczaj był wypełniony do ostatniego miejsca, to Gelon czuł jednak, że nadszedł czas na coś nowego. Ajschylos i Sofokles już się przeżyli, nużyły również – jeżeli się je obejrzało dwa lub trzy razy – komedie Menandra.

W Seforis, gdzie niedawno odwiedził krewnych, jakby łuski spadły mu z oczu. Jakże byli zacofani tutaj, w Tyberiadzie! W Seforis Gelon ujrzał spektakle, które wcześniej bałby się wystawiać ze swoją trupą aktorską. Rzymianie być może nie cechowali się tak wysoką kulturą jak Grecy, ale potrafili znakomicie zabawiać widzów. Nie przejmowali się estetyką czy ambicjami, uwielbiali po prostu rzeczy nieoczekiwane, improwizację na scenie. Mimowie nie zważali na obyczaje i piękno języka; zresztą po łacinie – jak uważał Gelon – wszystko brzmiało wulgarnie.

Na potrzeby greckiej wersji zmieni parę szczegółów, z masek w dużej mierze zrezygnuje. Przedstawienia, które oglądał w Seforis, początkowo wprawiały go – choć wcale nie był pruderyjny – w pewną konsternację; kiedy jednak przyjrzał się reakcji widzów, którzy ze śmiechu uderzali się dłońmi po udach i ocierali łzy, postanowił, że skończy z zacofaniem na tyberiadzkiej scenie. Nadszedł czas, żeby oferować ludziom wesołą rozrywkę, a nie smutek i śmiertelną powagę. Gelon musiał tylko przekonać do tego swoich czterech mimów, a wówczas będą święcić nowe, wspaniałe triumfy.

Po powrocie do Tyberiady natychmiast zorganizował spotkanie z aktorami. Cała czwórka usiadła na pustych rzędach amfiteatru, w części, na którą rzucało już cień zachodzące słońce. Gelon stanął przed nimi z miną ważniaka.

– Odtąd będziemy grać tak jak Rzymianie! – To zabrzmiało jak rozkaz, bo Gelon nie miał też zamiaru przeprowadzać na ten temat dyskusji. Był w końcu szefem trupy. To on decydował, co grali, bo odpowiadał też za swoich mimów. Teraz z entuzjazmem opowiedział im o spektaklach, które obejrzał w rzymskim teatrze w Seforis.

– A więc świńskie kawały i dużo hałasu – stwierdził sucho Selenos. Był najstarszy w trupie, miał około czterdziestu lat, a więc o kilka więcej niż jego zwierzchnik.

– Tyberiada jest spragniona świeżych komedii! – odpowiedział niezrażony Gelon.

– A co z Charesem? – Selenos był zdania, że i właściciel teatru ma coś do powiedzenia.

– Już z nim rozmawiałem. Zgadza się na wszystko, co tylko napełni mu sakwę. Stefatonie, a co ty o tym sądzisz? – Gelon zwrócił się do kolejnego członka trupy. Choć nie zamierzał pozwolić, by ktoś kwestionował jego decyzję, to ciekawiło go, co powie jego najlepszy aktor. Stefaton, syn architekta, ulubieniec publiczności, obdarzony wielkim talentem i męską urodą, był w Tyberiadzie sławną postacią. Właściwie nie mógł wyjść na ulicę, żeby ktoś go nie zagadnął. Stefaton nie potrafił wyjaśnić fenomenu swojej sławy, ale Gelon i inni towarzysze stale zapewniali go bez zazdrości, że uwielbienie widowni zawdzięczał wyrazistej i wiarygodnej grze, a w przypadku kobiecej części publiczności – również ciemnej, bujnej czuprynie i wspaniałej budowie ciała.

– Gdybyś nie był mimem – mówiła do niego niekiedy żartem Eugenia – mógłbyś pozować rzeźbiarzom jako Herakles, Achilles czy inny chwalipięta! – Stefaton miał zaledwie dwadzieścia lat, ale dla Gelona był nie do zastąpienia. Młody aktor zastanawiał się nad słowami Gelona.

– Nie wiem – powiedział ostrożnie, bo nie chciał rozzłościć impulsywnego pryncypała. – W Tyberiadzie Rzymianie są mniejszością, a nie jestem pewien, czy Grekom spodoba się, kiedy nagle zaczniemy wystawiać zupełnie inne sztuki.

– Bzdura! – zawołał z pasją Gelon. – Będą zachwyceni. Nadszedł czas na coś nowego. Tych przeklętych wojen z Persami wszyscy mają już po dziurki w nosie!

– Nie wiem, czy potrafię grać role komiczne – wtrącił się Szapur. Muskularny Syryjczyk, jedyny nie-Grek w zespole, wcielał się zwykle w postaci ponurych łajdaków, ale i poza sceną rzadko na jego twarzy widziało się uśmiech.

Gelon przewrócił oczami.

– I ja mam co do tego wątpliwości, Szapurze. Ale nawet w głupich farsach potrzebne jest takie beztalencie jak ty, żeby inni aktorzy mogli błyszczeć! – oznajmił.

Szapur najwyraźniej nie odebrał tego jako obrazy, bo jak gdyby nigdy nic tylko wzruszył ramionami. Gelon spojrzał po kolei na swoich artystów.

– Co z wami? Czyżby strach was obleciał? Co z was za aktorzy, skoro boicie się nowych wyzwań?

Gelon zatrzymał spojrzenie na Eugenii, swojej towarzyszce życia. Była surową pięknością; zbyt długi, nieco garbaty nos sprawiał, że jej widok nie zapierał od razu dechu w piersiach każdemu mężczyźnie. Kruczoczarne włosy kobieta nosiła kunsztownie upięte w wysoki kok.

– No już, otwórz swoje śliczne usteczka, moja nimfo – zachęcił ją Gelon. – I ty masz już przecież dosyć ciągłego grania kłótliwych bogiń i lamentujących wdów.

Eugenia zacisnęła usta.

– Przecież i tak już zdecydowałeś. Po co mnie jeszcze pytasz?

– Chcę wiedzieć, czy się ze mną zgadasz.

– Ach, to rzeczywiście coś nowego. Jak przypuszczam, w tych nowych widowiskach będę musiała jeszcze częściej obnażać ciało – powiedziała sucho Eugenia. – Wiemy przecież, jak to wygląda w teatrze rzymskim.

– Tak jakby robiło ci to jakąś różnicę!

– A Szapur będzie mógł mnie obmacywać ile dusza zapragnie, tak?

– Cóż, na scenie czasem trzeba robić rzeczy, które nie sprawiają ci wielkiej przyjemności – oznajmił Szapur ze spokojem, wywołując u innych gromki wybuch śmiechu. Uśmiechnął się nawet zwykle poważny Selenos.

– Mówcie o naszym Syryjczyku, co chcecie, ale jest wielkim mimem. Jeśli chodzi o mnie, to jest mi wszystko jedno, czy w przyszłości będę zarabiał na chleb sztukami Menandra, czy autorów tych rzymskich fars – oświadczył.

– No proszę! – Gelon przyjaźnie poklepał Selenosa po plecach.

– Wiedziałem, że można na ciebie liczyć. No, nie bądź taki, chłopcze – zwrócił się do Stefatona. – Sprawi ci to przyjemność. Ludzie będą cię adorować jeszcze bardziej.

– Zwłaszcza szlachetna Fausta Decila – zauważyła wyniośle Eugenia.

– Ta Rzymianka jest mi całkowicie obojętna – zapewnił Stefaton.

– Ach, prawda, przecież upatrzyłeś sobie tę Żydóweczkę. Jakże się to ona nazywała? Maria?

– Nie, ma na imię jakoś inaczej – wtrącił się Selenos.

– Czy nie wszystkie Żydówki mają na imię Maria? – nie ustępowała Eugenia.

– Przestań! – nakazał Gelon. – Gdybym nie znał cię tak dobrze, pomyślałbym, że jesteś zazdrosna.

– Jestem zazdrosna, i to jeszcze jak – odparowała aktorka. – Jeśli bowiem kiedyś szlag cię trafi, a mam nadzieję, że nastąpi to już wkrótce, schronię się pod skrzydła Stefatona.

– Kiedy trafi mnie szlag, będziesz już stara i siwa, moja nimfo. Dlaczego Stefaton miałby wtedy wybrać właśnie ciebie? Przecież może mieć każdą kobietę, na którą przyjdzie mu ochota – Gelon nie pozostawał jej dłużny. Eugenia posłała Stefatonowi całusa.

– Na to jest zbyt nieśmiały. Przynajmniej wtedy, kiedy akurat nie stoi na scenie – stwierdziła.

– Zamilcz, moja nimfo. Nasz Stefaton chce mi właśnie coś powiedzieć. No, mój chłopcze? Nie będziesz się chyba wyłamywał?

Stefaton rozłożył ręce.

– A jeżeli nie spodoba się to ludziom?

– S p o d o b a się – zapewnił go szef. – A jeżeli nie, to znów zaczniemy grać stare sztuki, obiecuję!

Potrzebowali Stefatona. To dla niego do teatru przychodziły tłumy. Sceptycyzm młodego człowieka miał tak naprawdę tylko jedną przyczynę: aktor bał się, że nowe spektakle nie spodobają się Sarze. Zachował to jednak dla siebie, bo w przeciwnym razie Eugenia znów zaczęłaby z niego podrwiwać. Nie chciał też, aby przez jego upór plan upadł. Mógł się zresztą walnie przyczynić do tego, żeby sztuki nie były zbyt frywolne.

– Niech będzie – oświadczył bez entuzjazmu.

Gelon z radością zacisnął dłoń w pięść.

– Dobry chłopak! Uwierz mi, Menander, Eurypides i wszystkie inne truchła nie mają żadnej przyszłości! – wykrzyknął.

– A o jakiej sztuce myślałeś konkretnie? – chciał wiedzieć Selenos.

Oczy Gelona zabłyszczały; szef trupy uniósł palec w geście triumfu.

– O zbójcy Laureolusie! – W kilku słowach opowiedział towarzyszom o widowisku, które obejrzał w Seforis.

– I to ma być wesołe? – zapytał z powątpiewaniem Stefaton.

Gelon po kolei wycelował palcem wskazującym w każdego z aktorów.

– To wy macie sprawić, żeby było wesołe. Już od dawna potrafimy to, czym się teraz chwalą rzymscy mimowie!

– A ja pewnie mam zagrać zbójcę? – domyślił się Szapur.

– Chciałbyś! W rolę Laureolusa wcieli się naturalnie Stefaton, to najważniejsza postać w całej sztuce.

– Ludzie raczej nie uwierzą, że nasz promienny młodzian to nikczemny zbójca – wyraziła wątpliwość Eugenia.

– Kto mówi, że Laureolus to łajdak? Trochę pozmieniam role. Niech nikt nam nie zarzuci, że imitujemy Rzymian – oznajmił chytrze Gelon.

– W takim razie chyba wszystko jasne – odezwał się Selenos.

– Kiedy zaczynamy próby?

– Natychmiast! – Gelon klasnął w dłonie. – Już, ruszcie się! Zostały nam tylko trzy dni do przedstawienia i do sławy!