Teologia wyspy

Szymon Babuchowski

publikacja 30.07.2017 06:00

Podróż na wyspę jest jak rekolekcje. Pozwala porzucić utarte schematy, w których może i czujemy się bezpiecznie, ale które sprawiają, że tracimy wrażliwość, czujność, przestajemy się rozwijać.

Sao Miguel Henryk Przondziono /Foto Gość Sao Miguel
"Zielona Wyspa" Azorów

Wyspa – słowo, na którego brzmienie ożywia się niemal każda wyobraźnia. Wywołuje tysiące skojarzeń: od sztucznych rajów i drinków z palemką popijanych na wakacjach all inclusive, przez scenerię powieści przygodowej, gdzie główną rolę odgrywają podboje, poszukiwanie skarbów i stawianie czoła niebezpieczeństwom, aż po miejsce odosobnienia, w którym człowiek odkrywa, czym jest samotność.

Wypłyń na głębię

Od zawsze wyspy były inspiracją dla pisarzy. Opowieści o Sindbadzie Żeglarzu, Robinsonie Cruzoe czy Guliwerze, a nade wszystko „Odyseja” Homera – dzieła te przekonują, że w zderzeniu z wyspą, choćby była ona tylko symbolem, wykuwa się coś, co stanowi o istocie naszego człowieczeństwa. Najważniejszy w myśleniu o wyspie wydaje się więc jej wymiar duchowy. To z tego powodu wyruszył w drogę św. Brendan Żeglarz, irlandzki mnich z przełomu V i VI wieku, którego legendę opisywano później jako „Życie Brendana” czy „Żeglugę świętego Brendana opata”. Mówi się, że w swojej podróży w poszukiwaniu Ziemi Obiecanej Brendan odwiedził m.in. Azory, Islandię, Grenlandię i Amerykę Północną. Jednak to nie faktyczna lokalizacja odwiedzonych miejsc stanowi istotę dzieła. Jest nią raczej historia o zbawieniu, zakonnym posłuszeństwie i wierze, która pozwala wypłynąć w rejs.

„Wypłyń na głębię” – mówi Jezus do Szymona Piotra. Bezpośrednio te słowa odnoszą się do połowu ryb, ale wiemy, że już za chwilę Chrystus przeniesie je na inny poziom. „Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił” – powie Pan. Żeby to było możliwe, każdy z nas musi wypłynąć na własną głębię, czyli porzucić utarte schematy, w których może i czujemy się bezpiecznie, ale które sprawiają, że tracimy wrażliwość, czujność, przestajemy się rozwijać. Wyrwanie z takich ram jest istotą każdych rekolekcji, bo łacińskie słowo recolligere oznacza tyle co: zebrać na nowo. Wyspy – przez swoją odmienność od stałego lądu, przez rodzaj inspirującego szoku, który w związku z tym wywołują – nadają się do tego idealnie.

Odkryć swoją wyspę

Współczesnym dziełem, które o tym opowiada, jest „Podróż »Wędrowca do Świtu«” – trzecia część cyklu „Opowieści z Narnii” Clive’a Staplesa Lewisa. Pisarz, inspirujący się zarówno „Odyseją”, jak i podróżą morską św. Brendana, stworzył dzieło głęboko chrześcijańskie. Ma ono pewne cechy immram, czyli staroirlandzkiej opowieści o żegludze od wyspy do wyspy. Jednak nie same przygody są tutaj najważniejsze. Jonathan Rogers, badacz twórczości Lewisa, zwraca uwagę, że „w całej tej opowieści o przygodach na rozległych morzach, niezbadanych wyspach i pośród osobliwych stworów czytelnika uderza wewnętrzność wielu ważniejszych konfliktów”. Rzeczywiście, mniej przykuwają uwagę „realne” zmagania bohaterów, a bardziej zapamiętujemy te fragmenty, w których muszą oni stoczyć walkę z samymi sobą.

Oczywiście, każde z tych zmagań wywołane jest przez konkretne miejsce na mapie żeglugi, które wydaje się wręcz „przygotowane” specjalnie dla danego bohatera. I tak złośliwy, a jednocześnie tchórzliwy egocentryk Eustachy przeżywa swoją przemianę na Smoczej Wyspie, gdy sam zostaje uwięziony w skórze smoka i odkrywa prawdę o swojej naturze. Z kolei na Wyspie Głosów ofiarą własnej próżności pada Łucja, która pod wpływem lektury księgi czarów chce być „piękną ponad wszystkie śmiertelne” i przestaje zważać na moralne konsekwencje wypowiadanych zaklęć. W pierwszej chwili jest to dla czytelnika zaskakujące, bo Łucja – ta sama, która jako pierwsza weszła do „narnijskiej” szafy – to przecież jedna z najbardziej pozytywnych bohaterek cyklu. Jednak Lewis pokazuje w ten sposób, że nawrócenia potrzebuje każdy, bez wyjątku. Czasem musi tylko trafić na odpowiednią wyspę, by to odkryć.

Ostateczny Wschód

Żadna z wysp nie jest ostatecznym celem podróży. Większość bohaterów wróci do Narnii, czy też – jak w przypadku Eustachego, Edmunda i Łucji – do naszego świata, i wszyscy będą bogatsi o doświadczenia zdobyte w żegludze. Jednak Ryczypisk, mówiąca mysz – mały ciałem, ale wielki duchem – zapragnie popłynąć dalej, na „Ostateczny Wschód”. To on, jak słusznie zauważa Rogers, jest w baśni Lewisa tym, który realizuje wezwanie św. Pawła: „zapominając o tym, co poza mną, usilnie podążam ku temu, co przede mną, biegnę naprzód po nagrodę w niebie, dokąd wzywa Bóg w Chrystusie Jezusie” (Flp 3,12). To, co u bohatera narnijskiej opowieści wydaje się początkowo wyłącznie pragnieniem przygody, okazuje się żarliwą tęsknotą za niebem. Tak silną, że żaden ziemski przystanek nie jest już w stanie jej zaspokoić. Dlatego na końcu tomu Ryczypisk wstępuje do Krainy Aslana, by doświadczać pełni nieba. To za tą krainą wszyscy tęsknimy, to ona jest motorem napędzającym nasze podróże.

Wróćmy jeszcze do apostoła z Tarsu. Któż lepiej niż on pokazał, co znaczy wypłynąć na głębię? Spójrzmy na mapę jego podróży: Cypr, Kreta, Malta, Sycylia – roi się tam od wysp! To prawda, że Paweł płynął przede wszystkim po to, żeby ewangelizować, ale też spotkanie z wyspami przemieniało jego samego. Gdy nawałnica zniszczyła jego okręt, ukazał mu się anioł i powiedział: „Nie bój się, Pawle, musisz stanąć przed Cezarem i Bóg podarował ci wszystkich, którzy byli razem z tobą”. Sam uspokojony, umacniał swoich towarzyszy, prosił, by byli dobrej myśli. „Musimy przecież dopłynąć do jakiejś wyspy” – mówił (por. Dz 27,23-26)