Narodowe rekolekcje

Piotr Legutko

GN 40/2017 |

publikacja 05.10.2017 00:00

Dziedzictwo jest otwartą księgą, którą cały czas zapisujemy. Teraz… trochę w inny sposób niż 100 lat temu.

To nietypowa wystawa, bo nie oferuje gotowej narracji, ale wymaga  od widza odnalezienia się w tytułowym dziedzictwie. józef wolny /Foto Gość To nietypowa wystawa, bo nie oferuje gotowej narracji, ale wymaga od widza odnalezienia się w tytułowym dziedzictwie.

Jak przygotować się do wielkiego jubileuszu? Można powoływać komitety obchodów 100. rocznicy odzyskania niepodległości, kręcić filmy, pisać książki albo organizować wystawy. Ważne, by nie ograniczać się do okolicznościowych wspomnień, ale potraktować tę rocznicę jak narodowe rekolekcje. Zdobyć się na refleksję: co nas ukształtowało, co sprawiło, że jesteśmy właśnie tacy, a nie inni? Co porządkuje nasze życie, dlaczego wciąż się modlimy, inaczej się ubieramy, odmiennie reagujemy, coś innego nas bawi? W poszukiwaniu odpowiedzi na podstawowe pytania o nas samych, o to, jak definiujemy naszą historię, dorobek cywilizacyjny, specyfikę kultury narodowej i jej związki z otaczającym nas światem, może pomóc wystawa „#dziedzictwo”, którą do 7 stycznia 2018 r. można oglądać w Muzeum Narodowym w Krakowie. Nietypowa, bo nie oferuje gotowej narracji, ale zaprasza do udziału w pewnej grze, wymaga od widza odnalezienia się w tytułowym dziedzictwie. O ile jest ono wciąż żywe…

Polaków portret własny

Teza o zerwaniu kulturowej ciągłości, do jakiego doszło po II wojnie światowej, ma wielu zwolenników. W wyniku eksterminacji polskiej inteligencji, wędrówki ludów spowodowanej zmianą granic czy wreszcie komunistycznej inżynierii społecznej miała się jakoby narodzić nowa Polska. Teza ta szczególnie popularna była w latach 90. (gdy „wybieraliśmy przyszłość”), ale przecież w końcu cały PRL był na niej ufundowany.

Odkrycie na nowo polskiego dziedzictwa wiązane jest z I pielgrzymką Jana Pawła II do ojczyzny, a potem z karnawałem Solidarności. Mniej pamiętana jest dziś wystawa w krakowskim Muzeum Narodowym „Polaków portret własny”, otwarta w październiku 1979 r. z inicjatywy dr. Marka Rostworowskiego, ówczesnego kustosza. A było to wydarzenie o ogromnym znaczeniu. – Zwiedzający zobaczyli siebie mieszkających w zniewolonym kraju, który kwestionował ich historyczną tożsamość. Każdy z prezentowanych tam 750 portretów był symbolicznym lustrem, w którym Polacy mogli się przejrzeć. Prawdziwe lustro ustawione było przed wyjściem z wystawy, by ludzie mogli zobaczyć siebie w kontekście oglądanych dzieł sztuki. Moment spotkania twarzą w twarz z przodkami był absolutnie rewelacyjny. Polacy zdali sobie sprawę, że ich historia nie zaczęła się wraz z powstaniem PRL-u, ale jest o wiele dłuższa – wspomina Andrzej Szczerski autor wystawy „#dziedzictwo”, historyk sztuki, zastępca dyrektora Muzeum Narodowego w Krakowie ds. naukowych. W jego ocenie wystawa, którą obejrzało ponad 80 tys. ludzi, pokazała obywatelom niesuwerennej PRL, że są dziedzicami wielkiej przeszłości, i to do niej powinni się odwoływać, a nie do narzucanych przez ZSRR wzorców kulturowych.

Co odzyskaliśmy?

Andrzej Szczerski nie ukrywa, że tamta wystawa zainspirowała go do pracy nad „#dziedzictwem”. Bo znów czas jest wyjątkowy, znów musimy sobie odpowiedzieć na to podstawowe pytanie o tożsamość i o ciągłość kulturową. Jeśli ją zakwestionujemy, odzyskanie niepodległości może zostać sprowadzone do historycznej rocznicy, wydarzenia bardzo odległego od naszej współczesności. Jeśli zaś do ciągłości się poczuwamy, stulecie niepodległości ma sens, a głębokiego znaczenia nabiera słowo „odzyskanie”. I warto wtedy zapytać: co odzyskaliśmy i co przez kolejne sto lat z tym dziedzictwem się działo? – Podkreślanie kulturowej ciągłości i odnajdywanie stałych elementów narodowej tożsamości w znanych i nieznanych dziełach z różnych epok, fundowanych nawet w okresach braku politycznej suwerenności, to najważniejsza teza wystawy „#dziedzictwo” – podkreśla jej kurator. Ale od razu schodzi z linii strzału w toczącej się w Polsce bitwie kulturowej. Chce uciec od dychotomii, która jest w tej chwili dominująca i niszczy dyskusję. – Z jednej strony mamy przekonanie, że dziedzictwo jest obciążeniem i można o nim mówić jedynie po to, aby je dekonstruować, z drugiej pojawiają się wąsko definiowane kardynalne punkty węzłowe, wokół których należy dziedzictwo budować. Obie te perspektywy mnie nie interesują. Zależy mi na pokazaniu, że warunkiem otwartości jest posiadanie silnej tożsamości, wiedza na temat własnej kultury, bo dopiero wtedy możemy z nią wyjść do świata, oraz że nie ma sprzeczności między nowym odczytywaniem polskiego kanonu a dbaniem o jego fundamenty i historię, której nam zabraniano. Historyczna tożsamość nie jest naszym obciążeniem, jest dokładnie odwrotnie, to nasz atut – mówi Szczerski.

Cztery podstawowe pytania

Ekspozycję podzielono na cztery części: geografia, język, obywatele i obyczaj. To tak jakby chcieć odpowiedzieć na cztery podstawowe pytania: gdzie leży Polska, w jakim mówimy języku, kto się nim posługuje i jaka kultura z tego wszystkiego może się narodzić. – To jest najprostsza definicja dziedzictwa, zrozumiała i czytelna dla wszystkich – przekonuje kurator wystawy. Nic tu nie jest jednak oczywiste. Na przykład geografia nie sprowadza się jedynie do prezentacji map z różnych epok. Chodzi raczej o szerzej definiowaną geografię wyobrażeniową, o miejsca, które można identyfikować z polską kulturą. A są to zarówno rozległe obszary Rzeczpospolitej z każdego okresu jej dziejów, od Wrocławia po Smoleńsk, jak i mapa Australii z Górą Kościuszki czy regulamin kolonii polskiej w Adampolu pod Stambułem.

Szczególnym eksponatem tej części wystawy jest pochodząca z 1858 r. mapa Rzeczpospolitej, którą w czasach zaborów Filipina Pełczyńska wyhaftowała na białym płótnie, wykorzystując do tego własne włosy. Trudno o mocniejszy znak osobistego utożsamienia się z mapą własnego kraju. Ale najważniejszym przesłaniem jest to, że Polacy nigdy nie ograniczali swej aktywności do terenów uznawanych za etnicznie polskie.

Bardziej oczywisty jest przekaz części poświęconej językowi. Wszak to dzięki niemu i w nim polskość udało się przechować przez wieki. Zresztą znajdujemy tu najwspanialsze jego materialne zabytki, od pierwszego wydania „Odprawy posłów greckich” po rękopis „Wesela”. Są i podręczniki do nauki języka polskiego. Mało znanym i niedocenianym pomnikiem rozwoju języka są także czcionki. Ich bogactwo zobaczyć można choćby w samej nazwie wystawy.

Potęga (polskiego) smaku

Część „obywatele” jest wspaniałym hołdem dla polskiego dziedzictwa, pokazuje bowiem, dla jak wielu grup etnicznych było ono przez wieki atrakcyjne. Ogromne bogactwo i różnorodność, koloryt, nie mają jednak charakteru multi-kulti. Robotników z Łodzi, tatrzańskich i huculskich górali, żydowskich rabinów czy romskich muzyków coś łączyło, podobnie jak wybitnych twórców pochodzenia ormiańskiego, litewskiego, żydowskiego czy ukraińskiego. Tym czymś było utożsamianie się z Rzeczpospolitą i jej wspólnym dziedzictwem. Patrząc na to bogactwo, łatwiej zrozumieć, dlaczego właśnie w Polsce narodziło się esperanto czy obrazkowy język Edmunda Erdmana, a uzupełnieniem XVII-wiecznego katechizmu był zestaw prostych rozmów polsko-tatarskich.

Najobszerniejsza jest część wystawy dotycząca obyczaju. Dzięki niej widzimy, że dla kształtowania dziedzictwa równie ważne jak wielkie dzieła malarskie mogą być stroje, drobne przedmioty codziennego użytku czy dawne monety. Obyczaj to także specyfika polskiej religijności. Znów opowiedziany często w sposób zaskakujący. Jak na ikonie Matki Boskiej Opieki z XVII wieku, gdzie obok świętych pojawiają się… Jan Sobieski i Marysieńka.

To jest polskie dziedzictwo opowiedziane przez kolekcję pierwszego, a więc najstarszego i największego muzeum w Polsce. Wszystkie skarby wyjęte zostały z „domowego” skarbca. Kluczowe jest jednak przypomnienie, jak ten skarbiec się napełniał. Muzeum Narodowe od początku było instytucją obywatelską, kolekcja tylko w niewielkiej części pochodzi z zakupów, jest zbiorem kolekcji prywatnych. Ludzie oddawali narodowi to, co uznawali właśnie za element wspólnego dziedzictwa. Na wystawie widzimy księgę darów z lat 1879–1894. Owa księga to eksponat, a zarazem pewien symbol. Dziedzictwo samo w sobie jest bowiem otwartą księgą, którą cały czas zapisujemy. Teraz… trochę w inny sposób. •

Dostępne jest 12% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.