Uspokój się, kobieto!

GN 41/2017 |

publikacja 12.10.2017 00:00

O uwielbieniu w ciemno i nieskończoności, która jest po naszej stronie, mówi Ewa Uryga.

Uspokój się, kobieto! roman koszowski /foto gość

Marcin Jakimowicz: „Ja i Bóg – razem stanowimy większość”. To moje ukochane powiedzenie Teresy z Ávila. To prawda czy jedynie pobożna metafora? Sprawdza się „w praniu”?

Ewa Uryga: Dziś, z perspektywy tego, co widziałam i czego doświadczyłam, mogę powiedzieć: „Absolutnie tak”. Nie mogę istnieć bez Boga. Rozsypałabym się. Wiem o tym doskonale. Gdy byłam młodsza, myślałam: „Dobrze, że Pan Bóg jest, ale ja mam swoje życie”.

Jazz jazzem, kawa kawą, a Pan Bóg Panem Bogiem?

Dokładnie tak! Rozdzielałam te światy. W niedzielę szłam do kościoła (zawsze mnie tam ciągnęło), ale w tygodniu żyłam po swojemu. Dziś widzę, że wszystko jest w Nim zanurzone. Wszystko! Gdyby ludzie mieli tego świadomość, ten świat wyglądałby inaczej, a my nie moglibyśmy się doczekać nieba. To widać po świętych, którzy wołali: „Usycham z tęsknoty! Zabierz mnie już!”. Jan od Krzyża, czując, że odchodzi, śpiewał pieśni pochwalne. Zwariował? To kompletnie niezrozumiałe dla współczesnego świata.

Gdy św. Teresa znalazła się w tarapatach i zaczynała wpadać w panikę, Jezus powiedział: „Uspokój się, kobieto małej wiary. Wszystko idzie jak najlepiej”. Ewa Uryga usłyszała kiedyś odgórne: „Uspokój się, kobieto!”?

Bardzo często. (śmiech) Naprawdę nierzadko wpadam w panikę. Ale ostatnio mam doświadczenie, że w chwili gdy zaczynam się modlić, uspokajam się. Czasami nawet od razu, jak ręką odjął.

W środku nocy też?

Tak. Czasami budzę się o drugiej, trzeciej, ale odkąd jestem w świeckim zakonie karmelitańskim, widzę, jak ogromną moc ma szkaplerz. Przytulam się mocno do Matczynej sukni i zaraz się uspokajam.

Przecież to tylko kawałek szmatki – współczesny świat wzruszy ramionami.

Masz to, w co wierzysz. Dla kogoś szata Jezusa była jedynie kawałkiem szmatki, ale dla pewnej zdesperowanej kobiety, cierpiącej od 12 lat na upływ krwi – jedynym ratunkiem. Podeszła do Jezusa, uchwyciła się Jego płaszcza i została uzdrowiona.

Bywały chwile, gdy krzyczałaś do Boga, a odpowiadała głucha cisza? Modlitwa przypominała rzucanie grochem o ścianę?

Bardzo często. Mniej więcej wiem, co czuł święty Jan od Krzyża, gdy opisywał ciemne noce. Idziesz po omacku, w mroku, nie czujesz Jego obecności, wydaje się, że nie masz się do kogo przytulić, a Pan Bóg jest wtedy bardzo, bardzo blisko.

Nie masz pragnienia, by się do Niego przytulić, doświadczyć Jego dotyku? Znajomy jazzman powiedział mi kiedyś: „My, artyści, myślimy emocjami”.

Emocje są. Ogromne. Nie da się ukryć. Często prowadzą nas niestety do różnych skrajnych wyborów… Artyści jako ludzie niezwykle wrażliwi są bardzo otwarci na świat Ducha, choć często nie zdają sobie z tego sprawy… Ja nie myślę emocjami. W ciemnej nocy trzeba włączyć rozum i aktem woli powiedzieć: „Wierzę Ci na słowo”. Pochodzę z rodziny matematycznej. Uważam, że to genialna nauka, która pomaga tu, na ziemi, uporządkować, ponazywać rzeczywistość, zmierzyć ją, poukładać. W chwilach duchowej ciemności trzeba „wziąć wiarę na rozum”. To naprawdę pomaga. Nic „nie czujesz”, ale czytasz: „Bóg jest miłością” i przyjmujesz, że tak jest. Dlaczego? Bo skoro tak jest napisane, dlaczego miałoby być inaczej? Gdy przeżywam różne zawirowania, czasami biorę do ręki krzyż, patrzę sobie na tego biednego, umęczonego do granic Jezusa i mówię: „Męczę się, bardzo boli, ale chcę Ci powiedzieć, że Cię bardzo kocham. Proszę Cię, daj mi łaskę, bym mogła te chwile przetrwać”.

I daje?

Daje.

– Wstajesz rano i widzisz, że jesteś ukochanym synem Boga? − zapytałem kiedyś Michała Lorenca. − To jest tak jak ze świeceniem zajączków lusterkiem – odpowiedział. – To jest błysk. Odbicie słońca błyszczy i znika. Czuję, że jestem kochany. Czy na długo starcza? Starcza, by żyć.

Mogę powiedzieć to samo. Sporo w życiu przeszłam, przeżyłam kilka trzęsień ziemi, w tej chwili też kilka rzeczy się posypało, ale mam wrażenie, że Bóg jest ze mną cały czas. Podam konkretny przykład: moja mama została w tym roku dwukrotnie ocalona od śmierci. Wierzę, że doświadczyła cudu. Dostała udaru, a po trzech dniach wylewu. W ciągu doby dwa straszne ciosy. 22 maja była umierająca…

Córki zazwyczaj reagują paniką…

Tak też zareagowałam. Ryczałam, krzyczałam, płakałam. Chodziłam po mieszkaniu i wyłam. To była pierwsza reakcja. Ale potem zaczęłam się gorąco modlić. Poczułam Jego obecność. Tego naprawdę nie da się wytłumaczyć. On był ze mną w mojej rozpaczy! Chodziło mi po głowie, że mam prosić o wstawiennictwo Kundusię Siwiec, mistyczkę ze Stryszawy. Znalazłam książkę o niej w lutym na pewnych zamkniętych rekolekcjach. Mocne doświadczenie: kilka dni bez telefonu, internetu. Na szczęście spałam ścianę w ścianę z tabernakulum, więc Pan Jezus przytulał mnie co noc. (śmiech) Znalazłam na półce zieloną książeczkę o Kundusi i od razu ją „połknęłam”. Polubiłyśmy się. {BODY:BBC} (śmiech){/BODY:BBC} Gdy przeczytałam o jej rozmowach z Jezusem, poczułam, że będzie chwila, w której poproszę ją o wstawiennictwo. To było silne doświadczenie, nie potrafię tego opisać. „Będzie chwila, gdy ją o coś poprosisz”. Zrozumiałam, że chwila ta nadeszła, gdy usłyszałam o mamie. Zaczęłam szturm do nieba. O to samo prosiłam znajomych, mniszki klauzurowe. Wierzę, że dzięki wstawiennictwu Kundusi nastąpił cud, a moja mama w ciągu jednej doby odzyskała życie. Lekarze byli zdumieni, że tak szybko jej się „poprawiło”. 21 maja mój chrześniak przyjmował święcenia kapłańskie, a 23 maja lekarz powiedział: „Pani mama jest w bardzo złym stanie”. Na drugi dzień wchodzę do pokoju, a mama siedzi na łóżku i patrzy na mnie oczyma pełnymi życia. Następnego dnia pielęgniarka, której nie było przez dwa dni, zawołała: „Jo nie wiym, co się zrobiło z tom dziołchom! Łona normalnie ożyła! To jest cud”. Puzzle zaczęły się układać…

– Wiara to uwielbiona depresja – powiedział kiedyś o. Augustyn Pelanowski. Jak uwielbiać Boga w ciemności? Przez zaciśnięte zęby?

Bywały koncerty, gdy kompletnie nie chciało się uwielbiać, doświadczałam ogromnego oporu materii. Nagle czułam się zmęczona, rozkojarzona, kompletnie wypluta. Mam tak samo, gdy chcę iść do kościoła: nagle wszystko zaczyna mi przeszkadzać i stać na drodze… Za chwilę masz koncert, a tu wszystko siada, zero energii. Ile razy miałam podobne sytuacje! Wszystko puszczało w chwili, gdy z głośników popłynęły pierwsze dźwięki, a ja zdecydowałam (to ważne słowo!), że wchodzę w dziękczynienie. To decyzja, a nie emocje! „Bierz się w garść – mówiłam sobie. – Koncert to twoja misja, nie będziesz teraz siedzieć i płakać, że nie masz siły uwielbiać”. I nagle jakby ktoś włączył światło. Pstryk. Dostajesz ogromny zastrzyk energii. Jeśli chodzi o uwielbianie w ciemno, to było tyle takich sytuacji, że mogę napisać o tym książkę. {BODY:BBC} (śmiech){/BODY:BBC}

Wiara to uwielbienie Boga w sytuacjach granicznych. W Psalmie 84 czytamy, że to przejście doliną Baka (to hebrajskie słowo oznacza „łzy”) i zamienianie jej w źródło.

Wołasz: „Halo, Boże, czy Ty tam w ogóle jesteś?” i odpowiada ci głucha cisza, ale za kilka dni – ciach! Zdarza się sytuacja, która pokazuje ci jak na dłoni, że On cię słyszał, że przy tobie był, czuwał.

Teresa Wielka w rozmowie z Jezusem nie przebierała w słowach. Była niezwykle bezpośrednia. Katolik może „pokrzyczeć sobie” na Górę? Na religii tego nie uczą…

Ojciec Pio też nieźle kłócił się z niebem. Czasami zasypuję niebo litanią wzdychań: „Panie Boże, i jak ja mam to znieść?”. Jak apostołowie: „Nic Cię nie obchodzi, że giniemy?”. Nie obraża się. (śmiech) 

Czy nad Wisłą płaci się cenę za deklarację: „Jestem Ewa Uryga, jestem katoliczką”?

Tak, choć, rzecz jasna, nie jest to cena, którą płacą chrześcijanie przelewający dziś krew. Jest jednak cena, którą musisz zapłacić. Chociażby głosy zza kulis: „Zobacz! Ona jest nawiedzona!”. Kompletnie się dziś tym nie przejmuję. Robię swoje. Psy szczekają, a karawana jedzie dalej… Nie mam telewizora od siedmiu lat i dobrze mi z tym. Nasz show-biznes przypomina często jedno wielkie pyskowisko, rykowisko, nagonkę, bitwę. Zwiewam z takich miejsc. Dlaczego? Bo w chaosie, w krzyku, hałasie, zgiełku, ryku nie można spotkać Boga. A ja bardzo chcę Go spotykać. Powiem jednak szczerze: ja nie mam pretensji do tych, którzy plują, krzyczą. Nie czuję do nich gniewu. Raczej bym się za nich chętnie pomodliła… I to właśnie robię… Widzę zło, ale nie chcę się na nim skupiać. Chcę skoncentrować się na dobru. Wiem, że Bóg widzi głębiej, dalej, dostrzega w nas to, co zakrywamy za maskami ironii czy pogardy. Staram się patrzeć na ludzi z mojego środowiska Jego oczyma. Opowiem o jednej sytuacji, w której zachowałam się jak nigdy dotąd. Wracałam z Krakowa, z peregrynacji relikwii Małej Tereski. Uroczystość zrobiła na mnie ogromne wrażenie. W Bytomiu po Mszy zaproponowałam koleżance, że odwiozę ją do domu. Moje myśli cały czas krążyły wokół tego, co robiła i jak bardzo kochała Tereska. Nagle przy ulicy zobaczyłam jakiegoś człowieka, który chciał podnieść z ziemi pijanego faceta. Zatrzymałam się i podeszłam do nich. Myślę: „Co ty robisz? Nigdy się tak nie zachowywałaś!”. Podeszłam do tego pijanego człowieka i starając się go podnieść, zadałam mu pytanie: „Co się panu stało?”. A on popatrzył na mnie niezwykle mądrymi oczyma (widzę ten jego wzrok do dziś!) i wybąkał „Dziękuję”. Nie widziałam pijaka, widziałam umęczoną twarz Jezusa. Czułam alkohol i jednocześnie go nie czułam. Widziałam bardzo poranione i pokrwawione serce człowieka, który bardzo cierpi… To nie było „moje”, ja się tak nie zachowuję... Wsiadłam do samochodu i płakałam jak bóbr. Powiedziałam: „Panie Jezu, jeśli Ty mnie tak kochasz (a wiem, że bardziej!), to ja chcę być już u Ciebie w niebie!”.

Ewa Uryga - jedna z najlepszych polskich wokalistek jazzowych. Absolwentka Akademii Muzycznej w Katowicach. Nagrała pięć autorskich albumów. Modli się w świeckim zakonie karmelitańskim.

Dostępne jest 4% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.