Pan Ibrahim i kwiaty Koranu

Eric-Emmanuel Schmitt

publikacja 11.08.2006 10:21

Siła przypowieści Schmitta tkwi w prostym, choć nie dla wszystkich oczywistym przesłaniu: nie jesteś skazany na swój los, możesz świadomie wpływać na swoje życie. To, czy jesteś szczęśliwy, zależy przede wszystkim od ciebie.

Pan Ibrahim i kwiaty Koranu Pan Ibrahim i kwiaty Koranu

Kiedy mały Momo podkrada smakołyki w sklepie pana Ibrahima, nawet nie podejrzewa, że stary Arab, który tak naprawdę wcale nie jest Arabem, stanie się wkrótce jego przyjacielem i duchowym przewodnikiem.

Ksiązkę opublikowało wydawnictwo ZNAK.

Fragment książki:
Mniej więcej w tym samym czasie poznałem pana Ibrahima.

Pan Ibrahim był zawsze stary. Od niepamiętnych czasów w rejonie ulic Bleue i Faubourg-Poissonniere zawsze widziano go w sklepie, od ósmej rano do późna w nocy, wciśniętego między kasę a środki czystości, z jedną nogą w przejściu, a drugą pod pudełkami zapałek, w szarym fartuchu narzuconym na białą koszulę, z białymi zębami pod suchym wąsikiem i pistacjowymi, zielono-brązowymi oczami jaśniejszymi od brunatnej skóry upstrzonej plamami mądrości.

Gdyż pan Ibrahim, w powszechnym mniemaniu, uchodził za mędrca. Pewnie dlatego, że od co najmniej czterdziestu lat był jedynym Arabem na żydowskiej ulicy. Pewnie dlatego, że dużo się uśmiechał i niewiele mówił. Pewnie dlatego, że zdawał się nie przejmować codzienną krzątaniną i zgiełkiem, zwłaszcza w wydaniu paryskim: trwał niewzruszenie na swoim taborecie, jakby do niego przyrósł, i tylko znikał, nie wiedzieć gdzie, między północą a trzecią rano.

Tak więc codziennie robiłem zakupy i przyrządzałem posiłki. Kupowałem wyłącznie konserwy. Kupowałem je codziennie nie po to, żeby były świeże, nie, ale dlatego, że ojciec dawał mi pieniądze tylko na jeden dzień, zresztą tak było łatwiej!

Kiedy zacząłem okradać ojca, żeby ukarać go za to, że mnie podejrzewał, zacząłem też okradać pana Ibrahima. Trochę się tego wstydziłem, więc aby zagłuszyć wstyd, w chwili płacenia mówiłem sobie w kółko:

W końcu to tylko Arab!

Co dzień patrzyłem panu Ibrahimowi w oczy i to mi dodawało odwagi. W końcu to tylko Arab!

- Nie jestem Arabem, Momo, pochodzę ze Złotego Półksiężyca.

Wziąłem zakupy i lekko oszołomiony wyszedłem na ulicę. Pan Ibrahim słyszał, jak myślę! A jeśli słyszał, jak myślę, to może wiedział też, że go oszukuję?

Następnego dnia nie zwinąłem mu ani jednej puszki, za to spytałem:

- Co to jest Złoty Półksiężyc?

Bo przyznam, że przez całą noc wyobrażałem sobie pana Ibrahima, jak siedzi na księżycu i szybuje po rozgwieżdżonym niebie.

- Tak nazywa się obszar, który rozciąga się od Anatolii do Persji, Momo.

Następnego dnia dorzuciłem, wyjmując portmonetkę:

- Nie nazywam się Momo, tylko Mojżesz.

Następnego dnia on z kolei dorzucił:

- Wiem, że nazywasz się Mojżesz, właśnie dlatego mówię na ciebie Momo, to brzmi trochę mniej groźnie.

Następnego dnia, licząc monety, zapytałem:

- A co to panu przeszkadza? Mojżesz to po żydowsku, nie po arabsku.

- Nie jestem Arabem, Momo, jestem muzułmaninem.

- To dlaczego mówią, że idą do Araba, skoro pan nie jest Arabem?

- Bo „u Araba”, Momo, to znaczy „otwarte od ósmej rano do północy, a nawet w niedzielę”, kiedy się mówi o sklepie.

Tak przebiegała nasza rozmowa. Jedno zdanie dziennie. Mieliśmy czas. On - bo był stary, ja - bo byłem młody. A co drugi dzień kradłem mu jedną konserwę.

Myślę, że przeprowadzenie godzinnej rozmowy zajęłoby nam rok albo dwa, gdyby nie to, że spotkaliśmy Brigitte Bardot.

Wielki rejwach na ulicy Bleue. Wstrzymany ruch. Zamknięta ulica. Kręcą film.

Wszystko, co ma narządy płciowe, w rejonie ulic Bleue, Papillon i Faubourg-Poisson-niere, jest w stanie najwyższej gotowości. Kobiety chcą sprawdzić, czy rzeczywiście jest tak ładna, jak się mówi; mężczyźni przestają myśleć, intelekt wkręcił im się w zamek rozporka. Brigitte Bardot tutaj! Prawdziwa Brigitte Bardot!

Ja usadowiłem się w oknie. Patrzę na nią: kojarzy mi się z kotką sąsiadów z czwartego, śliczną małą koteczką, która uwielbia przeciągać się w słońcu na balkonie i zdaje się żyć, oddychać i mrugać oczkami po to tylko, żeby wzbudzić podziw. Przyglądając się baczniej, odkrywam też, że naprawdę jest podobna do kurewek z ulicy Paradis, nieświadomy, że to przecież one robią się na Brigitte Bardot, żeby przyciągnąć klientów. Wreszcie kompletnie osłupiały widzę, że pan Ibra-him wyszedł na próg sklepu. Po raz pierwszy - jak żyję - opuścił swój taboret.

Napatrzywszy się, jak zwierzątko Bardot bryka przed kamerami, myślę o pięknej blondynie, która ma mojego miśka, i postanawiam wpaść do pana Ibrahima, i wykorzystać jego nieuwagę, żeby buchnąć kilka puszek. Katastrofa! Wrócił za swoją kasę. Oczy mu się śmieją, kiedy wpatruje się w Bardotkę ponad stosami mydełek i szczypczyków do bielizny. Nigdy go takim nie widziałem.

- Jest pan żonaty, panie Ibrahimie?

- Tak, jasne, że jestem żonaty.

Nie jest przyzwyczajony do tego, żeby mu zadawano pytania.

W tej chwili mógłbym przysiąc, że pan Ibrahim nie jest tak stary, jak wszyscy sądzą.

- Panie Ibrahimie! Niech pan sobie wyobrazi, że jest pan na statku z żoną i z Brigitte Bardot. Statek tonie. Co pan robi?

- Zakładam, że moja żona umie pływać.

Nigdy nie widziałem tak śmiejących się oczu:
jego oczy śmieją się na całe gardło, dosłownie ryczą ze śmiechu.

Nagle robi się poruszenie, pan Ibrahim staje na baczność: do sklepu wchodzi Brigitte Bardot.

- Dzień dobry, czy ma pan może wodę?

- Oczywiście, mademoiselle.

I staje się rzecz niesłychana: pan Ibrahim sam idzie wziąć z półki butelkę wody i jej przynosi.

- Dziękuję. Ile jestem winna?

- Czterdzieści franków, mademoiselle.

Bardotka aż podskakuje. Ja też. Butelka wody
kosztowała wtedy dwa franki, nie czterdzieści.

- Nie wiedziałam, że woda jest tutaj taką rzadkością.

- To nie woda jest rzadkością, mademoiselle, ale prawdziwe gwiazdy.

Powiedział to z takim wdziękiem, z takim rozbrajającym uśmiechem, że Brigitte Bardot lekko się rumieni, wyciąga czterdzieści franków i wychodzi.

Z wrażenia nie mogę się pozbierać.

- Ale ma pan tupet, panie Ibrahimie.

- No cóż, Momo, muszę sobie jakoś odbić te wszystkie puszki, które mi podprowadzasz.

Tego dnia zostaliśmy przyjaciółmi.

Prawda, że od tej pory mogłem chodzić szabrować konserwy gdzie indziej, ale pan Ibrahim kazał mi przysiąc:

- Momo, jeżeli musisz nadal kraść, kradnij u mnie.

W następnych dniach pan Ibrahim podpowiedział mi mnóstwo sposobów na to, jak podbierać ojcu pieniądze, tak żeby się nie zorientował: dawać mu wczorajszy albo przedwczorajszy chleb podgrzany w piekarniku; stopniowo dosypywać kawy zbożowej do prawdziwej; ponownie używać torebek z herbatą; rozcieńczać jego beaujolais winem za trzy franki i - szczyt wszystkiego - genialny pomysł, świadczący o tym, że pan Ibrahim był mistrzem w sztuce przysrywania ludziom: zastąpić pasztet wiejski karmą dla psów.

Za sprawą pana Ibrahima w świecie dorosłych pojawiła się rysa, przestał być wciąż tym samym jednolitym murem, o który się obijałem, przez szparę wyciągała się do mnie jakaś ręka.

Znów udało mi się odłożyć dwieście franków, będę mógł jeszcze raz udowodnić sobie, że jestem mężczyzną.

Szedłem ulicą Paradis prosto w stronę bramy, gdzie stała nowa właścicielka mojego miśka. Niosłem dla niej muszlę, którą kiedyś dostałem w prezencie, prawdziwą muszlę znad morza, znad prawdziwego morza.

Dziewczyna posłała mi uśmiech.

W tej samej chwili z alei wypadł mężczyzna., a potem kurewka, która goniła go, krzycząc:

- Złodziej! Ukradł mi torebkę!

Złodziej! Niewiele myśląc, wysunąłem do przodu nogę.

Złodziej runął jak długi kilka metrów dalej. Rzuciłem się na niego.

Złodziej spojrzał na mnie, zobaczył, że jestem dzieciakiem, uśmiechnął się i już chciał mi przyłożyć, ale wtedy nadbiegła dziewczyna, wrzeszcząc wniebogłosy, więc zerwał się i dał nogę. Na szczęście krzyki kurewki zastąpiły mi mięśnie.

Podeszła, chwiejąc się na wysokich obcasach. Podałem jej torebkę, którą, zachwycona, przycisnęła do obfitej piersi, tak dobrze potrafiącej wzdychać.

- Dziękuję ci, mały. Co mogę dla ciebie zrobić? Chcesz, zafunduję ci numerek?

Była stara. Miała dobre trzydzieści lat. Ale -pan Ibrahim zawsze mi to powtarzał - nie wolno obrażać kobiety.

-OK.

I poszliśmy na górę. Właścicielka mojego miśka była najwyraźniej oburzona, że koleżanka sprzątnęła mnie jej sprzed nosa. Kiedyśmy koło niej przechodzili, szepnęła mi do ucha:

- Przyjdź jutro. Ja też dam ci za darmo.

Nie czekałem do jutra...

Pan Ibrahim i dziwki sprawiali, że życie z moim ojcem stawało się jeszcze trudniejsze. Zacząłem robić coś strasznego i niesłychanego: porównania. Kiedy przebywałem z ojcem, zawsze było mi zimno. Z panem Ibrahimem i z dziewczynami było cieplej i jaśniej.

Patrzyłem na wysoką i przepastną dziedziczną bibliotekę, na wszystkie te książki mające zawierać kwintesencję ludzkiego umysłu, zbiór praw, subtelność filozofii, patrzyłem na nie w ciemności - Mojżesz, zamknij okiennice, światło niszczy oprawy - a potem patrzyłem, jak ojciec czyta w fotelu, odcięty od świata snopem światła, rzucanego przez lampę stojącą nad nim niczym żółtawe sumienie. Zamknięty w murach nauki, nie zwracał na mnie uwagi bardziej niż na psa -zresztą nie znosił psów - nie przyszło mu nawet do głowy, żeby cisnąć mi kość swojej wiedzy. Jeśli robiłem trochę hałasu...