PRZED PASTERKĄ
Cztery panny będą dzisiaj kolędować
w sypkim śniegu przy kościele Walentego
jeszcze pusto parafianie siedzą w domach
blask latarni – białe wzgórze – ciemne niebo
ale trzy z nich już stanęły pod kościołem
i czekają na tę czwartą – betlejemską
co mknie w saniach przez bezdroża zaśnieżone
żeby zdążyć przed północą i kolędą
pierwsza panna to kapliczka z kruchych cegieł
mróz różowi jej ramiona od stuleci
blady świt obszywa kaptur drobnym ściegiem
odsłaniając twarz najświętszej rodzicielki
druga panna która czeka w nocnej ciszy
to kostnica dźwigająca łańcuch śmierci
równie ładna chociaż tęższa od kapliczki
nic dziwnego że kochają ją poeci
nad organistówką gwiazdy się kołyszą
to jest trzecia – nie ostatnia – panna można
ciągle śpiewa swą kantatę liturgiczną
choć nie żyje już jej strażnik: stary Rąbca
wreszcie zjawia się wraz z ludźmi czwarta panna
w płaszczu trochę fioletowym trochę złotym
to Pasterka – młodsza siostra Izajasza
gromadząca pozostałych panien cnoty
cud narodzin jarzmo śmierci i muzyka
pod kościołem nowy dzień się z nocą miesza
cztery panny budzą zachwyt w kolędnikach
wszystkie piękne ale czwarta najpiękniejsza
2 + 2 = 5
Kasi
Do ciebie i do mnie pomnożonych przez miłość
pod niebem które pamięta nas jeszcze jako liczby pierwsze
dodani dwaj rozbrykani chłopcy w wyblakłych
t-shirtachsuma powinna wynosić cztery
lecz kiedy liczę zawsze wychodzi mi pięć
ktoś kogo nie widać jest pośród nas kiedy śpimy
jemy obiad kłócimy się albo trzymamy za ręce
dlaczego ciągle wprowadzasz mnie w błąd przedziwna liczbo
podzielna i niepodzielna jednocześnie
która czynisz ten rachunek
nieprawdopodobnym
LITANIA
Szyby kolejki mokre od deszczu patrzę na drzewa
i przypominam sobie tę chwilę kiedy kos śpiewał
tuż obok ciebie w parku wrośniętym w ścianę kamienic
dzwoniły liście o tym że wkrótce wszystko się zmieni
pod potokami w surowej glinie brzęczał miarowo
agregat życia niczym maszyna z dźwignią losową
aż kamienice zwolna zaczęły obrastać światłem
ciemne podwórka zimne speluny wilgotne łaźnie
okno przy oknie piętro nad piętrem ciało przy ciele
telenowele teleturnieje i audiotele
Czar par (powtórka) niby współczesny hymn o miłości
i ta litania w tle rozpisana na drżące głosy:
miłosne spazmy czułe półsłówka wrzaski przekleństwa
szepty i groźby zwykłe rozmowy rady od serca
oddech z oddechem związane sznurkiem na całą wieczność
łzy na poduszce schnące jak w kuchni rozlane mleko
poszlaki walki: płyta pilśniowa w drzwiach do łazienki
podarte książki pęknięte lustro sińce u dzieci
ślady miłości: brunatna plamka krwi na tapczanie
więdnące kwiaty w starym wazonie – też już sklejanym
i nie pomoże żaden odkurzacz żaden wybielacz
póki pod wodą sennie pracuje napęd istnienia
póki kos śpiewa i liście wieszczą kolejne zwroty
jeśli pragnęłaś posiąść cokolwiek zapomnij o tym
bo jest rok płaczu i miesiąc śmiechu – wiemy co dalej:
marność mądrości złudzenie pełni pogoń za wiatrem
szyby kolejki mokre od deszczu jadę do ciebie
z gorzką litanią wchodzi w rezonans ucho wewnętrzne
pod powiekami mam kamienice park i plan miasta
przy którym właśnie się zatrzymała wielka śmieciarka
i wsysa wszystkie odpady duszy: śmiech i strapienia
park jest zielony mury ceglaste ona niebieska
BIAŁA MAGIA
We śnie widzę to miasteczko: jest niedziela
przez plac idą dwie kobiety do fryzjera
inni modlą się w kościele z krzywą wieżą
jednocześnie w Boga wierząc i nie wierząc
cały obraz utrwalony w negatywie:
z klatki w klatkę przesuwają się ulice
w szybach okien drżą posady tego świata
ktoś coś woła ale nikt nie odpowiada
zasypane czarnym śniegiem torowisko
dzieci z trudem ciągną sanki za horyzont
gdzie od mrozu pręży się cięciwa strugi
w szczerym polu spacerują białe kruki
ciemno wszędzie głucho wszędzie co to będzie
czarna zima ścina świerki za miasteczkiem
ściana lasu przełamana wąską ścieżką
idą święta ale dojść im będzie ciężko
kto tam mieszka w głębi lasu kto tam płacze –
cienie tych co teraz klęczą przed ołtarzem
pobielone jak nagrobki z trwogą patrzą
jak się krztusi ich przewodnik: czarny anioł