Piękna i bestia na oparzeniówce

Magdalena Bisz

publikacja 18.08.2009 09:18

„Wypadki zdarzają się w zgoła nieoczekiwanym momencie, tak jak miłość”. Tymi słowami rozpoczyna się „Gargulec” - debiutancka powieść Anrew Davidson’a, która szybko stała się światowym bestsellerem. Nieoczekiwane było też wrażenie, jakie książka wywarł na mnie… Ale od początku.

Piękna i bestia na oparzeniówce

Wszystko zaczęło się parę lat temu w głowie młodego Kanadyjczyka. Davidson, będący absolwentem filologii angielskiej, pracował jako nauczyciel w Kraju Kwitnącej Wiśni, a w wolnych chwilach rozgrzebywał stare biblioteki, czatował na oddziale oparzeniowym i dręczył mediewistów, a czynił to wszystko przez siedem lat - w celu zebrania materiałów do literackiego debiutu. Skończyło się na tym, że jeszcze przed premierą książki wydawnictwa biły się o prawa do niej. Ciekawość podsycały komentarze samego autora, który podszeptywał, że w książce napotkamy dużo krwi, średniowieczne historie i mistyczne tajemnice. Czego więcej dla komercyjnego sukcesu trzeba?

Od pewnego czasu trwa nieprzerwanie moda na legendy templariuszy, wspominki o wyprawach krzyżowych, odnajdywanie zaginionych apokryfów i krewnych osób, które krewnych mieć nie powinny. Rozpoczął Dan Brown, a za nim ( a raczej jego kasowym sukcesem) podążyła grupa lepszych lub gorszych naśladowców. Stąd mój sceptycyzm. Nie miałam ochoty na kolejny płaski fantasy– kryminał, w którym średniowieczne i biblijne wątki umieszczane są w celu czysto komercyjnym. Moją niechęć wzmagała też fraza na okładce – „O miłości wiecznej jak czas, silniejszej niż śmierć.” Czyli romansidło! Gorzej zatem być nie mogło. Dlatego po pierwszych kilkudziesięciu stronach doznałam niemałego szoku, klnąc na mylność mego osądu.

Główny bohater, a zarazem narrator opowieści, to nieposiadający imienia, zagorzały ateista o bujnym doświadczeniu życiowym. Jest imprezowiczem, nadużywa alkoholu i narkotyków, a żeby było pikantniej - robi karierę w porno biznesie. W Wielki Piątek, podczas jazdy samochodem ulega wypadkowi. Cudem udaje mi się przeżyć, jednak jego ciało zostaje bardzo dotkliwie poparzone. Rozpoczyna się gehenna na oddziale oparzeń, o czym narrator opowiada z dbałością o szczegóły. Mężczyzna traci twarz, częściowo słuch, męskość i całkowitą chęć do życia. W wolnym czasie obmyśla plan samobójstwa doskonałego. Zgorzkniały cynik, traumatyczne przeżycia opisuje w brawurowym, ironicznym stylu, który nie pozwala się nad nim litować, a jednocześnie nie pozwala traktować obojętnie.

I nagle pojawia się kobieta. Kobieta nie byle jaka, bo pacjentka oddziału psychiatrycznego - schizofreniczka - Marianne Engel, poświęcająca się rzeźbieniu kamiennych gargulców, którym oddaje część swego serca. Jest przekonana, że ona i poparzony mężczyzna są kochankami z bardzo dawnych czasów. Twierdzi, że narodziła się ponad 700 lat temu, w średniowiecznej Europie, gdzie jako zakonnica trudniła się tłumaczeniem ksiąg, a jej znajomy był kondotierem. Przedstawia historię średniowiecznego życia, przetykając ją baśniowymi opowieściami z różnych części świata. Pod wpływem fascynacji tajemniczą artystką, główny bohater postanawia zmierzyć się ze swoimi najskrytszymi lękami. Rozpoczyna walkę o siebie – o odnalezienie duszy w ciele potwora, co doprowadza go na samo dno dantejskiego piekła.

Równolegle poznajemy dwie historie. Pierwsza - momentami porażająca brutalnym naturalizmem, rozgrywa się czasach nam współczesnych, druga – ma miejsce w mrocznym średniowieczu. Z czasem zaczynają łączyć się w spójną całość. Razem z głównym bohaterem naprzemiennie wierzymy i wątpimy w prawdziwość opisywanych wydarzeń. Relacje Marianne i poparzonego mężczyzny pozbawione są ckliwych dialogów i westchnień. Oboje starają się odkupić winy przeszłości. Ich specyficzny związek staje się czymś na kształt wzajemnego poświecenia, w którym istotną rolę odgrywa głęboka wiara kobiety. Cyniczny ateista stopniowo zaczyna dostrzegać w swym życiu Boga.

Brzmi dziwacznie? Być może. „Gargulec” to książka oryginalna, trudna do kategoryzacji i zwięzłego opisu. Elementy romansu, fantastyki, powieści historycznej i psychologicznej nieustannie się przenikają. Davidson stworzył opowieść o rzeczach najistotniejszych, jak miłość, przyjaźń i przezwyciężanie słabości, zrobił to jednak w sposób nietuzinkowy i wolny od popadania w banał. Nie ma tu jasnego podziału na dobro i zło, nie ma też jednoznacznego rozgraniczenia jawy od snu i prawdy od fałszu.

Oczywiście nie obyło się bez drobnych zgrzytów. „Gargulec” w kilku momentach jest nieznośnie patetyczny, baśniowe opowieści Marianne bywają zbyt wydumane i sentymentalne. Wyjątkiem jest historia wikinga – zdecydowanie zapadająca w pamięć. Mimo to, książkę mającą 500 stron, czyta się jednym tchem i irytować może jedynie fakt, że szybko się kończy.

Davidson stworzył powieść zaskakującą dopracowanym warsztatem pisarskim i wyobraźnią autora. Bez zbędnego intelektualizowania i tandetnych uproszczeń, nie stara się narzucać domorosłych filozofii. Miejmy nadzieje, że debiut Kanadyjczyka nie jest jednorazowym wyskokiem, a początkiem dobrze zapowiadającej się kariery literackiej. Oby tylko nie kazał nam czekać na kolejną powieść aż siedem lat. *** Andrew Davidson – "Gargulec"; ilość stron: 502; Wydawnictwo W.A.B.; rok wydania: 2009.

Artykuły z poszczególnych działów serwisu KULTURA:

  • Film
  • Literatura
  • Muzyka
  • Sztuka
  • Zjawiska kulturowe i społeczne
  • Sylwetki
  • Rodzina i społeczeństwo