Muzeum pod bronią

Bogdan Gancarz

publikacja 08.04.2009 11:09

Staropolska „Wunderwaffe”. Nowa ekspozycja militariów w krakowskim Muzeum Narodowym bardzo przystępnie pokazuje tysiącletni okres wojskowości polskiej.

Muzeum pod bronią Foto: Grzegorz Kozakiewicz

W oddali słychać żwawy rytm wojskowego marsza pułkowego i chrzęst gąsienic czołgowych. Za kolumną holu muzealnego chowa się chyłkiem postać z wymalowanymi policzkami i hełmem komandosów na głowie. Nie uciekniemy przed nią daleko, bo pod ścianą sali, gdzie chcemy się schronić, mierzy do nas z karabinu typu mauser chłopiec w mundurze.

Bagnet na broń!
Czy to napad na krakowskie Muzeum Narodowe? Nie! To pierwszy z cyklu „Weekendów pod bronią”, anonsujący otwarcie nowej ekspozycji galerii „Broń i Barwa w Polsce”. Przez trzy marcowe dni odbywały się tu happeningi i pokazy broni. Żołnierze 6. Brygady Desantowo-Szturmowej pokazywali, jak ubierać skomplikowane wyposażenie komandosa i jak się dobrze maskować. Obserwując pojedynki zakutych w zbroje członków Bractwa Rycerskiego Chorągwi Ziemi Oświęcimskiej i trzymając na chwilę ich miecze, można było się przekonać, że żołnierze dawnych wieków musieli mieć wielką krzepę. Goście muzeum mogli także stanąć w okopie legionowym i – ubrani w szary mundur, z mauserem w ręku – patrzeć w oczy nacierających Moskali.

– Pamiętam, że kiedy w siermiężnych czasach późnego komunizmu zwiedzałem londyńskie Muzeum Wojny, przeżyłem ogromne zaskoczenie. Wywołało je nie nadzwyczajne bogactwo tamtejszych zbiorów, ale nowoczesny sposób ekspozycji, o jakim w PRL nikomu jeszcze się nie śniło – opowiada dr Jerzy Bukowski, przewodniczący Komitetu Opieki nad Kopcem Piłsudskiego. – Chodząc po muzealnych salach, czułem się jak świadek, a nawet uczestnik wojennych wydarzeń: mogłem oglądać pole bitwy przez lunetę z okopów, wsłuchiwać się w komendy, wydawane przez dowódców ruszającym w bój żołnierzom, huk rozrywających się pocisków artyleryjskich, wycie atakujących samolotów, mogłem nacisnąć spust karabinu maszynowego. Dzisiaj taka mulitmedialność nie jest już niczym szokującym, zwłaszcza od momentu otwarcia Muzeum Powstania Warszawskiego. Dobrze więc, że w jego ślady idzie Muzeum Narodowe w Krakowie – mówi.

Krakowskie muzeum ma gromadzony przez 130 lat kilkunastotysięczny zbiór militariów: broni, oporządzenia ochronnego, mundurów, odznaczeń, pamiątek po hetmanach i generałach. Teraz w ośmiu salach pokazano 1600 eksponatów, ożywionych obrazami, fotografiami, filmami dokumentalnymi. W salach są monitory i stanowiska multimedialne. Scenariusz wystawy opracowali Michał Dziewulski, Eugeniusz Nowak i Piotr Wilkosz na podstawie koncepcji Ireny Grabowskiej i Wojciecha Bochnaka.

– Staraliśmy się dostosować tę ekspozycję do wymagań widza XXI wieku. Dzisiejszy zwiedzający nie akceptuje już ekspozycji, gdzie wiesza się na ścianach obrazy, wkłada przedmioty do gablotek i tyle. Naszą przewagą w stosunku do innych placówek muzealnych jest to, że mogliśmy połączyć nowoczesne techniki ekspozycyjne z unikatowymi eksponatami – mówi Zofia Gołubiew, dyrektor Muzeum Narodowego.

Ostrogą do unowocześnienia ekspozycji była dla muzeum wiadomość o lutowym, nieformalnym spotkaniu ministrów obrony państw NATO. Przyspieszyło to prace modernizacyjne. Dzięki temu minister Bogdan Klich mógł dumnie pokazywać swym kolegom, że militarnie nie odstajemy od innych, lecz od tysiąca lat znamy żołnierskie rzemiosło. Minister obrony Włoch był ponoć zdumiony, widząc na wystawie zasłonę do renesansowego hełmu cesarza Karola V, monarchy imperium, „nad którym nie zachodziło Słońce”. Sądził, że przechowywany w Mediolanie hełm cesarza jest kompletny. Inni ministrowie z zainteresowaniem oglądali z kolei wykonaną z metalowych łusek zbroję husarską hetmana Jabłonowskiego, tzw. karacenę. W tej zbroi hetman brał w 1683 r. udział w bitwie pod Wiedniem, w składzie wojsk sojuszniczych walczących z Turkami. Karacena Jabłonowskiego, przechowywana w zamku w Krasiczynie, trafiła do Muzeum Narodowego w 1948 r. jako depozyt rodziny Sapiehów, przekazany wraz z innymi pamiątkami przez księcia metropolitę Adama Stefana Sapiehę.

Zbroja z „Hołdu Pruskiego”
– Broń można rozpatrywać w trzech aspektach: była przeznaczona do walki i wtedy ważny jest aspekt techniczny, mogła być dziełem sztuki (bo wielką sztuką było niegdyś samo wytwarzanie broni, nie tylko jej zdobienie), trzecim aspektem jest zaś aspekt pamiątkowy, związanie określonego obiektu z jakąś postacią historyczną – wyjaśnia prof. Zdzisław Żygulski jr, wybitny bronioznawca i historyk sztuki, wieloletni prezes Stowarzyszenia Miłośników Dawnej Broni i Barwy. – W naszej ekspozycji zachowało się sporo zbroi husarskich, z których niegdyś Polska słynęła. Innych jest niewiele, ale za to są cenne. W 1948 r. zacząłem pracę w Muzeum Narodowym, wyznaczony do opieki nad zbrojownią Czartoryskich. Na szczęście ocalała ona ze zniszczeń II wojny światowej niemal w całości.

Część cennych eksponatów była ukryta przez kustoszów i po wojnie wydobywana. Pewnego razu przyszedł do mnie woźny muzealny Leon Szyszka z wiadomością, że odkrył w piwnicy dwie zbroje. Zeszliśmy tam ze świecami. Jedna zbroja wyglądała na bardzo starą, bo była zupełnie pokryta rdzą. Druga zaś wyglądała na nową, gdyż lśniła. Tymczasem okazało się, że ta rzekomo stara była późniejszą repliką, wykonaną z kiepskiego materiału, zaś lśniąca była zbroją starą, pochodzącą z XVI w. Zbroje wykonywano wówczas z cennych materiałów, odpornych na urazy mechaniczne i wilgoć – snuje opowieść profesor. – To zresztą zbroja historyczna, pochodząca z kolekcji Tarnowskich. Wypożyczył ją m.in. Jan Matejko, gdy malował „Hołd Pruski”. Na tym obrazie Albrecht Hohenzollern klęczy przed Zygmuntem Starym właśnie w tej zbroi. Do zbiorów Czartoryskich oddano ją na przechowanie, licząc, że łatwiej przetrwa tu zawieruchę wojenną. Udało się ją potem formalnie kupić.

Spinka szył dla marszałka
Takich przedmiotów „z rodowodem” jest w kolekcji muzealnej sporo i na kanwie każdego z nich można snuć równie fascynującą opowieść. Można z bliska zobaczyć, niemal dotknąć szyszak (rodzaj hełmu) z czasów Bolesława Chrobrego, siodło, czaprak i wysadzany szlachetnymi kamieniami miecz-koncerz, należący być może niegdyś do hetmana Czarnieckiego, kurtkę konfederata barskiego Romualda Lisickiego (najstarszy zachowany polski mundur wojskowy), sukmanę Tadeusza Kościuszki, w której przysięgał na krakowskim Rynku Głównym, pamiątki po ks. Józefie Poniatowskim i generałach, uczestnikach powstań narodowych: Kołyszce, Dembińskim, Chłopickim, Skrzyneckim i Różyckim, wreszcie kurtkę mundurową marszałka Józefa Piłsudskiego. – Ta kurtka, z dystynkcjami marszałkowskimi, uszyta z grubego austriackiego sukna, znalazła się w muzeum w 1945 r. Nie było pewne, czy rzeczywiście należała do Piłsudskiego czy była np. rekwizytem teatralnym – opowiada Eugeniusz Nowak, współscenarzysta ekspozycji militariów.

– Oglądając ją dokładnie kilka lat temu, odkryłem naszywkę pracowni warszawskiego krawca Spinki, który specjalizował się w szyciu mundurów dla wyższych oficerów. Nie szył nigdy dla teatrów. Marszałek wiosną i jesienią cierpiał na bronchit. Nosił więc kurtki z grubego sukna, żeby uniknąć przeziębień. W sumie nie ma więc wątpliwości, że to jego mundur. Chciałem potwierdzić to ostatecznie, oddając do badań DNA centymetrowy kwadracik, wycięty z przepoconego fragmentu kurtki. Okazał się jednak zbyt mały dla uzyskania satysfakcjonujących rezultatów badawczych. Na większy wycinek nie mogliśmy sobie jednak pozwolić ze względów konserwatorskich – wyjaśnia.