Namalować niebo

Ilona Migacz

publikacja 05.11.2009 13:35

– Tę ikonę maluję dla znajomych, prowadzą ośrodek rekolekcyjny, mają w nim kaplicę, niech mój obraz im służy – mówiąc te słowa, Grzegorz nie odrywa oczu od pędzla i deski.

Namalować niebo Grzegorz podczas malowania Mandylionu. Foto: Ilona Migacz.

Sobotni, spokojny wieczór. W domu Grzegorza Graczyka w podwrocławskim Kiełczowie dzieci już śpią, żona krząta się po kuchni. Grzegorz może choć na chwilę wejść do pracowni.

Na stole leży Mandylion, ikona przedstawiająca odbite na chuście oblicze Jezusa. Grzegorz z cieniutkim pędzelkiem pochyla się nad deską. W skupieniu, kolejną warstwą bieli, pokrywa chustę trzymaną przez aniołów... Grzegorz zainteresował się ikonografią, gdy znajomi z okazji ślubu dostali ikonę od zaprzyjaźnionego księdza. – Obraz był piękny. Ale pamiętam też swoje wątpliwości – wspomina. – Dlaczego ikona? Przecież jesteśmy w Kościele katolickim, a ikona przynależy do Kościoła wschodniego... Wkrótce potem zaczął zgłębiać zagadnienia związane z ikonami. – Przy czym to nie ja szukałem tych informacji, ale one znajdowały mnie – śmieje się.

Znalazły mnie ikony
– Książki, artykuły same wchodziły mi w ręce. Już wiedziałem, że prawosławie nie ma wyłączności na ikony, że pomagają one w modlitwie wszystkim chrześcijanom. Szperając w internecie, dowiedział się, że kilka miesięcy wcześniej można było we Wrocławiu uczestniczyć w kursie malowania, mówiąc fachowo „pisania”, ikon. – To byłoby ciekawe, pomyślałem – i znalazłem informację, że systematycznie podobne kursy prowadzone są przez o. Zygfryda Kota SJ w Studium Ikonopisania św. Łukasza w Krakowie – opowiada Grzegorz. – Byłem wówczas kawalerem, miałem trochę czasu, zdecydowałem się na udział. Uczestnictwo w kursie otworzyło mnie na inny świat – mówi.

– Łatwo nie było – kontynuuje opowieść. – Pobudka o 3.00 w nocy, trzy godziny za kierownicą, cały dzień warsztatów i powrót do domu o 23.00. I tak co drugą sobotę, od października do stycznia 2002 roku. Ale warto było – z perspektywy czasu Grzegorz jest o tym przekonany. – Dowiedziałem się, czym jest ikona. Poznałem technikę jej powstawania. W trakcie warsztatów napisałem swoją pierwszą ikonę, wizerunek Chrystusa Pantokratora. To najważniejsza z ikon, pierwowzór, punkt wyjścia do malowania innych ikon – wyjaśnia Grzegorz. – Teologowie, twórcy filozofii ikony, przedstawiali postacie jako „odbicie Boga”, istoty przemienione na Boży obraz, a przez to fizycznie podobne do Chrystusa. Na ikonach wszyscy są krewniakami – mówi żartobliwie i dodaje: – W tym sensie malarz ikon, czyli ikonopista, maluje ciągle tę samą twarz.

– Odczuwałem jednak niedosyt wiedzy – kontynuuje. – Ludzkość budowała wiedzę o ikonach przez wiele wieków, my na jej zgłębienie mieliśmy kilkanaście dni. Nie wahałem się długo, gdy dowiedziałem się o możliwości uczestnictwa w kursie pisania ikon drugiego, a potem trzeciego stopnia. Owocem warsztatów były kolejne obrazy, Zwiastowania i Matki Bożej z cyklu desis (wstawiającej się za ludźmi). I oczywiście coraz bogatsza wiedza na temat ikonografii, coraz większa fascynacja światem barw, złoceń, wizerunków świętych.

Zrozumieć ikonę
– W ikonach fascynuje mnie między innymi technika ich powstawania. To, że trzeba wykazać się wszechstronną wiedzą i umiejętnościami – wyjaśnia Grzegorz. – Trzeba znać się na stolarce, by wybrać odpowiednią deskę i przygotować drewno. Sporządzenie gruntu, czyli podłoża pod obraz to z kolei zadanie dla budowlańca. W końcu trzeba wykazać się umiejętnościami w zakresie rysunku i malarstwa. I jeszcze złotnictwo, by ozdobić obraz – tłumaczy. – W przypadku ikon trzeba być też trochę teologiem, bo przecież ich głównym zadaniem jest przekazanie cząstki wiedzy o Panu Bogu.

Każda ikona streszcza jakąś historię biblijną, jest częścią tradycji ustnej lub apokryficznej. Na soborze w 860 roku stwierdzono: „To, co Ewangelia głosi przez słowo, to ikona zwiastuje nam i uobecnia przez barwy”. Jeden z bardziej znanych myślicieli dwudziestowiecznej Rosji Paweł Floreński napisał: „Ikona to wyobrażone kolorami imię Boże”. Na dowód Grzegorz pokazuje ikonę Bożego Narodzenia. – Obraz niewielkich rozmiarów, ale jakże bogaty w treść – zachwyca się i wyjaśnia. – Widać na nim aż kilkanaście postaci, a wokół każdej toczy się osobna historia. Choćby Józef. Namalowany w rogu obrazu na znak, że poczęcie odbyło się bez jego udziału. Przy Józefie stoi starzec z kijem w dłoni. To „duch zwątpienia”. Apokryfy przekazują szeptane przez niego Józefowi słowa: „Podobnie jak ten kij nie może rodzić liści, tak samo taki jak ty starzec nie może płodzić, a dziewica nie może rodzić”.

– Przygotowując na przykład ikonę Zwiastowania, dowiedziałem się, że Maryję trzeba namalować z kłębkiem wełny. Jest to odwołanie do tradycji, według której anioł zaskoczył Maryję, gdy Ta tkała zasłonę do świątyni jerozolimskiej. Dlaczego przedstawia się Maryję na tronie i poduszce? Gdyż jest królową – i tak dalej, i tak dalej... – Grzegorz może opowiadać godzinami. – Pierwsi chrześcijanie, nieumiejący czytać, poprzez ikony poznawali prawdy wiary i wydarzenia z Pisma Świętego, stąd też o ikonach mówi się, że są „napisane”, a nie malowane. Swoista filozofia ikony nakłada szczególne wymogi na malarza.

– Tak jak wierzący chrześcijanin ma kanon prawd wiary, tak malarz ikon ma zbiór wzorców i opisów, jak malować – wyjaśnia Grzegorz i dodaje: – Każdy element ikony ma swoją wymowę. Jakakolwiek zmiana w przedstawianiu postaci, wydarzeń może prowadzić do zmiany w wymowie ikony, modyfikacji jej treści, przesłania. Jestem człowiekiem wierzącym, od wielu lat związanym z ruchem oazowym i Kościołem domowym oraz ruchem charyzmatycznym. Malowanie ikon to dla mnie korepetycje z Pisma Świętego, tradycji Kościoła, katechizmu.

Można zapytać, czy to dla Grzegorza także modlitwa. – W pewnym sensie tak. Tak jak modlitwą jest praca, życie w rodzinie – Grzegorz wspomina pracę nad Mandylionem. – Mimo że zachowałem wszystkie procedury, po nałożeniu ostatniej warstwy ochronnej obraz zmatowiał, jakby przykryła go mgła. Pomyślałem wtedy, jak często my ludzie, pomimo najlepszych starań, patrzymy na Chrystusa właśnie przez mgłę. Nie potrafię odczytać Jego woli, Jego droga nie jest dla mnie jasna. Muszę zetrzeć tę mgłę i spojrzeć na Jezusa czystym wzrokiem.

– Ikony to takie okienka pozwalające widzowi podejrzeć niebo – mówi dalej Grzegorz. – Malując świętych, siłą rzeczy wpatruję się w ich twarze i od razu pojawia się myśl: „Jak daleko jestem od szczęśliwości ich przepełniającej?”. Twarze bohaterów ikon, naznaczone długą modlitwą i postem, tchną spokojem. Wnoszą pokój i ciszę w naszą rozbieganą i nerwową codzienność. Może to jest odpowiedź na pytanie, dlaczego tak fascynują współczesnego człowieka? – myśli głośno Grzegorz.

Modlić się patrząc
Grzegorz nie ma wykształcenia malarskiego. Z zawodu jest inżynierem, choć zawsze lubił malować i rysować. – Malowanie ikon to moja pasja, hobby, także realizacja talentu – wyjaśnia. – Właśnie skończyłem ikonę anioła Michała – pokazuje obraz jeszcze pachnący farbą. – Chcę ją zawiesić przy łóżku synka. Piotruś kończy trzy lata, pora uczyć go modlitwy „Aniele Boży, Stróżu mój”. Na początek tej nauki chciałem mu podarować ikonę.

Kiedyś podczas rekolekcji ruchu Światło–Życie Grzegorz miał prelekcję poświęconą ikonie. – Człowiek współczesny nie zna języka ikon – mówi. – Nie ma klucza, który pozwoliłby mu wejść głębiej w bogactwo świata ikon. Czy w takim razie malowanie jest sposobem ewangelizacji? – Ikona też temu służy, ale nie zależy to już od malarza – zastrzega. – Do widza należy decyzja, czy będzie chciał się zagłębić w duchowość, na którą wskazuje ikona. Grzegorz przypomina słowa pisarza katolickiego ks. Henri Nouwena: „Jeżeli nie udaje nam się modlić, możemy zawsze patrzeć na ikony, które są tak głęboko związane z doświadczeniem miłości”.

Ikona w codzienności
Marzena i Przemysław Sikorowie, znajomi Grzegorza Graczyka mówią: -Ikonę Chrystusa Pantokratora dostaliśmy od Grzegorza w prezencie ślubnym. Od tego dnia, czyli już sześć lat, wisi w naszej sypialni. Towarzyszy nam w codziennej, wspólnej małżeńskiej modlitwie. W pozostałych pokojach naszego domu mamy ikonę modlącej się Maryi z małym Chrystusem na sercu oraz ikonę Świętej Rodziny. Dla nas są to ważne znaki. Przypominające o tym, co najważniejsze.

Agata i Paweł Stoleccy dodają: - Gdy zbliżała się kolejna rocznica naszego ślubu, poprosiliśmy Grzegorza o ikonę Matki Bożej z Dzieciątkiem. Umieściliśmy ją w centralnym miejscu salonu. Przy niej modlimy się co wieczór. Przy niej podejmujemy najważniejsze decyzje dotyczące naszej rodziny. W końcu przy niej dziękujemy za dobro, którego doświadczamy. Stojąc przed ikoną, łatwiej nam się skupić, wyciszyć, po prostu łatwiej nam się modlić.

Artykuły z poszczególnych działów serwisu KULTURA:

  • Film
  • Literatura
  • Muzyka
  • Malarstwo
  • Architektura
  • Zjawiska
  • Sylwetki
  • Teka Jujki