Gwiazda po Bolku i Lolku

Barbara Gruszka-Zych

publikacja 20.01.2009 14:36

Film „Gwiazda Kopernika” to nie tylko opowieść o polskim astronomie, ale też przypomnienie prawdy, że nigdy nie powinno się wyrastać z dziecięcych marzeń.

Gwiazda po Bolku i Lolku

Wierny swoim marzeniom pozostał chłopiec z Torunia, którego dzieciństwu i młodości poświęcony jest półtoragodzinny film Studia Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej. – Film kierujemy do widzów od lat pięciu do stu – mówi Zdzisław Kudła, dyrektor SFR, a także razem z Andrzejem Orzechowskim scenarzysta i reżyser „Gwiazdy Kopernika”. W wytwórni przepracował 46 lat i tak jak bohater animacji wierzy w realizację swoich marzeń, przystępując do kolejnych przedsięwzięć.

– Choć zwykle zostaje z nich 70 procent tego, co się na wstępie zamierzało – mówi. A marzenia i oczekiwania związane z „Gwiazdą Kopernika” są szczególne. Wreszcie, po przeszło dwudziestu latach od nakręcenia słynnego „Bolka i Lolka na Dzikim Zachodzie”, studio dostało możliwość realizacji pełnometrażowej produkcji. Prace nad nią, rozpoczęte w 2006 roku, zbliżają się ku końcowi. W tym tygodniu będą nagrywane dialogi, w lutym – muzyka. Prawdopodobnie film wejdzie na ekrany jesienią tego roku.

Kopernik na papierze
Kudła liczy na odbiorców także na Zachodzie, dlatego przygotowuje film w wersjach polskiej i angielskiej. Ale już zaczęły się kłopoty z tytułem. Pierwotnie animacja miała się nazywać „Gwiazda Mikołaja”, ale ponieważ kojarzyło się to ze św. Mikołajem, tytuł został zmieniony na bardziej czytelny: „Gwiazda Kopernika”. Ta gwiazda to symbol marzeń Mikołaja. Film od niej się zaczyna i na niej kończy.

Budżet produkcji wynosi 5 mln zł. To niewiele w porównaniu z produkcją takich filmów na Zachodzie. Postacie Kopernika i innych bohaterów kreskówki zaprojektował wstępnie Janusz Stanny. Ale już konkretnie opracował je Zdzisław Kudła. – Trzeba było uważać, żeby nie deformowały się w ruchu – tłumaczy. Na film składa się ponad 450 tysięcy rysunków na tzw. papierze maślanym. W kilkudziesięciu teczkach scenopisu plastycznego reżyser ma opisaną i zilustrowaną scenę po scenie z dokładnością do kilku sekund.

Na biurku dyrektora leżą dziesiątki tylko pozornie niczym nieróżniących się rysunków przedstawiających renesansowy Kraków. To prace potrzebne do fragmentu filmu, kiedy akcja przenosi się z krakowskiego dziedzińca Collegium Maius do Rzymu. Potem w montażowni, gdzie widać prawie ostateczny produkt filmowy, oglądamy, jak wyglądają w ruchu i wzbogacone o bajeczne kolory.

Jak drży deszcz
Na liście animatorów – rysowników filmu – figuruje 60 osób. Kilku jest ze Słowacji, Białorusi, Ukrainy. Wielu animatorów nie potrafi zrezygnować z własnej indywidualności. – Jeden jest specjalistą od słodkich min, drugi deformuje twarze – opowiada dyrektor. Tylko nielicznym udaje się dobrze narysować konie. Trzeba pilnować, żeby wszystkie rysunki były ujednolicone, dlatego nad kilkudziesięcioma animatorami czuwa kilku kontrolujących rysowanie ruchów.

– Każdy ruch rozbija się na rysunki poklatkowe. Zwykle 12 rysunków jest potrzebnych do przedstawienia akcji jednej sekundy filmu. Ale zdarza się, że trzeba ich narysować 24, albo więcej. Do trwającej 11 sekund sceny przedstawiającej cztery postacie i wóz z końmi potrzeba minimum 200 rysunków..

Film zaczyna się w salach animacyjnych. Dziś Helena Oczka, Krystyna Blachura, Zenon Kliś według tzw. recept animacyjnych poprawiają szczegóły postaci i tła. – Tu jest nawet rozpisane, jak drżą krople deszczu – mówi Kliś. W kolejnej pracowni, tzw. konturówce Grażyna Wodecka już na ekranie komputera ogląda ruch rysunków zarejestrowanych przez szybką kamerę przemysłową. W pracowniach na drugim piętrze trwa komputerowe skanowanie i malowanie.

Maria Baluś zajmuje się cieniami. Opracowuje teraz „grube ujęcia” określane tak dlatego, że dokumentuje je kilkaset rysunków. Dorabia na nich 1200 świateł i cieni. Cały sztab czuwa nad animacją komputerową. Okazuje się, że trzeba jeszcze poprawić niebo, które w jednym z ujęć było tak czerwone, że trudno je było w takim właśnie odcieniu dopasować w następnym. Krzysztof Kijak zajmuje się nowoczesną animacją przestrzenną 3D. Prawie na strychu znajduje się montażownia – magiczne miejsce, gdzie po raz pierwszy ogląda się film. Jej szefowa – Irena Hussar pracuje tu od 40 lat.

– Dużo łatwiej pracować na żywym planie – podsumowuje Kudła. – Tutaj trzeba obserwować każdy szczegół, nawet ruch kącików ust rysunkowych bohaterów.