Kino z Rosji

Edward Kabiesz

publikacja 09.03.2009 11:30

"Okrucieństwo", "Spadkobiercy cara" i "Shultes" – te trzy rosyjskie filmy weszły lub wkrótce wchodzą na nasze ekrany. Dlaczego warto je obejrzeć?

Kino z Rosji Foto: Roman Koszowski

To filmy bardzo różnorodne gatunkowo. Przedstawiają wycinki współczesnej rzeczywistości, obrazując duchową kondycję rosyjskiego społeczeństwa. Pokazują ludzi zagubionych, którzy na własną rękę szukają jakiegoś moralnego drogowskazu i oparcia w świecie zdominowanym przez dążenie do sukcesu, gdzie liczy się wyłącznie status materialny. Nie jest to z pewnością obraz optymistyczny. Przynajmniej dwa z tych filmów niosą jednak pierwiastek nadziei.

Granice okrucieństwa
W realizację „Okrucieństwa” Mariny Liubakowej zaangażował się Paweł Łungin, autor znakomitej „Wyspy”. Został producentem filmu, sprawował też kierownictwo artystyczne nad produkcją debiutującej w fabule dokumentalistki. Bohaterkami filmu są dwie kobiety, Zoja i Wiki. Wiki to obrażona na cały świat nastolatka. Mieszka z matką i siostrą, ale stosunki między nimi nie układają się najlepiej.

Nie ma przyjaciół wśród rówieśników, nie uczy się ani nie pracuje, a od chwili, kiedy zabrała aparat fotograficzny swojemu chłopakowi, który z nią zerwał, ogarnęła ją pasja fotografowania. Fotografuje wszystko, aż pewnego razu rejestruje spotkanie Zoi i mężczyzny, który, jak się okazuje, ma rodzinę i zdradza żonę. Wiki próbuje szantażować niewiernego męża. Ten nasyła na nią gangsterów, ale jednocześnie zrywa z kochanką. Ogarnięta żądzą zemsty nastolatka zaprzyjaźnia się z porzuconą kobietą i namawia ją, by wspólnie zemściły się na mężczyźnie.

Zoja jest zupełnym przeciwieństwem Wiki. Jest wykształcona, ma dobrze płatną pracę i piękne mieszkanie, czyli to wszystko, czego nie ma Wiki. Ulega jednak jej namowom i dokonują zemsty. Z biegiem czasu wpływ Wiki na nieśmiałą, pełną wahań do tej pory kobietę jest coraz większy. Razem dokonują coraz to nowych „wyczynów”, aż do zaskakującego momentu prawdy. Ostatnie, wstrząsające sceny filmu są dla widza całkowitą niespodzianką. Okrucieństwo, o którym mowa w tytule, nie tkwi w obrazie, ale w jego wymowie. Obraz młodego pokolenia, a także jego stosunku do pokolenia rodziców w tym filmie jest bezkompromisowy i pozbawiony jakichkolwiek upiększeń.

Bohater bez przeszłości
O bohaterze filmu „Shultes” Bakura Bakuradze właściwie do końca wiemy niewiele. Wiemy, że był sportowcem, doznał poważnych obrażeń w wyniku jakiegoś wypadku, że opiekuje się chorą matką i od czasu do czasu odwiedza brata służącego w wojsku. I że jest kieszonkowcem. Często sięga do noszonego z sobą notesu, jakby coś nieustannie sprawdzał. Ale co?

Tajemnice zawarte w filmie wyjaśniają się częściowo w ostatnich scenach filmu, który można potraktować jako realistyczną, niemal dokumentalną opowieść o życiu bohatera w rosyjskiej stolicy albo odbierać go w kategoriach symbolicznych. Według reżysera filmu, człowiek jest sobą, dopóki ma powiązanie z przeszłością, która zapewnia mu ścieżkę do przyszłości. „Problem pogorszenia lub utraty pamięci jest problemem nie do rozwiązania. To niszczy człowieka. Dzieje się to potajemnie, jak kradzież, i świadomość tego nadchodzi znienacka… Razem ze stratą pamięci tracimy kontakt ze światem. Nagle okazuje się, że nie ma z czego czerpać siły ani w przeszłości, ani w przyszłości. Przez kradzież rzeczy, jako kawałków cudzych losów, bohater filmu wypełnia brak losu własnego” – mówił twórca filmu po premierze.

Film w jakiejś mierze przypomina „Kieszonkowca”, słynne arcydzieło Bressona. Reżyser skupia się wyłącznie na postaci Shultesa, wszyscy inni bohaterowie, których spotyka na swojej drodze, są pokazani bardzo pobieżnie.

Z precyzją dokumentalisty Bakuradze rejestruje też codzienne życie miasta, jego zaułki, uliczki, podwórka, w którym funkcjonuje człowiek ograbiony z pamięci, czyli ze swoich korzeni.

W tej prostej z pozoru opowieści o człowieku żyjącym tylko i wyłącznie w teraźniejszości znajdujemy nawiązanie do konstatacji bardziej ogólnych. Czy już nie jednostka, ale cała społeczność może funkcjonować normalnie, jeżeli odetnie się ją od przeszłości i tradycji?

Za Uralem
Podstawą scenariusza filmu Konstantyna Odiegowa „Spadkobiercy cara” była powieść syberyjskiego pisarza Siergieja Kozłowa „Chłopiec bez szpady”. Jej bohater mieszka w małym syberyjskim miasteczku, którego mieszkańcy ledwie wiążą koniec z końcem. W domu Timofieja często brakuje pieniędzy na chleb, a do tego, podobnie jak większość miejscowych, rodzice chłopca piją na umór. W filmie przewijają się co jakiś czas symboliczne obrazy świątyni i postać niedźwiedzia. To jakby dwie drogi, z których będzie musiał wybrać Timofiej.

Pierwszą, czyli „wierzyć, bać się i Boga prosić”, wskazuje mu miejscowy wikary. Drugą: „nikomu nie wierzyć, nie bać się i nie prosić” – Michaił, były więzień, z którym się zaprzyjaźnił. Wydaje się, że tylko cud może uratować chłopca przed zejściem na złą drogę. I taki cud zdarzył się w chwili, kiedy Michaił podarował Timofiejowi stary guzik należący podobno kiedyś do zamordowanego przez bolszewików carewicza Aleksieja Romanowa. Timofiej nigdy nie słyszał o carewiczu Aleksieju, dlatego na początku interesuje go tylko materialna wartość guzika. Dopiero kiedy pozna biografię carewicza, zarazem swego rówieśnika, zaczyna się zmieniać, a z nim wszystko wokół.

Film Odiegowa to przypowieść składająca się z dwóch warstw. Pierwsza pokazuje przerażającą rzeczywistość i duchową pustkę, w jakiej żyją mieszkańcy prowincjonalnego miasteczka daleko od Moskwy. Druga wskazuje, że jedyną drogą wyjścia z tego ziemskiego piekła jest wiara, która czyni cuda. Nic dziwnego, bo reżyser filmu, Konstatnityn Odiegow jest osobą głęboko wierzącą.