Marketing z religią w tle

Edward Kabiesz

publikacja 17.07.2009 11:33

Czy sukcesy komercyjne niektórych filmów z wyraźnie antychrześcijańskim przesłaniem są wynikiem ich walorów artystycznych, czy zręcznego marketingu i promocji?

Marketing z religią w tle Foto: pixietart/www.flickr.com (cc)

Dlaczego niektórych? Bo nie wszystkie, mimo ogromnych środków na reklamę, osiągają wynik zadowalający producentów. Nakręcenie filmu wymaga ogromnych środków finansowych. Film jest przemysłem i producent, który musi wyłożyć pieniądze na jego realizację, oczekuje zysków, a przynajmniej zwrotu poniesionych kosztów. Dlatego już w chwili rozpoczęcia produkcji filmu rusza kampania promocyjna, czasem na ogromną skalę. A ponieważ tylko nieliczne filmy stają się hitami, każdy sposób wydaje się dobry, by przyciągnąć uwagę potencjalnych widzów. Nawet jeżeli powstaje dzieło średniej jakości, to zawsze można zwrócić na nie uwagę, wprowadzając na ekrany w aurze na przykład obyczajowego skandalu albo sugerując, że dzieło przełamuje kolejne tabu.

Ewangelia szatana
Przykład „Antychrysta”, najgorszego chyba filmu w dorobku Larsa von Triera, jest znaczący. Sukces komercyjny w Polsce – bo do tej pory inne jego filmy nie cieszyły się taką frekwencją – osiągnął dzięki zręcznej promocji, rozpoczętej jeszcze przed realizacją. Zamieszczane w filmowych portalach internetowych wiadomości o aktorach, którzy odrzucili propozycje zagrania w filmie, o śmiałych scenach mających szokować widza, o reakcjach widzów po pokazie filmu na festiwalu w Cannes, o tym, że w Polsce zostanie pokazany bez cenzury, a następnie przedpremierowe pokazy podsycały atmosferę oczekiwania na, wydawałoby się, nowe filmowe objawienie.





„Opowieści z Narnii” oskarżano o propagowanie „fundamentalistycznych” treści jako pożywki dla skrajnej religijnie prawicy.


Film reklamowany jako horror, i to przełomowy w swoim gatunku, okazał się nie horrorem, ale sadomasochistyczną produkcją, jaka nie powinna gościć w normalnych kinach. I to nie tylko zdaniem prasy chrześcijańskiej. Ale na autora tego dzieła nie posypały się gromy, z jakimi spotykają się twórcy filmów, w których – często nawet nie bezpośrednio – znajdziemy odwołania do chrześcijaństwa i wiary, tyle że w sposób nienaruszający dogmatów. Z podobnymi atakami spotkała się chociażby „Pasja” Mela Gibsona.

Nietolerancyjna Narnia
W znakomitym artykule „Eksplozja antyreligijnej histerii”, opublikowanym jeszcze w 2006 roku, Frank Furedi dowodzi, że wśród liberalnych elit USA i Wielkiej Brytanii symptomy antyreligijnej histerii przybierają postać krucjaty. Uczestnicy owej krucjaty uważają, że zagrożeniem dla „tolerancji” są treści religijne pojawiające się w dyskursie publicznym i kulturze popularnej.

Furedi posługuje się przykładem filmowej adaptacji pierwszej części „Opowieści z Narnii” C.S. Lewisa, którą oskarżano o propagowanie „fundamentalistycznych” treści jako pożywki dla skrajnej religijnie prawicy. Przytacza opinie pisarza Philipa Pullmana, nazywającego cykl Lewisa „jedną z najohydniejszych, najbardziej szkodliwych rzeczy, jakie kiedykolwiek czytał”. Przywołuje też poglądy Polly Toynbee z lewicowego „Guardiana” o tym, że „»Narnia« uosabia wszystko, co w religii najbardziej znienawidzone”.

Zauważa też, że krytyków szczególnie oburza perspektywa wykorzystania filmu przez organizacje religijne w celu promowania swej wiary. „Grupa doradcza Media Transparency ostrzega, że film jest oparty na książce zawierającej »jawnie religijny pierwiastek«, co w domyśle stanowi niebywałe zagrożenie”. „Zdumiewające jest to, że chrześcijanie promujący chrześcijaństwo ściągają na siebie tak ostre potępienie.

Artystyczne przedstawienia religijnych przekonań są regularnie piętnowane za pomocą terminów »fundamentalistyczne«, »nietolerancyjne«, »dogmatyczne«, »irracjonalne« czy »prawicowe«” – dodaje Furedi. Trudno posądzać autora związanego w latach 70. z radykalną lewicą o stronniczość w tej kwestii, bo sam określa siebie jako „świeckiego humanistę instynktownie nieufnego wobec wszelkiego moralizowania zatrącającego fanatyzmem”. „Jestem podejrzliwy w stosunku do pryncypialnego potępiania filmów zawierających religijne przesłanie” – pisze o sobie. Opublikowany kilka lat temu tekst nie stracił na aktualności, a wręcz przeciwnie. Rugowanie treści religijnych z każdej dziedziny życia publicznego, w tym z kultury, przybrało na sile.

Chrześcijan, uważających, że treści, jakie niosą niektóre filmy, obrażają ich uczucia religijne, wyrażających swój protest na przykład pikietami przed kinem, nazywa się dewotami, ciemnogrodem czy kołtuństwem. Twórcy obraźliwych treści natomiast zyskują miano poszukiwaczy prawdy. Zapomina się, że wolność słowa przysługuje jednym i drugim. Protestować wolno wszystkim, każdy sposób jest dobry, chyba że dochodzi do użycia przemocy. Taka sytuacja miała miejsce w październiku 1988 roku, kiedy w Paryżu, w kinie gdzie wyświetlano „Ostatnie kuszenie Chrystusa”, wybuchła bomba.

„Dopraw symbolikę religijną pieprzną erotyką i pokaż ją na plakacie” – tak ma, zdaniem koreańskiego reżysera Chanwook Parka, wyglądać promocja jego najnowszego filmu. Kiedy Watykan odmówił zezwolenia na zdjęcia w jego wnętrzach ekipie filmu „Anioły i demony”, filmowcy się oburzyli. Czy zapomnieli, że wcześniej ten sam zespół nakręcił antykatolicki „Kod da Vinci”? Nie. Była to świadoma prowokacja, mająca wywołać zainteresowanie nowym filmem. Czasem jednak nawet takie prowokacje zawodzą i nie przynoszą sukcesu, czego przykładem jest film Formana „Larry Flynt”. Plakat promujący film, którego bohaterem, jako obrońca prawa do wolności słowa, został wydawca magazynu erotycznego, wywołał powszechne oburzenie. Widniał na nim ukrzyżowany mężczyzna na tle nagiego ciała kobiety. Film w kinach przepadł.

Wielu czytelników prasy katolickiej, w tym księży, ma wątpliwości, czy w ogóle należy o podobnych filmach pisać, bo to stanowi dla nich niezasłużoną promocję. Jest w tym trochę racji, bo ich producenci z utęsknieniem czekają na każdy protest, bo to świetna reklama. Ale milczenie nie sprawi, że sam temat zniknie. Zmasowana promocja wprowadzająca często w błąd ewentualnych widzów musi spotkać się z odpowiednią reakcją.

Czy na przykład histeryczne czasami wezwania do bojkotu „Kodu da Vinci” przeszkodziły filmowi w osiągnięciu ogromnego sukcesu komercyjnego? Zdaniem wielu znawców tematu, wprost przeciwnie. Myślę, że o wiele więcej dała kampania medialna, w tym poświęcone filmowi strony internetowe prowadzone przez Opus Dei, wyjaśniająca prezentowane w filmie absurdy.



Artykuły z poszczególnych działów serwisu KULTURA:

 

  • Film
  •  

  • Literatura
  •  

  • Muzyka
  •  

  • Sztuka
  •  

  • Zjawiska kulturowe i społeczne