Władca Pierścieni

Edward Kabiesz, Stebastian Musioł

publikacja 19.01.2010 09:11

"Władca Pierścieni" to opowieść o spełnianiu się przepowiedni, o tym, jak powstaje legenda, jak tworzy się mit, jak rodzą się bohaterowie.

Władca Pierścieni

Chyba nie przestałeś wierzyć w proroctwa tylko dlatego, że sam przyłożyłeś rękę do ich urzeczywistnienia? - skarcił czarodziej Gandalf małego Bilbo Bagginsa, bohatera pierwszej powieści J. R. R. Tolkiena pt. "Hobbit". "Władca pierścieni" początkowo miał być prostą kontynuacją "Hobbita", w której główną postacią będzie krewniak Bilba - usynowiony przezeń Frodo Baggins. Powstał tymczasem epos, w którym losy hobbita, przedstawiciela małego (również fizycznie) ludu, żyjącego gdzieś na skraju świata, splatają się z wielkimi wydarzeniami, mającymi odmienić oblicze Śródziemia.

Śródziemie to rodzaj "świata równoległego", w nieokreślonej przeszłości, o klimacie zbliżonym do "Legend Arturiańskich", zamieszkiwanego przez fantastyczne istoty, rasy i ludy. Elfy, krasnoludy, gobliny, orki, hobbici, entowie i smoki - w niczym nie przypominają jednak baśniowych karzełków, skrzatów czy chochlików.

"Władca Pierścieni", "Silmarillion", czy "Opowieści niedokończone" stały się obiektem zainteresowań, daleko odbiegającym od stereotypu fascynacji produktami kultury popularnej. Po pierwsze, cała twórczość literacka J.R.R. Tolkiena wynika i bezpośrednio nawiązuje do jego badań naukowych. Profesor filologii staroangielskiej w Leeds i Oxfordzie zaczął pisać - jak sam przyznaje - najpierw dla własnej przyjemności. Tworzył zręby języka, którym później przemówiły elfy, przekształcał motywy mitologii nordyckiej i celtyckiej, szkicował genealogię Śródziemia.

Cała opowieść została z kolei zapisana zrekonstruowanym częściowo średniowiecznym angielskim. Po wtóre - Tolkien stworzył świat kompletny: z własną historią, geografią, biologią, mitologią, kuchnią. Zrzeszeni w klubach "tolkienomaniacy" prześcigają się w znajomości genealogii władców Gondoru, piszą rozprawy o pokarmach Śródziemia, albo stosunkach mordorczyków z numenorejczykami. Powstają gry (także komputerowe) i kolejne powieści, nawiązujące do "Władcy" lub czerpiące z niego inspirację. W Internecie można znaleźć setki stron poświęconych Śródziemiu. Po trzecie wreszcie - hobbicka epopeja odpowiada na pragnienie mitu, szczególnie dotkliwie odczuwane w XX wieku. Trylogia nasycona jest symboliką chrześcijańską i stanowi apoteozę chrześcijaństwa. To bardzo ważne, nawet jeśli dla przeciętnego zjadacza chleba stwierdzenie to może wydawać się obrazoburcze.

Trylogia stała się dla Tolkiena okazją do pokazania, jak rodzi się mit. Przyjął w tym celu konwencję "autora, który odnalazł i ocalił historię Śródziemia". Nie ma to oczywiście nic wspólnego z popularnym rozumieniem mitu, utożsamianego po prostu z fałszem, z baśniowymi fantazjami, pełnymi zmyślonych stworzeń, półbogów, itp. Pod pojęciem mitu należy rozumieć przekaz historii, która dla przyszłych pokoleń będzie wzorcem, do której trzeba będzie się odwoływać i nawiązywać, aby rozumieć i być rozumianym przez pobratymców. W tym sensie mit jest podstawowym składnikiem religii. Dla gorliwego katolika, jakim był J.R.R. Tolkien, takim "prawdziwym mitem" jest ewangeliczny zapis życia Jezusa. Nie dość bowiem, że Ewangelia stanowi oś chrześcijaństwa i podstawowy punkt odniesienia dla wyznawców Chrystusa, niezależnie od miejsca i okresu, w którym żyli, to jest to mit wyrosły z faktycznych wydarzeń przed dwoma tysiącami lat. Podążając z Frodem ku Szczelinie Zagłady jesteśmy więc świadkami powstawania mitu.

Kinowa "Drużyna Pierścienia" jest ekranizacją pierwszej księgi "Władcy Pierścieni". To dopiero początek sagi. Frodo, a wraz z nim jego towarzysze poznają tajemnicę pierścienia i wyruszają z misją, która jest jedyną szansą na ocalenie Śródziemia. Jeszcze nie rozumieją, jakie znaczenie ma ich wyprawa, nie doceniają nawet własnych czynów, ani decyzji. Poznają znaczenie i siłę wierności, prawdy, przyjaźni, przejdą niejedno wtajemniczenie, pojmą grozę magii, doświadczą cierpienia, zła i słabości, stoczą walkę o własne życie i o przyszłość swoich narodów. Wszyscy, którzy czytali "Władcę Pierścieni", rozumieją, że ekranizacja genialnej powieści Tolkiena jest wyzwaniem, równie niełatwym co wyprawa Drużyny Pierścienia. Czy aby nie za trudnym?

Klimat powieści "Władca Pierścieni" - zwłaszcza to, co stanowi o jej sile - czyli poetyckie przedstawienie tła, z równoczesnym starannym eksponowaniem skomplikowanych powiązań historycznych, było dla twórców filmu nie lada wyzwaniem. Wymogi nowoczesnego widowiska z jednej strony dają twórcom niesłychaną swobodę w kreowaniu świata przedstawionego, lecz - z drugiej - zmuszają do najwyższej staranności. Efekty specjalne potrafią zdominować film i mocno mu zaszkodzić.

W przypadku "Drużyny Pierścienia" Petera Jacksona tym, co broni jego artystycznej wizji, są bajeczne plenery Nowej Zelandii oraz współpraca przy scenografii uznanych ilustratorów trylogii: Alana Lee i Johna Howe?a. W filmowym Hobbitonie rok wcześniej posadzono odpowiednie rośliny. Wykonano 900 zestawów zbroi, 100 oryginalnych egzemplarzy broni i 2000 gumowych imitacji, 20 tysięcy sztuk przedmiotów codziennego użytku, 1600 par sztucznych uszu i nóg. Na planie pracowało 50 szewców, krawców, jubilerów i charakteryzatorów.

Druga część trylogii Jacksona to opowieść o upadku i odrodzeniu. Jak pamiętamy, po upadku Gandalfa w czeluść Khazad-děm i śmierci Boromira Drużyna Pierścienia uległa rozproszeniu. Wszechogarniający mrok pokrywa coraz większe połacie Śródziemia. Zdaje się, że nic nie powstrzyma sił zła uosobionego przez Saurona...

Film "Dwie wieże" z 2002 roku kontynuuje opowieść o hobbicie, który z garstką towarzyszy wyrusza na wyprawę mającą ocalić fantastyczną krainę Śródziemia. Frodo, który wędruje teraz już tylko z wiernym Samem, jest coraz bardziej świadomy ciężaru odpowiedzialności za los zagrożonego zagładą znanego mu świata. Ta świadomość i pogłębiająca się w miarę zbliżania się do Czarnych Wrót Mordoru wiedza o złowrogiej mocy pierścienia sprawia, że wędrówka zaczyna przypominać dźwiganie Krzyża. Bo przecież Pierścień jest przede wszystkim wielkim brzemieniem, znakiem grzechu. W tym kontekście znakomicie mieści się w filmie postać Golluma, który unaocznia, czym naprawdę grozi poddanie się pokusie jego posiadania. Ten niesamowity, rozdarty wewnętrznie, budzący współczucie Froda i widzów stwór został wykreowany w pamięci komputerów, które przetworzyły sylwetkę i ruchy jak najbardziej realnego aktora.

Mniej dramatycznie rysuje się w filmie wątek hobbitów, Merry’ego i Pippina, którzy po ucieczce z niewoli Uruk-hai trafili w głąb tajemniczego lasu Fangorn. Spotykają tam odwiecznego pasterza drzew i jego towarzyszy, którzy nie bardzo palą się do pomocy w rozprawie z hordami Sarumana. Przekonani o własnej nieomylności, popartej wiekami doświadczeń, uważają, że w obliczu inwazji zła tylko neutralność zapewni im spokój. W stosunku do pozostałych części filmu, w którym to, co nadzwyczajne zyskuje na ekranie znamiona niezwykłego wprost realizmu, wątek entów w sferze wizualnej odstaje jednak od całości.

Najbardziej rozbudowane zostały w filmie perypetie trójki pozostałych bohaterów Drużyny Pierścienia. Aragorn, elf Legolas i krasnolud Gimli docierają do królestwa Rohanu, kolejnej ofiary inwazji armii Sarumana. Tu, wokół pozbawionego woli króla Theodena, rozgrywa się dramat zaczerpnięty jak gdyby z Szekspirowskich kronik. Smoczy Język, kreatura i szpieg Sarumana, usiłuje rozbić królestwo od środka. Sieje niezgodę pomiędzy królewską rodziną, doprowadza do wygnania syna króla i usiłuje zdobyć Eowinę, jego siostrzenicę.

Ale to tylko prolog przed oblężeniem twierdzy w Helmowym Jarze. Schroniły się tam rzesze uciekinierów z całego królestwa. Strach i zwątpienie zakradło się jednak w szeregi obrońców - 300 rycerzy i naprędce uzbrojonych cywili. W możliwość zatrzymania straszliwej armii Sarumana nie wierzy nawet sam król. I właśnie w tych dramatycznych chwilach na prawdziwego przywódcę wyrasta Aragorn. To jego postawa zdecydowała o tym, że obrońcy twierdzy, niby Spartanie pod Termopilami, walczą tak długo. Niezwykłe wrażenie wywołuje patetyczny przemarsz oddziału elfów przybywających w ostatniej chwili na pomoc obrońcom Jaru. Sekwencje bitwy przewyższają wszystko to, co dotychczas widzieliśmy w filmach o podobnym charakterze.

Druga część filmowej adaptacji Tolkienowskiej trylogii jest mroczna i pełna grozy. O wiele bardziej niż literacki oryginał. Przyczyniły się do tego zmiany wprowadzone przez reżysera. Jackson rozbudował pewne wątki, zmienił charakterystyki niektórych postaci, zbudował gęstą, momentami tchnącą rozpaczą i beznadzieją atmosferę. Tym bardziej podkreśla to efekt pierwszej wielkiej wygranej nad siłami zła, które można pokonać wbrew wszystkim okolicznościom. Nie da się tego jednak zrobić bez nadziei, woli walki i wiary w słuszność dobrej sprawy. Trylogia Tolkiena jest przecież opowieścią o upadku, odrodzeniu i zwycięstwie nad śmiercią, a jej element religijny wbudowany został w samą opowieść i jej symbolikę.

W trzeciej części filmowej trylogii obcujemy natomiast z czymś niezwykłym, bez precedensu w dziejach filmowej fantasy. Na „Powrót Króla” z niecierpliwością i niepokojem oczekiwały miliony widzów dwóch pierwszych części cyklu. A warto przypomnieć, iż po zawodzie, jaki sprawiła ostatnia część „Matrixa”, obawiano się w Hollywood kolejnej porażki.

Reżyser filmu Peter Jackson dysponował, w przeciwieństwie do braci Wachowskich, niepodważalnym atutem: podstawą scenariusza było arcydzieło Tolkiena. Przenosząc na ekran „Drużynę Pierścienia” i „Dwie wieże” Jackson udowodnił, że czuje ducha powieści i znakomicie porusza się w wykreowanym przez pisarza świecie. „Powrót Króla” dowodzi, że nie były to opinie przesadne.

Oglądając film Jacksona, odnosi się wrażenie, że obcujemy z czymś niezwykłym, bez precedensu w dziejach filmowej fantasy, a wcześniejsze filmy tego gatunku były właściwie - używając terminu muzycznego - uwerturą do wspaniałej filmowej symfonii, jaką jest ekranizacja „Władcy Pierścieni” i jej końcowy akord, „Powrót Króla”. Nie wydaje się, by udana realizacja filmu wg Tolkiena była możliwa wcześniej i by lepiej utrafiła w swój czas. Dopiero dzisiaj rozwój techniki filmowej i zastosowanie komputerów najnowszej generacji umożliwiło wykreowanie mitycznego świata i zamieszkujących go postaci.

Bez tego każda adaptacja „Władcy Pierścieni” byłaby tylko kalekim, zapewne budzącym uśmiech widza, cieniem literackiego pierwowzoru. Tak jak bohaterowie epopei, po przeżytych doświadczeniach nie są już tymi samymi postaciami, co na początku, tak też widz po projekcji inaczej już spojrzy na prezentowane na przykład chociażby w telewizji inne filmy tego gatunku.

Z pewnością ważny jest również czas, w którym trylogia weszła na ekrany. Początek trzeciego tysiąclecia przyniósł wyzwania w jakimś stopniu porównywalne z tymi, przed którymi stanęli bohaterowie Tolkiena. Co prawda wraz z upadkiem komunizmu oddaliła się wizja światowego konfliktu, lecz pojawiły się nowe zagrożenia, również o charakterze globalnym, jak chociażby terroryzm. A jednocześnie zagrożenia w sferze obyczajowej i moralnej, czy postmodernistyczna tendencja do zamazywania wszelkich wartości.

„Powrót Króla” to zarazem najbardziej widowiskowa część całej trylogii, a sekwencje bitwy na Polach Pelennoru - decydującej o przyszłości Śródziemia - przewyższają wszelkie dotychczasowe osiągnięcia w tej dziedzinie. W porównaniu z nią efektowna bitwa w Helmowym Jarze z „Dwóch wież” wydaje się tylko potyczką. Reżyser zachowuje idealną równowagę pomiędzy scenami masowymi, gdzie jesteśmy świadkami starcia ogromnych armii, a scenami, w których śledzimy perypetie poszczególnych bohaterów trylogii; Gandalfa, Aragorna, hobbitów, a przede wszystkim Froda. Sceny te przeplatają się nawzajem, nie pozwalają widzowi odetchnąć ani też zapomnieć o tym, że tak naprawdę los Śródziemia oraz jego mieszkańców zależy od wyników misji Froda, od tego, czy uda mu się zniszczyć Pierścień.

Dramatyczne zmagania Froda z własną słabością, kiedy zawieszony na szyi Pierścień wywiera coraz bardziej destrukcyjny wpływ na jego osobowość - tworząc jednocześnie barierę między nim a zawsze lojalnym Samem - stanowi sedno wielkiej filmowej opowieści o upadku, nadziei, odrodzeniu i zwycięstwie nad złem.

Czytelnik powieści Tolkiena zauważy, że autor nie przedstawił w niej jakichkolwiek informacji na temat religii ludów, które zamieszkują wykreowane przez niego światy. To zabieg świadomy. Tolkien był głęboko wierzącym katolikiem i bliższa analiza poszczególnych wątków, wydarzeń i postaci, które znajdujemy w powieści dowodzi, że zawiera ona wiele elementów obecnych w chrześcijaństwie, wbudowanych w samą opowieść i jej symbolikę. Czy te elementy znalazły się również w filmie? Ze względu na ograniczenia, jakie nakłada na twórców adaptacji filmowej konieczność dokonywania skrótów i zmian w konstruowaniu scenariusza, z pewnością nie wszystkie, ale wiele z nich. Tym bardziej że niektóre są tak nierozłączne z ideą powieści i decydują o jej ostatecznym kształcie, że rezygnacja z nich w filmie wypaczyłaby całkowicie zamysł Tolkiena.

Zarówno w powieści, jak i w filmie Pierścień niesiony przez Froda porównać można do metaforycznego krzyża, a sama wędrówka hobbita na Górę Przeznaczenia kojarzy się z drogą Jezusa na Kalwarię. Powrót Gandalfa do świata żywych przedstawiony jest w filmie na kształt Jezusa ukazującego się św. Pawłowi na drodze do Damaszku. Jednocześnie fakt, że jego najbliżsi współpracownicy początkowo go nie poznają i biorą za kogoś innego, przypomina z kolei spotkanie zmartwychwstałego Jezusa z Marią Magdaleną. Czyż na przykład pozorna śmierć Froda, kiedy Sheloba owija go pajęczyną niby w całun, nie przypomina złożenia ciała Jezusa do grobu?

Ważnym wątkiem, obecnym w całej trylogii, jest wątek zła, odkupienia i łaski, związany z uwodzicielską i zwodniczą potęgą Pierścienia. Podobnych elementów, odwołujących się do chrześcijaństwa, uważny widz znajdzie w filmie o wiele więcej, a niektóre z nich zostały dodane przez samych twórców filmu. Na przykład w czasie rozpaczliwej obrony Minas Tirith, kiedy wydaje się, że miasto skazane jest na zagładę, Gandalf pociesza struchlałego Pippina, że „śmierć nie jest końcem” i że jest „tylko ścieżką prowadzącą do nowego życia”.

Po trzech latach od premiery pierwszej części ekranizacji Tolkienowskej trylogii ambitne przedsięwzięcie Petera Jacksona znalazło swój imponujący finał. Jak każda filmowa adaptacja dzieła literackiego z tzw. wysokiej półki i ta może budzić zastrzeżenia purystów, ale wydaje się, że twórcom filmowej epopei udało się w znacznej mierze oddać ducha i przesłanie powieści.