700 km na godzinę

publikacja 26.10.2006 18:43

"Czy to prawda, że u was w szkole można kupić batonik za złoty pięćdziesiąt? Tyle samo kosztuje lekarstwo, które może uratować życie dzieci w Zambii. One tego nie mają." - opowiada ze sceny idol salezjańskich wychowanków. O misjach muzyków, o Afryce i Ełku z Rafałem "Bonim" Boniśniakiem liderem zespołu New Day rozmawia Wojtek Pająk.





Wojtek Pająk: Dziś Światowy Dzień Misyjny, a New Day gra koncert w Ełku, nie w Afryce. Czy czujecie się tutaj jak na misji?

Robert Boniśniak: Nie, chociaż kojarzenie misji tylko z Afryką to błąd. Są one i w Azji, i w Rosji, i choćby na Litwie, gdzie często jeździmy, a w Ełku zatrzymujemy się chętnie na koncert i kawę u zaprzyjaźnionych salezjanów.

Na "misję" do Ełku można trafić drogą przez Afrykę i Syberię, jak biskup Jerzy Mazur. Jaka była wasza droga?

Wczoraj graliśmy koncert w Wilnie [w ramach cyklu koncertów Stróże Poranka - przyp red.], a dziś mieliśmy być już w domu, ale przyjęliśmy zaproszenie ks. Pawła Suflety na Salezjański Festyn Rodzinny. Jeszcze jeden koncert na południu Polski i chcielibyśmy wreszcie odpocząć, pobyć z rodzinami, bo praktycznie od kwietnia jesteśmy na trasie koncertowej związanej z wydaniem płyty "Piątka".

Graliście już w Afryce w Malawi, na Światowych Dniach Młodzieży w Toronto i Kolonii. Która z waszych zagranicznych podróży była najbardziej misyjna? Gdzie czuliście się jak misjonarze?

Na pewno w Malawi. Po pierwsze dlatego, że jechaliśmy tam z konkretnym projektem misyjnym – Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego. Przygotowywaliśmy go rok – szczepienia, dokumentacja, plan pracy – bo granie tam było tylko dodatkiem. Musieliśmy być dobrze przygotowani, ponieważ w Afryce bardzo wiele rzeczy potrafi człowieka zaskoczyć. Już na miejscu w Malawi uczyłem się lokalnego narzecza. To bardzo pomaga w kontakcie z ludźmi i jest mile widziane, gdy muzungu (biały) mówi w ich narzeczu.

Jak odbierali wasze koncerty?

Afrykańczycy są bardzo spontaniczni i radośni, sami włączają się do śpiewu i inspirują nas do dalszych działań. Zresztą Afryka była i jest dla mnie największą muzyczną inspiracją, a w treści – oczywiście Pan Bóg. To On posyła w różne miejsca i daje znaki. I tego trzeba się trzymać. Podobno codziennie się modlicie w intencji młodych, którzy oddalili się od Boga?

Tak, jest to modlitwa do Piątki (pięciu błogosławionych oratorian z Poznania) za naszych młodych przyjaciół, za ludzi poszukujących, którzy nie zawsze mają kogoś, kto im pokaże, powie, pomoże. Inicjatywa tej codziennej modlitwy wyszła z Poznania z magazynu "Don Bosco" i nieźle się rozwija. Nie zawsze modlimy się tymi samymi słowami do Piątki, ale pamiętamy i o młodych, i o misjach.

Czy widzicie już dziś efekty waszych działań i modlitw, czy też... przekonamy się o tym w niebie?

Namacalne efekty są! Ponowne spotkania z ludźmi, listy, e-maile, nawrócenia, ale to są działania Pana Boga, nie nasze. My jesteśmy narzędziem i jeśli ktoś dzięki naszej muzyce spotkał Pana Boga to jest to świetna sprawa i znak dla nas, że warto to robić. Warto jechać choćby siedemset kilometrów na godzinny koncert. Czasem są to cudowne spotkania! Wczoraj szliśmy ulicą w Wilnie, gdy usłyszeliśmy za plecami, jak ktoś śpiewa naszą piosenkę "Tacy sami jak my". To była grupka z Oświęcimia pod opieką naszego znajomego księdza. Musieliśmy przyjechać do Wilna, żeby spotkać się ponownie.






Rafał "Boni" Boniśniak– muzyk, pewnego dnia dostał mały afrykański bęben (djemba), później opiekował się grupą afrykańskich muzyków w Polsce, z inną grupą z Afryki koncertował już jako perkusista, aż wreszcie... wyjechał na misję do Malawi. Obecnie w zespole New Day bębni i śpiewa po całym świecie. Na większą chwałę Pana.



Więcej o zespole New Day...