Bałwochwalstwo popkultury

ks. Tomasz Jaklewicz

publikacja 20.07.2009 12:56

"Pogrzeb" Michaela Jacksona stał się swoistą kanonizacją nowego świętego popkultury.

Bałwochwalstwo popkultury Megagwiazda „Michael Jackson” i człowiek Michael Jackson to dwie różne postacie fot. PAP/JOSHUA GATES WEISBERG

Nie wiemy, kim był naprawdę jako człowiek. I chyba już nigdy się nie dowiemy prawdy o jego życiu i śmierci. Megagwiazda pod nazwą „Michael Jackson” i człowiek Michael Jackson to dwie różne postacie. Ta pierwsza postać jeszcze długo pożyje w wirtualno-telewizyjnym świecie. Prawdziwy Jackson już nie przebije się przez warstwy kolejnych kreacji, które uczyniły z niego sztuczną, plastikową postać na sprzedaż. Już otworzył się worek z biografiami, wspomnieniami, spekulacjami. Atmosfera tajemnicy wokół śmierci artysty tuż przed zapowiadanym comebackiem, podnosi temperaturę. Wydawnictwa ścigają się w produkcji książek, filmów, niepublikowanych nagrań, zdjęć. Oczekiwanie na ciąg dalszy legendy o zgasłej gwieździe jest ogromne. Ale wątpię, byśmy doczekali się na prawdziwą historię człowieka. To będzie raczej ciąg dalszy serialu o nazwie „Michael Jackson”. Potrwa tak długo, dopóki będzie się dobrze sprzedawał.

Oglądając relację z ostatniego „występu” Jacksona w Staples Center, zastanawiałem się, co to właściwie jest. Wzruszające pożegnanie wielkiego artysty czy kolejny produkt przemysłu rozrywkowego? Raczej to drugie. Znakomicie zaplanowane, wyreżyserowane. Wystylizowane na kanonizację nowego bożka pop-kultury, który wchodzi do panteonu takich bóstw jak Elvis Presley, Marilyn Monroe, czy John Lennon.

Nie wątpię w to, że Jackson miał talent (niezwykły głos w wieku 10 lat), choć nazywanie go geniuszem jest grubą przesadą. Nie neguję jego sukcesów czy charytatywnych inicjatyw. Ale nie można udawać, że w jego życiu nie było zła. Samotność, uzależnienie od sławy, wyglądu, pieniędzy, leków, rozwody, zagubienie, które doprowadziło go do śmierci. Ani twórczość, ani ilość sprzedanych płyt, ani ilość fanów nie mają mocy rozgrzeszania. Ma ją tylko Bóg.

Mesjasz na ołtarzu show-biznesu
Na samym początku katolickiego pogrzebu padają słowa: „wiemy, że wskutek ludzkiej skłonności do grzechu wszyscy popełniamy grzechy…”. Oczywiście nikt nie wypomina zmarłym grzechów. Ale chrześcijanin w obliczu śmierci zachowuje się pokornie. Przed Bogiem nie założymy żadnej maski, On nas osądzi. Ponieważ wszyscy potrzebujemy Jego miłosierdzia, dlatego modlimy się o przebaczenie dla naszych zmarłych. Odniesienia do Boga, które pojawiały się w mowach żegnających Jacksona, brzmiały fałszywie. To był raczej pean na cześć odchodzącego rozrywkowego „boga”: „umarł Król” (pisane z wielkiej litery), „ikona”, „celebracja jego życia”, „objawił nam miłość”, „zjednoczył ludzi na całym świecie”, „zrobił najwięcej dla ludzkości w historii”. Daleko stąd do prostej myśli: pomódlmy się za tego biednego człowieka, by Bóg mu wybaczył.

– Patrząc na to widowisko, wydawało mi się, że jestem świadkiem narodzin nowego mesjasza, którego ofiara jest właśnie składana na ołtarzu popu – mówi gitarzysta Adam Szewczyk. – Miałem przez moment wrażenie, że otworzy się złota trumna i wyjdzie z niej żywy bohater w połyskującym kostiumie. Do tego by się pewnie nie posunięto, ale na scenach odstawiane są dziś takie wariactwa, że nie zdziwiłbym się, gdyby za parę lat ktoś wpadł na taki pomysł. Już rozpoczęła się batalia o dzieci Jacksona. Kto stanie się ich opiekunem, ten zrobi niesamowity interes. Stanie się „właścicielem” potencjalnych megagwiazd wartych miliony. Czy ktoś potrafi ocalić te dzieci od skazywania je na powtórkę losu ojca?

Zabawić się na śmierć
Globalna histeria wywołana śmiercią Michaela Jacksona mówi coś ważnego o naszym świecie. To jest temat do rozmowy. Przemysł rozrywkowy dzięki telewizji i Internetowi stał się gigantyczną globalną siłą, która sprawuje coraz większą władzę nad wyobraźnią milionów ludzi na świecie na wszystkich szerokościach i długościach geograficznych. Miejsce radości zastąpiła rozrywka.

Migoczące obrazy, rytmiczne dźwięki, solidna porcja decybeli, obsesyjne krążenie wokół krwawych scen grozy, śmierci oraz wyuzdanego seksu. „Zabawić się na śmierć” – to wymowny tytuł książki Neila Postmana o wpływie telewizji na świat. Zeświecczonemu społeczeństwu show-biznes oferuje na domowych ekranach-ołtarzach namiastkę religii: ekstazę, idoli, poczucie uczestnictwa w obrzędzie, dzięki któremu na chwilę znikają problemy i samotność.

Nie ma nic złego w rozrywce jako takiej. Jeśli jest godziwa i pozostaje tylko chwilą relaksu, wszystko jest OK. Jeśli jednak showbiznesowy blichtr zaczyna być traktowany przez nas na serio i decyduje o naszym podejściu do życia, miłości, religii czy śmierci, rzecz staje się groźna. Pomylenie nibylandii z rzeczywistością, kończy się tragedią, czego doświadczył najboleśniej sam Michael Jackson.

Artykuły z poszczególnych działów serwisu KULTURA:

  • Film
  • Literatura
  • Muzyka
  • Sztuka
  • Zjawiska kulturowe i społeczne