publikacja 30.07.2009 11:37
Jego pseudonimy to „Sęk” i „Genek”. Najpierw w Szarych Szeregach, potem w AK. W powstaniu walczył na Wyścigach. Udało mu się przeżyć chyba cudem. Dziś apeluje: pozwólcie nam godnie uczcić pamięć tych, którzy zginęli…
Foto: Agata Puścikowska.
Eugeniusz Tyrajski chodzi po Warszawie dziarskim krokiem. Ten krok nie zdradza jego lat: całych 83. – Kochałem sport. Nieomal wychowałem się na stadionie Legii. Gdy wieczorem długo nie wracałem do domu, matka szła na boisko i tam zawsze mnie znalazła – opowiada.
Należał do harcerstwa. Jeszcze przed wojną zdobył krzyż harcerski. Po ukończeniu szkoły powszechnej zdał egzaminy do gimnazjum Batorego przy ul. Myśliwieckiej. Wojna przerwała naukę. Genek zaczął uczęszczać na tajne komplety. Tam został wciągnięty do podziemnego harcerstwa.
– Zaproponowano mi zorganizowanie wśród kolegów małego kilkuosobowego zastępu. Od kwietnia 1941 r. stałem się żołnierzem Szarych Szeregów. Miałem wtedy 14 i pół roku. Brali udział w akcji "N". Ich zadaniem było podrzucanie Niemcom defetystycznych pism i ulotek. Pisma wrzucali do odkrytych samochodów, wsuwali do kieszeni żołnierzy stojących na pomostach tramwajowych.
– Malowaliśmy na murach symbol Polski Walczącej, czyli kotwicę, robiliśmy napisy z okazji rocznic 3 maja czy 11 listopada – wspomina. – Rozlepialiśmy plakaty antyniemieckie. Mieliśmy specjalny stempel z karykaturą Hitlera i napisem "Hycler", którym stemplowaliśmy plakaty niemieckie. Niszczyliśmy niemieckie drogowskazy, oblewaliśmy niemieckim żołnierzom mundury kwasem solnym. Czy się bali? Chyba byli zbyt młodzi, żeby odczuć niebezpieczeństwo…
– Niektóre akcje przeprowadzaliśmy „nadprogramowo”, bez wiedzy przełożonych. Na Wszystkich Świętych postanowiliśmy uczcić pamięć żołnierzy walczących o niepodległość Polski i złożyć wieniec w kwaterze żołnierzy 1920 r. Dziewczyny uszyły nam szarfę z dumnym napisem "Poległym towarzyszom broni – MG 410" (kryptonim naszego zastępu…). Pojechaliśmy rano, kiedy jest mniej ludzi, na Powązki Wojskowe. Kupiliśmy wieniec, przypięliśmy wyjętą z kieszeni szarfę. Dwóch chłopców niosło wieniec, dwóch trzymało szarfę. Po dojściu na miejsce i złożeniu wieńca nasz zastępowy „Tadeusz” dał komendę: "Baczność". Chwila milczenia, następna komenda: "Spocznij, odmaszerować". Za tę akcję porządnie oberwało się naszemu zastępowemu i nam samym. No bo z tą szarfą to była pełna głupota – dekonspiracja zastępu.
Genkowi udało się przeżyć. Jego młodzi koledzy: Kazik, Jurek, i wielu innych, nie mieli tyle szczęścia... – 1 lipca 1944 r. zdałem ostatni egzamin maturalny. Miałem osiemnaście lat. Nadchodził czas powstania. Czas prawdziwego egzaminu dojrzałości... – wspomina.
Na torze wyścigowym zostało wielu zabitych i rannych. Wśród nich zginął tam 16-letni "Drzazga II". Był bardzo zdolny, przed powstaniem „Sęk” pomagał mu w nauce. – Po 5 dniach spotkałem jego matkę. Chwyciła mnie za rękaw. "Gdzie jest Jurek?” – zapytała. Nie miałem odwagi powiedzieć prawdy… – minęło 65 lat, a stary powstaniec ścisza głos. – Tłumaczyłem, że batalion został rozbity, że część chłopaków z kompanii K-1 i K-3 poszła do lasu, może z nimi poszedł też jej syn. Nie wierzyła mi. To spotkanie było dla mnie dramatem.
Żołnierska miłość i niemiłosne SB
Po powstaniu „Sęk” i jego koledzy nie mieli uprawnień kombatanckich, hitlerowcy uznawali ich za bandytów... Wielu z kolegów zostało rozstrzelanych. Tyrajskiemu się udało. Trafił do Niemiec. Jego dalsze losy są jak gotowy scenariusz filmu: praca dla Amerykanów jako tłumacz, wielka miłość – ślub w polowych warunkach. – Moja ukochana żona Teresa też walczyła w powstaniu. Była łączniczką: bohatersko, kilkanaście razy, przedzierała się z Sadyby do Lasów Chojnowskich. Zmarła dopiero trzy lata temu – mówi twardy powstaniec z drżeniem w głosie. – Z jej zdjęciem nie rozstaję się ani na chwilę. Byliśmy razem 60 lat...
Lata powojenne to praca, wychowywanie dzieci i... zmagania ze służbą bezpieczeństwa, która dla dawnych powstańców łaskawa nie była. Mimo wielu prób zwerbowania i ryzyka wywózki Tyrajski nie podjął współpracy. – Od powrotu z Niemiec, od ‘46 r., chodziliśmy na Powązki pomodlić się, powspominać towarzyszy walki. Wtedy śledziła nas bezpieka – mówi pan Eugeniusz. – Niestety, w wolnej Polsce, od kilku lat miejsce dla nas święte – pomnik Gloria Victis i uroczystości przy nim, stały się dla nas… przykre.
Powstańcy twierdzą, że od kilku lat, gdy podczas godziny „W” pod pomnik przychodzą rzesze polityków, nie ma już miejsca na zadumę i refleksję. Politycy, BOR-owcy, barierki, skutecznie uniemożliwiają kombatantom uczczenie poległych kolegów. Pod koniec lipca napisali list do polityków – apelują w nim o… kulturę. – Nie może być jednak tak, jak rok temu, że trwa minuta ciszy, a spóźniony polityk, przepycha się przez starszych ludzi, kombatantów. Obok stoi młodzież: jedni biją politykowi brawo, inni wygwizdują!
Pan Eugeniusz pokazuje zdjęcie swoje i żony: – Teresa zasługuje na szacunek, a nie na puste słowa, przepychanki, upolitycznienie spraw dla nas świętych… Zacytuję fragment „Testamentu poległych” Kiersnowskiego: „Nie chcemy być tematem kwietnych publikacji ani sporów zażartych cennym argumentem/ I niech nikt się nie waży dochodzić swej racji/ Przez to wszystko, co w śmierci żołnierza jest święte”. *** Całą historię życia pana Eugeniusza można przeczytać na stronie www.sppw1944.pl.