Sumienie bez kajdan

Tomasz Gołąb

publikacja 25.08.2009 13:30

Austriacki chłop, który postawił się III Rzeszy. Ukochany mąż z nieślubną córką i święty, którego życie nie zawsze było wzorowe. Męczennik za wiarę, któremu spowiednik nie dał rozgrzeszenia. Kim był Franz Jägerstätter?

Sumienie bez kajdan Franz Jägerstätter (w przyczepie) w zimie 1940–1941 służył w zastępczym batalionie transportowym w Enns. Wtedy podjął decyzję, że nie będzie walczył dla Hitlera i NSDAP Fot. ARCHIWUM ERNY PUTZ

Orzeczenie o stanie zdrowia psychicznego, wydane przez psychiatrę z aresztu, brzmiało wyraźnie: nie stwierdza się oznak niepoczytalności. A jednak wszystkim sąsiadom w malutkiej wiosce St. Radegund (dziś 620 mieszkańców, 202 domy, gospoda, kościół, szkoła) wydawało się, że musi być wariatem. Najpierw wtedy, gdy jako jedyny w 1938 r. zaprotestował przeciwko włączeniu Austrii do Niemiec, a później, gdy odmówił służby wojskowej w Wehrmachcie, woląc nóż katowskiej gilotyny w więzieniu w Brandenburgu nad Hawelą, niż złamanie wierności chrześcijańskiemu sumieniu. Kim był człowiek, którego wyjątkowa decyzja do dziś wywołuje w Austrii gorące emocje?

Lekkoduch kochający życie
Życie Franza Jägerstättera mogłoby pewnie wyglądać tak, jak większości młodych Austriaków urodzonych w pierwszych latach XX wieku. Może nawet zginąłby na froncie wschodnim, gdzieś pod Stalingradem, a jego żona – Francisca, zamiast szykan zyskałaby świadczenia przysługujące wojennym bohaterom. Ale syn Rosalii Huber i Franza Bachmeier, którzy nie mogąc pobrać się z powodu biedy, dali dziecku imię po ojcu, wybrał inną drogę. Nie, nie od razu był uważany za dziwaka. Po ślubie matki z właścicielem gospodarstwa Heinrichem Jägerstätterem został adoptowany. Pracował na bawarskiej farmie, potem znalazł zajęcie w kopalni rudy żelaznej w Styrii, wreszcie wrócił do swojej rodzinnej wsi.

Na zdjęciach Franza sprzed 1927 r. widać świetnie, według najnowszej miejskiej mody, ubranego mężczyznę. W 1933 r. odziedziczył po zmarłym ojczymie gospodarstwo. Zapamiętano, że był wesoły i towarzyski. Jako właściciel pierwszego w swojej wsi motocykla, musiał mieć też licznych przyjaciół. W tym okresie przyszła też na świat jego córka, jak on sam – nieślubna. Nigdy się jej jednak nie wyparł. Lekkoduch i człowiek kochający życie nie rokował więc, jak typowy dwudziestolatek, nadziei na głębokie religijne życie.

W każdym razie nikt nie powiedziałby o nim, że zostanie za kilka lat zakrystianinem. A już na pewno nie błogosławionym. Choć troska, z jaką zajął się chrześniakiem, a także list, w którym starał się przekazać mu życiowe wskazówki, sugerują już pewną zmianę. Pisze w nim między innymi o wątpliwościach wiary: „Gdyby naszły Cię kiedyś […], pomyśl o cudach i naszych świętych […]. Jeśli chcemy kiedyś osiągnąć nasz cel, musimy również stać się bohaterami w wierze, ponieważ dopóki bardziej boimy się ludzi niż Boga, dopóty niczego nie osiągniemy”. Widać w tym wpływ lektur znalezionych w domu Jägerstätterów. Zwłaszcza fascynujących go „Legend świętych na dzień powszedni i dni świąteczne całego roku”.

Przełomowa chwila
Wszystko się zmieniło w 1935 r. Pobrali się w Wielki Czwartek, bez wesela, a w podróż poślubną wybrali się do Rzymu. „Nigdy nie wyobrażałem sobie, że zaślubiny mogą być tak piękne” – powie później. To właśnie Francisca Schwaninger otworzyła przed nim świat religijnych przeżyć. Mimo obciążenia pracą w gospodarstwie i wychowywaniem trzech córek Franz i Francisca pozostali parą zakochanych, a temperatura ich uczucia nie chciała wystygnąć. Momentem przełomowym było zajęcie Austrii przez wojska niemieckie w 1938 r. i ekspansja narodowego socjalizmu, który od początku – z powodu pogardy dla człowieka – wydał się Franzowi nie do pogodzenia z wiarą.

Upewnia się o tym, gdy ambitne gestapo za brak sukcesów wśród mieszkańców tego rejonu obwinia Kościół, aresztując dwie trzecie duchownych. Z pewnością wielu innych Austriaków i Niemców także rozpoznało kryminalny charakter ideologii narodowo-socjalistycznej, lecz większość, przestraszona terrorem, z obawy o swoją rodzinę bała się wypowiedzieć własne zdanie publicznie. Wielu z nich traktowało opór jako drogę do więzienia i śmierci. Świadom tego był także Franz Jägerstätter.

Podczas służby wojskowej od października 1940 r. do marca 1941 w zastępczym batalionie transportowym w Enns podejmuje decyzję, że nie będzie walczył dla Hitlera i NSDAP. Uznany za niezbędnego w pracy w gospodarstwie rolnym zostaje zwolniony i przez dwa lata mieszka znów z ukochaną Franciscą. W tym okresie chodzi codziennie do kościoła, w związku z czym wikary prosi go o przyjęcie obowiązków kościelnego. Radzi się duchownych i przyjaciół, czy mógłby odmówić służby wojskowej – używania broni i walki za hitleryzm. Ale nawet miejscowy biskup nie wspiera go w tej decyzji. Modli się więc i pości, pogłębia studia nad Biblią, wzbudzając podziw i zrozumienie u żony. Ale także niechęć wszystkich innych, którzy uważali za swój obowiązek służbę władzom, choćby były to władze bardzo złe.

Franz nie uważał, że jego zachowanie może zmienić bieg historii, ale był przekonany, iż modlitwa o pokój nie byłaby wysłuchana, gdyby modlący się o niego nie byli w swoich czynach konsekwentni. Świadoma decyzja. Gdy przychodzi moment ponownego powołania do wojska, Franz jest już właściwie pewny, że odmówi służby w Wehrmachcie. Kiedy ląduje w więzieniu w Linzu, a później w Berlinie, jego los wydaje się przesądzony. Sąd Wojenny Rzeszy kwalifikuje go jako ciężki przypadek działania na szkodę sił zbrojnych.

„Gdyby ludzie dzisiaj byli jeszcze bardziej szczerzy, to myślę, że niejeden katolik przyłączyłby się do mnie i powiedział: Tak, zgadzam się, że to, co robimy, nie jest dobre, ale po prostu nie jestem jeszcze gotowy na śmierć” – pisze w tym czasie. Ponieważ wielu doradza mu jednak wstąpienie do Wehrmachtu, ze względu na żonę i dzieci, tłumaczy dalej: „[…] tak jakby czyn, który popełniamy, miałby być przez to lepszy, że pozostajemy w związku małżeńskim i mamy dzieci. Czy ocena naszych działań jest przez to lepsza, że podobnie czynią tysiące innych katolików?”.

Zachowana z tego okresu korespondencja z Franciscą pokazuje duchową głębię tej decyzji. A przecież jej konsekwencji Franz mógłby uniknąć jeszcze na miesiąc przed wykonaniem wyroku. Wystarczyłoby, żeby zgodził się wstąpić do Wehrmachtu. „Chociaż piszę (...) z kajdankami na rękach, wolę już to od zniewolenia mojej woli. Ani loch, ani okowy, ani wyrok śmierci nie są w stanie odebrać wam waszej wiary ani niezależności waszej woli. Bóg daje wam taką siłę, która pozwala znieść wszystkie cierpienia, siłę, która przewyższa wszelkie moce tego świata. Moc Boga jest niepokonana. (...)

Człowiek, który jest zdolny walczyć pod sztandarem dwóch królestw i utrzymywać dobre stosunki z obydwiema wspólnotami, to znaczy ze wspólnotą świętych i ze wspólnotą narodowego socjalizmu, człowiek, który może być posłuszny wszelkim rozkazom, jakie wydaje mu III Rzesza, nie wchodząc jednocześnie w konflikt z przykazaniami Bożymi, musi być – moim zdaniem – niezłym pajacem. Ja osobiście tak nie potrafię. Dlatego wolę zrezygnować z moich praw w III Rzeszy i zachować moje prawa w królestwie Bożym.

Oczywiście, nie jest rzeczą dobrą, że nie można oszczędzić tego cierpienia własnej rodzinie, ale wszystkie cierpienia tego świata są krótkotrwałe i przelotne. A poza tym nie można ich w żadnym razie porównać z cierpieniami, jakich Jezus – przez swą mękę i śmierć – nie mógł oszczędzić swojej świętej Matce”. Lektura dziesiątek listów Franza, w których wątki religijne mieszały się z problemem odpowiedzialności jednostki, nie była dla Francisci jedynym pocieszeniem. Tak naprawdę głęboko identyfikowała się z decyzją męża, choć gdy dostała wiadomość, że sąd może zmienić kwalifikację jego czynu, wybrała się w daleką podróż do Berlina.

Francisca stała teraz z nosem w oknie Sądu Wojennego Rzeszy w Berlinie. Od pół godziny czekała na ciężarówkę, w której miał być eskortowany jej mąż. Serce mało jej nie wyskoczyło, gdy zobaczyła, jak uzbrojeni żołnierze otwierają tylne drzwi furgonetki. Brutalnie zepchnęli go z rampy. Odruchowo krzyknęła: „Franz”. Podniósł się z ziemi, choć skute ręce znacznie mu to utrudniały. Usłyszał. Spojrzał w okno. Potem powiedział, że wydawało mu się, iż to krzyczy anioł. Mieli dwadzieścia minut, żeby porozmawiać. Nie przyszło jej do głowy, żeby prosić, by jeszcze raz pomyślał o niej i o dzieciach. Nie namawiała, żeby zmienił zdanie. Prosiła tylko, żeby nie tracił nadziei.

Bardzo chciał, by wyrok wykonano przed świętem Wniebowzięcia. W wielkim skupieniu wyspowiadał się i przyjął Komunię św. „Można dostać zawrotu głowy od myśli o wiecznych uciechach w niebie. Jacy jesteśmy szczęśliwi, gdy dane nam jest na ziemi przeżyć niewielką radość, ale czym są te krótkie chwile zadowolenia tego świata w porównaniu z tym, co Bóg obiecał nam w swoim Królestwie” – pisał na krótko przed śmiercią. Franz Jägerstätter został ścięty na gilotynie 9 sierpnia 1943 r. w więzieniu w Brandenburgu.

Ale dopiero w 1997 r. Sąd Krajowy w Berlinie oficjalnie anulował wyrok sprzed 54 lat, uzasadniając, że ten, kto sprzeciwia się przestępcom, sam nie może być przestępcą. W 1997 r. w diecezji Linz rozpoczęto proces beatyfikacyjny. Biskup Innsbrucka Manfred Scheuer, wicepostulator w tym procesie, powiedział, że samotny Jägerstätter był „tłumaczem słów Bożych w czasach barbarzyństwa, które gardziło zarówno Bogiem, jak i człowiekiem”. Dla wielu Austriaków i Niemców był też przez lata wyrzutem sumienia.

Gdy 26 października 2007 r. stojącą wśród przybyłych do katedry w Linzu na beatyfikację Franza 94-letnią Franciscę Jägerstätter pytano, jak to jest być żoną błogosławionego, odpowiedziała w sposób, który najlepiej pokazuje ich trwający do dziś głęboki duchowy związek. – Cieszę się, że niedługo spotkamy się tam, w niebie.

Artykuły z poszczególnych działów serwisu KULTURA:

  • Film
  • Literatura
  • Muzyka
  • Malarstwo
  • Architektura
  • Zjawiska
  • Sylwetki