Kazanie po śląsku - Pon Boczek ci przaje

Piotr Sacha

publikacja 16.01.2009 08:15

Słowo Boże celniej trafia do Ślązaków w języku, którym posługują się na co dzień. Z takiego założenia wychodzą niektórzy duszpasterze posiadający zdolność tak mówienia, jak i godania z ambony.

Pierwsza w Mysłowicach Msza ze śląskim kazaniem miała miejsce z okazji 1145 rocznicy chrystianizacji Śląska Roman Koszowski /Foto Gość Pierwsza w Mysłowicach Msza ze śląskim kazaniem miała miejsce z okazji 1145 rocznicy chrystianizacji Śląska
W kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa w roli kaznodziei pojawił się wówczas werbista ks. Arkadiusz Sitko (na zdjęciu)

– Zależało mi, aby słowa kazania dotarły jeszcze bliżej serc słuchaczy. Zacząłem po Śląsku. To był strzał w dziesiątkę. Na początku zwykle na twarzach wiernych pojawia się uśmiech, ale później zostaje tylko skupienie na słowie. I o to chodzi – opowiada ks. Arkadiusz Sitko. Od najbliższego czwartku w Mysłowicach co miesiąc będzie można słuchać jego śląskich homilii.

Pozytywny odzew
Dwudziestego drugiego dnia każdego miesiąca w Kościele Mariackim w Mysłowicach odbywa się Msza św. dla czcicieli Matki Boskiej Mysłowickiej. W tę pięcioletnią tradycję wpisuje się m.in. modlitwa o beatyfikację kardynała Augusta Hlonda, który ochrzczony został w tej właśnie świątyni. Najbliższe, pierwsze w tym roku takie spotkanie przed wizerunkiem Maryi zyska nowy element. Wierni wysłuchają homilii w całości wygłoszonej po Śląsku.

Taki pomysł narodził się w mysłowickim kole Ruchu Autonomii Śląska. – Znaliśmy historię obrazu Matki Boskiej Mysłowickiej, którego pierwsze ślady znajdują się w zapiskach już na początku siedemnastego wieku. Swego czasu ściągały do niego pielgrzymki Górnoślązaków. Liczymy, że taka forma kazania przyciągnie do kościoła mariackiego sporą rzeszę wiernych, nie tylko z Mysłowic – mówi Lucjan Tomecki, przewodniczący RAŚ w Mysłowicach. – Jest coraz więcej osób, które na co dzień godajom, dlatego warto kontynuować tę inicjatywę – dodaje.

Pierwsza w Mysłowicach Msza ze śląskim kazaniem miała miejsce już w ubiegłym roku z okazji 1145. rocznicy chrystianizacji Śląska. 5 lipca w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa w roli kaznodziei pojawił się werbista ks. Arkadiusz Sitko. To właśnie on zapoczątkuje cykl śląskich homilii 22 stycznia. – Podczas zeszłorocznej Mszy widziałem sporo uśmiechniętych twarzy. Zwłaszcza starsi słuchacze powtarzali, że nie sądzili, iż jeszcze usłyszą kazanie w całości po Śląsku – wspomina Lucjan Tomecki.

Jak twierdzi ks. Hubert Pasoń, proboszcz parafii Świętego Krzyża w Mysłowicach, w której znajduje się Kościół Mariacki, nie brakuje osób oczekujących na pierwszą homilię w śląskiej godce. – Podczas odwiedzin kolędowych nie brakowało pozytywnych głosów na ten temat – zapewnia.

Moi Roztomili!
Ks. Arkadiusz Sitko na swoim koncie ma już kilkadziesiąt homilii czy konferencji wygłoszonych po śląsku. Zaczął w Ruptawie, podczas rekolekcji wielkopostnych.

– To była nauka stanowa dla mężczyzn. Pomyślałem, że powiem naszym chopom coś w ich języku. Chwyciło. Wiedziałem, że w Ruptawie to nie będzie walenie kulą w płot. I do dziś staram się głosić kazania po Śląsku tam, gdzie wiem, że przynajmniej większość rozumie tę mowę – zapewnia werbista. Zdaniem kaznodziei problemem jest dziś to, że niektóre śląskie słowa kojarzą się głównie z biesiadą i dowcipami. – Słuchacze bywają zaskoczeni, że ktoś z ambony mówi o sprawach poważnych, pobożnych ich językiem. Przecież w domach oni również po Śląsku rozmawiają o sprawach bardzo istotnych – mówi ks. Arkadiusz.

Godka to coś zupełnie naturalnego dla kaznodziei, który dorastał w Katowicach - najpierw na Józefowcu, później w Piotrowicach. – Rodzice dbali o to, żebyśmy z bratem umieli dobrze mówić po Polsku. W tamtym czasie w szkole za posługiwanie się gwarą ubijano. Ale w doma to myśmy godali – przyznaje. Jak dodaje, moda na śląską mowę wróciła, a swojej regionalnej tożsamości szukają nie tylko osoby starsze, ale coraz częściej również młodzież. Jak zaczyna homilię? – Zawsze podobnie: „Moi Roztomili!”.

Folklor czy coś więcej?
Jak przyznaje ks. Arkadiusz Sitko, zanim padną pierwsze słowa po Śląsku, trzeba zadać sobie pytanie, kto będzie słuchał kazania. Tekst homilii powinien być przede wszystkim zrozumiały dla odbiorców. Przekaz zrozumiały, ale nie dla wszystkich wiernych - to również jeden z argumentów, jaki podnoszą sceptycy przeciwko głoszeniu homilii w dialekcie. - Dzisiaj kaznodzieja powinien budować mosty, a nie dzielić. Nie ma przecież parafii, w których mieszkaliby wyłącznie Górnoślązacy z dziada pradziada – podkreśla ks. dr Leszek Szewczyk z Zakładu Liturgiki i Homiletyki UŚ. - Można co prawda takiego kazania słuchać z przyjemnością, nawet niewiele rozumiejąc. Ale czy wtedy będzie to przeżycie liturgii czy tylko doświadczenie folklorystyczne? – dodaje.

Ks. Szewczyk, który jest członkiem Komisji Języka Religijnego przy Polskiej Akademii Nauk, zwraca również uwagę na jeszcze jeden aspekt takiego wydarzenia. W jego opinii śląski dialekt wciąż ma zbyt ubogie słownictwo dotyczące sfery duchowości i religii, by posługiwać się nim przy wyjaśnianiu słowa Bożego. - Mówienie o rzeczywistości życia duchowego jest w takim przypadku nie możliwe. Brakuje po prostu słów, by wyrazić całe jej bogactwo – przekonuje homileta.

I jeszcze jedna, zasadnicza kwestia. Językiem liturgii nie powinien być dialekt. A, jak dopowiada ks. Szewczyk, homilia jest również elementem liturgii. Tu pojawia się pytanie o to, jak długa jest droga do uznania śląskiej godki jako język regionalny. By status śląszczyzny stał się w końcu dla wszystkich jednoznaczny, potrzebna jest kodyfikacja tej mowy. Zapis gramatyki i ortografii to jednak nie wszystko. Wiele zależy od nastawienia parlamentarzystów, do których ostatecznie należy głos w tej sprawie.

Miłość po śląsku
- Inaczej wygląda sytuacja w przypadku, gdy kaznodzieja w homilii wtrąca tylko po Śląsku kilka zdań, by dać odczuć słuchaczom, że są mu bliscy, że jest człowiekiem stąd. Wzór takiego kaznodziejstwa dawał nam nieraz biskup Herbert Bednorz w Piekarach – mówi ks. Szewczyk.

Z kolei Ślązaczki, które uczestniczyły w 2000 r. w pielgrzymce kobiet i dziewcząt do Matki Boskiej Piekarskiej, pamiętają homilię księdza prof. Jerzego Szymika. Usłyszały w niej o więzach miłości.

- Wyznanie miłości po śląsku, zwrot, którym oświadczał się jeszcze na pewno mój starzyk Teduś mojej babci, brzmi: Metilda, jak jo ci przaja... Małżonkowie mawiali: My se łoba przajymy. A najcudowniejsza prawda religijna, którą miał do powiedzenia skruszonemu grzesznikowi farorz abo kapelonek przi spowiedzi brzmiała: Pom Boczek ci przaje – mówił na wzgórzu kalwaryjskim ks. Szymik. - W Wasze, kobiece ręce, składa Bóg-Miłość z zaufaniem najcenniejsze dzieło swej Stwórczej Wszechmocy: ludzi. Ufając, że będziecie przoć swoim przocielom tak mądrze i skutecznie, że wyrosną podobni Jezusowi – w dojrzałości, w harmonii, w sile osobowości.

Tradycja śląskiej godki z ambony dotyczy zresztą nie tylko pielgrzymek do Piekar czy na Górę św. Anny. Starsi mieszkańcy niektórych parafii świetnie pamiętają śląskie akcenty kazań czy ogłoszeń swoich dawnych proboszczów. Wypowiedzi niektórych duszpasterzy krążą dziś w formie anegdot. Tak jest na przykład w przypadku ks. Józefa Stokowego, zmarłego w 1969 r. proboszcza z Józefowca, którego wypowiedzi wierni nawet kolekcjonowali na taśmach.

Przykład posłużenia się śląską mową w jeszcze inny sposób znaleźć można w parafii Matki Bożej Królowej Pokoju w Tarnowskich Górach. Pochodzący z Żor proboszcz ks. Jan Frycz od pięciu lat uczy tam kolędowych śląskich pieśniczek. – Zobaczyłem kiedyś przedstawienie bożonarodzeniowej szopki w naszej gwarze. Pomyślałem od razu, by zaproponować coś po Śląsku parafianom – mówi ks. Frycz. Co roku w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia wykonuje wspólnie z wiernymi trzy popularne kolędy do słów Marka Szołtyska zaczerpniętych z „Biblii Ślązoka”.