Dwa lata filmu

ks. Tomasz Gierasimczyk

publikacja 12.03.2009 14:37

Bartoszyce - kiedyś była tam jednostka wojskowa dla kleryków. Trafili do niej także alumni: Jerzy Popiełuszko, Eugeniusz Jankiewicz i Stefan Regmunt.

Dwa lata filmu Zdjęcie: Archiwum ks. E. Jankiewicza – W drużynie ks. E. Jankiewicza (na zdjęciu bez czapki) było jedenastu alumnów i świecki dowódca .

Historię tego pierwszego, z jej rozdziałem o Ludowym Wojsku Polskim, przypomina dziś film „Popiełuszko. Wolność jest w nas”. Dwaj ostatni od lat służą już nie w armii, ale w Kościele. Ks. Eugeniusz Jankiewicz kieruje Wydziałem Duszpasterskim Kurii Zielonogórsko-Gorzowskiej, bp Stefan Regmunt – całą diecezją. Oni opowiedzą o Bartoszycach.

W odwecie
– Jest w filmie symboliczna scena, gdy Jerzy zachłystuje się wodą z jednostkowego basenu. No a potem utopili go w rzece… Na tym basenie byłem ratownikiem – wspomina ks. Jankiewicz. W wojsku był w latach 1966–68. Razem z Jurkiem Popiełuszką. Ale nie poznali się bliżej. Byli w innych kompaniach. A kompanie (liczące po stu żołnierzy) w ich batalionie były trzy. Trzy były też bataliony, do których trafiali alumni. Nie stworzono ich od razu. Najpierw kleryków brano do normalnych jednostek. Dopiero z czasem władza sięgnęła po inną metodę represjonowania Kościoła.

– Po liście biskupów polskich do niemieckich z 1965 roku jedną z form odwetu władz był masowy pobór kleryków z seminariów diecezjalnych i zakonnych, i ulokowanie ich w trzech ośrodkach: szczecińskich Podjuchach, Brzegu koło Opola i Bartoszycach koło Olsztyna. Chciano jak najwięcej alumnów wyłuskać z seminarium, oferując im na przykład studia na dowolnym kierunku, a także ideologicznie nas przepracować – tłumaczy ks. Jankiewicz. Cele były oczywiste. – Nigdy nie słyszałem takiego uzasadnienia, że idziemy do wojska po to, aby później jako kapelani lepiej pomagać żołnierzom, kiedy trzeba będzie bronić Ojczyzny – ironizuje bp Regmunt, który w Bartoszycach od 1970 roku obsługiwał erkaem.

Szkodniki i wrogowie
Obaj wychowali się w seminarium archidiecezji wrocławskiej, u boku późniejszego kardynała abp. Bolesława Kominka, inicjatora owego listu biskupów polskich do niemieckich. Kiedy wstępowali do seminarium, nie myśleli, że pójdą do wojska. Wzięto ich po pierwszym roku studiów. – Pobór to była niesprawiedliwość w stosunku do studentów teologii – mówi biskup. Przy tym nie brano wszystkich alumnów. Ale „wyróżnieni” nie rozpaczali. – Pamiętam jak dziś to młodzieńcze żegnanie się z seminarium Koledzy nas odprowadzali ulicami Wrocławia na dworzec z akordeonami i innymi instrumentami. Zamieszanie było duże – wspomina ks. Jankiewicz. Tak zaczynała się wojskowa „przygoda”.

– Poprzednicy zostawili nam paczkę sucharów i kartkę z napisem: „Nie poddawajcie się. Jesteśmy z wami” – opowiada o pierwszych chwilach w jednostce bp Regmunt. A potem służba w Batalionie Ratownictwa Terenowego. Ks. Jankiewicz śmieje się, że były to wojska rakietowe typu ziemia–ziemia, bo żołnierze pracowali, kopiąc rowy i transzeje. Ale były też poligony, ćwiczenia i dodatek specjalny: wielogodzinne szkolenia polityczne. – Myśleliśmy, że sprowadzą fachowców, którzy nam zaimponują, ale były to bardzo „cienkie” osobowości o niskich pułapach intelektualnych. Spieraliśmy się z nimi. Prelegent często zamykał zajęcia i wychodził, a nas dowódcy karali. Zmieniliśmy więc strategię. Dyżurni w pierwszych rzędach symulowali uwagę, reszta czytała, co chciała – opowiada ks. Jankiewicz.

Ale Bartoszyce to nie tylko alumni. W każdej drużynie byli też „świeccy”, kwiat młodzieży socjalistycznej. – Spotkałem w jednostce kolegę ze szkoły, który był kapralem i pisarzem kompanijnym. Od razu powiedział mi: udawaj, że mnie nie znasz. Szkolili ich, że jesteśmy szkodnikami państwa, wrogami władzy ludowej i trzeba w nas uformować właściwy patriotyzm. Po części oni w to wierzyli, ale potem się przekonali, że to kłamstwo. Niektórzy, jak sobie wypili, to jakby się głośno spowiadali: obiecali mi studia, ale nie wiedziałem, że będę pracował przeciw Kościołowi – tłumaczy biskup. Ale nad „szkodnikami” pracowała też kadra.

List od kardynała
Zabroniona była Msza św. Nie pozwalano się modlić, a nawet nosić medalików. Gdy mimo to organizowano modlitwę, przerywali ją podoficerowie, którzy mogli ukarać sprzątaniem korytarzy, toalet itp. Była przemoc psychiczna, ale też i inne metody. – Przez miesiąc codziennie proszono mnie do oficera politycznego. Był to kpt. Windak z Wrocławia – wspomina biskup. – Dawał mi do czytania stos gazet, a inni w tym czasie szli w teren. Potem starałem się wychodzić im naprzeciw i tłumaczyć, że nic nie zrobiłem, a teraz kiedy ja jestem czysty, a oni ubłoceni i zmęczeni, chce się ze mnie zrobić wroga. Dlatego czyściłem im buty i pomagałem – dodaje. Władza postępowała też tak:

– Dostałem odznakę „wzorowego żołnierza”, a na koniec awans na starszego szeregowego przy jednoczesnym… wstrzymaniu urlopu. Odznaczenia miały nas poróżnić – tłumaczy biskup. Próbowano łamać sumienia. – W Wigilię dostaliśmy kotlety schabowe. Pamiętam nasz strajk, nie jedliśmy. Kiedy żołnierze nie spożywają posiłku, musi być powiadomiony dowódca. Przyjechał do nas nawet kapelan wojskowy z Olsztyna ks. płk Gałęza, który tłumaczył, że jesteśmy w sytuacji nadzwyczajnej i zjedzenie kotleta nie łamie prawa kościelnego. Ale w nas był żywy ideał – opowiada biskup.

LWP miało swych kapelanów. Spotkania z nimi odbywały się dwa razy w roku przed świętami. Nie ufano im ze względu na ich uwikłanie w system, ale wtedy można było oficjalnie, poza przepustką, pójść do kościoła, gdzie byli też inni księża i służyli spowiedzią. O klerykach pamiętali także biskupi i przełożeni seminaryjni. Ale spotkania, siłą rzeczy, były rzadkie. Częściej kontaktowano się z duszpasterzami bartoszyckiej parafii. Docierały też listy. – Pierwszy otrzymałem od kard. Wojtyły. Żałuję, że się nie zachował. To był list do całej grupy z naszej diecezji. Była tu zachęta, abyśmy umieli przyjąć ten krzyż, i informacja, że episkopat podejmuje starania, by te praktyki zakończyć. Ale nie było obietnic wyjścia, za to wyrazy duchowej łączności – wspomina bp Regmunt.

Sąd nad systemem
Film o ks. Jerzym wyraziście ujmuje klimat jednostki tworzony przez kadrę. – Nonszalancja, chamstwo, brak szacunku. Oddaje to dobrze, mocno i prawdziwie – ocenia ks. Jankiewicz. Podziela tę opinię bp Regmunt. Ale ogłupiającemu systemowi można było próbować się przeciwstawić. – Każda kompania miała swój sąd koleżeński – opowiada ks. Jankiewicz. – W pierwszym roku skład sądu wybierali dowódcy, w drugim ustalany był demokratycznie. Zdarzyło się, że jeden z kolegów odbywał karę ZOK, czyli Zakazu Opuszczania Koszar. Kilka razy dziennie miał się meldować z całym wyposażeniem u podoficera, który się nad nim znęcał. Chłopak ponoć nie wytrzymał, uderzył przełożonego, rzucił broń i powiedział, że woli iść do więzienia.

Dowództwo zdecydowało, że będzie to sprawa dla sądu koleżeńskiego. Ale wtedy już ja byłem wybrany jego przewodniczącym. Uznaliśmy, że jest to doskonała okazja, aby na forum osądzić cały system wychowawczy. Bo skoro żołnierz woli iść do więzienia niż odbywać ZOK, to coś tu jest nie tak. Na rozprawie pokazywaliśmy inne przykłady, które prowadziły do takiej postawy. Skompromitowaliśmy totalnie dowódców. W przerwie u dowódcy kompanii położyli pistolet na stół i usiłowali wymusić wyrok skazujący. Ale taki wyrok nie mógł zapaść. Nie było świadków, a więc słowo przeciw słowu, a wątpliwości tłumaczy się na korzyść oskarżonego – kończy ks. Jankiewicz, który razem z kolegami wydawał też w bartoszyckiej jednostce konspiracyjne pismo „Unitas”. Potem już jako kapłan pomagał na wiele sposobów „Solidarności” i strajkującym robotnikom. Bo wbrew zamiarom władz, kto przez to wojsko przeszedł (a z najbardziej spartańskich Bartoszyc odpadało niewielu alumnów), wiedział już, o co chodzi.

Pierwsza Komunia
Bp Stefan Regmunt: – Gdy byliśmy dłuższy czas na poligonie, przyjechał do nas ojciec duchowny ks. Adolf Sedlak i tam odprawił nam Mszę św. Z upoważnienia księdza prymasa otrzymaliśmy Najświętszy Sakrament. Mnie wyznaczono, abym Go przechował i w swoim namiocie zrobił całonocną adorację. Kiedy są warty, to nie było takie łatwe. Na początku byłem sam trochę niechętny, aby nie narażać Eucharystii na sprofanowanie. Ale potem zrozumiałem, że to ma sens. Wielu czołgało się do naszego namiotu i przez całą noc adorowało Najświętszy Sakrament, którego byliśmy gotowi bronić nawet fizycznie, gdyby chciał Go ktoś zbezcześcić. A rano, przed pobudką, pierwszy raz w życiu rozdałem Komunię św.

Wydawana „Jedność”
Ks. Eugeniusz Jankiewicz: – W kręgu kilku kolegów w kantynie dzieliliśmy się też swoimi zainteresowaniami, przemyśleniami i graliśmy w brydża. Tu zrodził się pomysł gazetki, którą nazwaliśmy „Unitas”, to znaczy jedność. Była to próba bronienia się przed działaniami destrukcyjnymi ze strony przełożonych. Był to też protest przeciw wulgaryzacji języka, która zaczęła się udzielać niektórym z nas. Wydaliśmy 12 numerów naszego miesięcznika. Najczęściej ja wychodziłem na ogół w nocy na plebanię w Bartoszycach. Koledzy markowali, że leżę w łóżku. Pisało się przez kalkę po 10 przebitek. Pisaliśmy o wszystkim. O liturgii, historii Kościoła i naszych sprawach. Nie była to górnolotna bibuła, ale była.