Jak mówisz?

Agata Puścikowska

publikacja 14.01.2010 09:23

Polszczyzno, jaka jesteś? Tętniąca życiem, zmienna, w której, jak w lustrze, można zobaczyć przemiany społeczne, polityczne, ekonomiczne kraju. Niedawny list pasterski Episkopatu Polski, przypominał, że język to bezcenne, narodowe dobro. Chrońmy je.

Jak mówisz? stockxpert/fotomontaż studio gn

W języku, jak pisali w odczytanym w polskich kościołach liście biskupi, „wyraża się zbiorowa pamięć, tradycja, historia i kultura narodu. Język jednoczy naród, pozwala budować jego moralną siłę i trwać mimo zmiennych kolei losu. Jako synteza wartości narodowych stanowi podstawę tożsamości narodu”. Biskupi zwracają uwagę na zjawiska, które stanowią zagrożenie dla języka: wulgaryzacja, rozumiana jako „wprowadzanie do przestrzeni publicznej zwrotów prymitywnych i obraźliwych, niegodnych chrześcijanina i Polaka”, czy zubożenie języka związane z komputeryzacją społeczeństwa, umasowieniem kultury.

Warto przyjrzeć się problemom związanym z językiem. Choćby po to, żeby każdy – w miarę możliwości – mógł przeprowadzić mały językowy rachunek sumienia. Bo chociaż, jak zauważają biskupi, częściowym remedium na kiepską polszczyznę są ogólnopolskie akcje propagujące poprawność językową, to za stan języka, dbałość o niego, odpowiadam ja, ty, on, ona, ono, my, wy, oni...

Współczesna polszczyzna, czyli co?
Wiek XX to czas zmian w języku, proporcjonalnych zresztą do zmian społeczno-politycznych w kraju. Koniec zaborów, pierwsza wojna światowa, odzyskanie niepodległości i kolejna wojna, z którą – jak nigdy wcześniej – łączyło się przetrzebienie inteligencji. Czego nie zniszczyły łagry i lagry, dopełnił system komunistyczny po 1945 r. Dodatkowym zjawiskiem, które nie mogło pozostać bez wpływu na język, była migracja ludności wiejskiej do miast. Zmienił się również skład etniczny społeczeństwa: przed wojną mniejszości narodowych i etnicznych było ok. 30 proc., a po jej zakończeniu liczba ta spadła do kilku procent. Tym samym przedwojenny język elit zaczął zanikać, wzrosła natomiast liczba użytkowników języka ogólnopolskiego, ujednoliconego.

Językoznawca prof. Jerzy Bartmiński, opisując język PRL-u, zwraca uwagę na zjawisko „rozszczepienia” ówczesnej polszczyzny. Na jednym biegunie oficjalnego socjalistycznego państwa królowała nowomowa: język zakłamany i zafałszowany, wykorzystywany w rządowej propagandzie. Na drugim – istniał język potoczny, często nacechowany ironicznie, którym posługiwano się w sytuacjach prywatnych. Po 1989 r. ten właśnie język – zwykły, codzienny, niepozbawiony wyrażeń kolokwialnych, zaczął dominować w mediach. Zniesienie cenzury, bardzo duży rozwój mediów prywatnych, tzw. wymiana pokoleniowa dziennikarzy spowodowały, że do ludzi zaczęto mówić językiem „normalniejszym”. I słusznie. Jednak – jak widać po 20 latach – słuszna idea mocno się wypaczyła. Obecnie można chyba zaryzykować stwierdzenie, że z językiem sporej części mediów, jeśli nie większości, jest podobnie.

Język kształtowany jest także przez rozwój internetu i technik multimedialnych. Nawet dorośli, zamiast opisać, jak bardzo cieszy ich nowy samochód, wysyłają SMS-a z emotikonem :) Natomiast młodzi internauci, nazywani często pokoleniem „neo” (od neostrady), dążą z jednej strony do maksymalnego uproszczenia przekazu (żeby było szybciej i krótko), a z drugiej – do utrudnienia czytania tekstu (żeby nie zrozumiała go osoba niepowołana). To ostatnie zjawisko nazywane jest od niedawna pokemonizmem: termin pochodzi od kreskówki „Pokemon”, której angielskie logo jest w ten sposób stylizowane.

Potoczny – zawsze zły?
Skąd kariera języka, stylu potocznego w mediach, a co się z tym wiąże, w sytuacjach oficjalnych? Moda na potoczność, łączy się pośrednio z modą na tzw. luz językowy. Szczególnie ludzie młodzi przedkładają wypowiedź spontaniczną, emocjonalną nad wypowiedź regulowaną normami językowymi. W sytuacjach nieoficjalnych, panuje niepisana zasada: jesteś luźny – jesteś „kolo”. Jesteś luźny – ludzie (ziomy?) cię słuchają. Po co zagmatwana i sztywna „nawijka”?

Wbrew obawom wielu nie stanowi to większego zagrożenia: wraz z uciekającymi latami i język dojrzewa. Trzydziestoletni mężczyzna na stanowisku, w sytuacjach oficjalnych nie powie już raczej, że najnowszy pomysł szefa jest „zajefajny”. Poproszony o komentarz, nawet jeśli na korytarzu firmy udaje sztubaka, szybko zmieni kod językowy, dostosuje zasób słownictwa do sytuacji i poprawnym stylistycznie „jestem pod dużym wrażeniem”, podliże się szefowi. Jedno „ale”: trzydziestolatek ten „alternatywny” zasób słownictwa musi znać.

Młodzi ludzie, którzy mają szczęście uczyć się w dobrych szkołach, którzy czytają, w których domach przykłada się wagę do poprawnej polszczyzny – będą potrafili zmienić styl wypowiedzi w zależności od sytuacji, potrzeb. Tak samo jak góral, który jadąc do Gdańska, w naturalny sposób przechodzi na język literacki. Jeśli jednak jedynym nauczycielem języka była dla naszego trzydziestolatka telewizja lub gorzej – tzw. zasoby internetu – może mieć kłopoty. Inna rzecz, że określenie „na stanowisku” raczej mu nie będzie grozić.

Język potoczny, czyli używany na co dzień, sam w sobie zły nie jest. Nikt nie próbuje zwracać się do dzieci przy śniadaniu: „Skosztujcie tych niepospolicie smacznych jarzyn, bogatych w mikroelementy i witaminy, nieodzownych w prawidłowym rozwoju”. Język potoczny zaczyna być jednak niebezpieczny, gdy wkracza na terytoria zarezerwowane dla innych językowych stylów. Nie jest dobrze, jeśli dziennikarze (a to oni obecnie najsilniej kształtują masowe gusta) nie odróżniają mówienia czy pisania w sposób prosty od prostackiego. Nie jest dobrze, gdy politycy, którzy teoretycznie powinni świecić przykładem, kaleczą mównicę sejmową mową zaczerpniętą z dialogów serialu „Świat według Kiepskich”.

Wulgaryzacja niejedno ma imię
Powszechnie za wulgaryzację języka uważa się wprowadzanie do niego wyrażeń obscenicznych, rażących odbiorcę czy wręcz wywołujących w nim strach. Rzeczywiście: tzw. bluzg zubaża język, nagromadzony świadczy o niskim poziomie kultury mówiącego, obraża odbiorcę. Jednak wulgaryzacja języka, według językoznawców, to pojęcie szersze. Wulgaryzacja języka jest to spospolicenie języka, wprowadzanie do niego zjawisk i wyrażeń, które zaniżają jego jakość. Formą wulgaryzacji jest więc m.in wspomniane już przenikanie stylu potocznego do języka oficjalnego.

Formą wulgaryzacji języka jest też wprowadzanie do niego niepotrzebnych zapożyczeń z języków obcych. Obecnie dominuje język angielski. Rodzajów zapożyczeń jest bardzo wiele – od mających uzasadnienie, bo np. rodzime „publikatory” zupełnie się nie przyjęły i po prostu lepiej brzmi słowo „media”, przez (denerwujące) i modne kalki językowe: np. „dokładnie” jako odpowiednik angielskiego „exactly”, po zapożyczenia wynikające ze snobizmu, jak „lunch”.

Innym przykładem wulgaryzacji języka jest kicz językowy. Wprowadzanie do tekstów czy oficjalnych wystąpień języka infantylnego, zdrobnień zubaża język. Bo chociaż odbiorca otrzymuje pozory języka wysublimowanego i pięknego, naprawdę obcuje z językiem przypominającym słodką (sic!) papkę: mdłym i nijakim. Jako „ostoję” językowego kiczu językoznawcy wymieniają najczęściej pisma dla kobiet (młode mamy czytają o „rozkosznych maluszkach jedzących zupkę, a następnie...”), oraz pisma religijne i... język kazań. Dlaczego tak się dzieje?

Nie jest łatwo pisać i mówić w sposób wyważony, ale jednocześnie przejmujący i prawdziwy o sprawach najważniejszych: o wierze, miłości do dzieci, do Boga, dylematach moralnych. Poruszanie tych tematów wymaga umiejętności trzymania nadmiaru emocji na smyczy dobrego warsztatu i samokontroli.


Artykuły z poszczególnych działów serwisu KULTURA:

  • Film
  • Literatura
  • Muzyka
  • Malarstwo
  • Architektura
  • Zjawiska
  • Sylwetki
  • Teka Jujki