Człowiek z nut

Ks. Roman Tomaszczuk

publikacja 10.03.2009 08:21

Wychowanie muzyczne. Pięciolinia to szczególny zapis nie tylko muzyki, ale także dojrzałego człowieczeństwa.

Człowiek z nut Foto: ks. Roman Tomaszczuk

Kolejny, choć delikatny, sygnał upadku naszej kultury: ludzie przestają śpiewać. Przestają muzykować. Najbardziej widać to podczas liturgii. Milczący wierni, zasłuchani w dominującego organistę, ze znajomością zaledwie dwóch zwrotek pieśni i ubogim repertuarem utworów – to norma.

Poza kościołem wcale nie jest lepiej. Wesela, rodzinne przyjęcia, niepowtarzalna wigilia. Kiedyś ich jakość w dużym stopniu zależała od tego, czy się człowiek na nich „wyśpiewał”. Dzisiaj kryteria są diametralnie odmienne. Jedni, w najgorszym wypadku, liczą wypite litry, inni – w wypadku najlepszym – sprawdzają, jak długo musieli odsypiać szałową zabawę (zmęczeni tzw. tańcem).

Tymczasem programy muzyczne biją rekordy oglądalności, a radio coraz częściej zamienia się w stację nadającą muzykę non stop.
W czym tkwi problem? Najwyraźniej i tutaj do głosu dochodzi wszechogarniający naszą cywilizację konsumpcjonizm. Możemy muzykę konsumować. Nie chcemy jej tworzyć. Czemu?

Uzdolnienia stwierdzone – to za mało
Jest coś takiego jak inteligencja muzyczna. Dla człowieka obdarzonego nią dźwięk jest początkiem nowego świata. Świata, w którym rządzi logika harmonii. Świata, dla którego słowa i gesty to za mało, by wyrazić prawdę. Potrzebuje on używać dźwięków, by tworzyć, przekazywać i rozumieć rzeczywistość.

Nie ma wątpliwości, że wielu Polaków to osoby uzdolnione muzycznie. Więc problem „muzycznej bierności” społeczeństwa, tkwi w czymś innym.

W literaturze przedmiotu można znaleźć wyniki badań polskich psychologów, którzy dowiedli, że dzieci uzdolnione muzycznie, ale pochodzące z rodzin robotniczych po trzech, czterech latach nauki gry na instrumencie rezygnowały z jej kontynuacji. Rodzice nie rozumieli, że dziecko musi nad jednym utworem pracować kilkanaście tygodni. Gdy tylko uczeń spotykał się z dezaprobatą najbliższych, zniechęcony rezygnował z nauki w szkole muzycznej.

W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku w wyniku naboru do klas pierwszych, osiemdziesiąt procent uczniów pochodziło z rodzin robotniczych, a pozostali z inteligenckich. Okazało się, że po siedmiu latach nauki dzieci z rodzin robotniczych stanowiły nadal osiemdziesiąt procent, ale tym razem grupy rezygnujących z nauki.

Jeszcze bardziej dobitne okazały się badania laureatów Konkursów Chopinowskich.
Wszyscy oni ćwiczyli pod kontrolą rodziców do piętnastego roku życia, wszyscy byli dziećmi niepracujących matek niezależnie od kraju pochodzenia, osiemdziesiąt procent rozpoczynało naukę muzyki przed siódmym rokiem życia a dziewięćdziesiąt procent, zarówno laureatów, jak i pozostałych uczestników konkursu, pochodziło z rodzin o tradycjach muzycznych.
Obawiam się, że w rodzinie tkwi pierwsza przyczyna muzycznego kryzysu społeczeństwa.

Rodzina – środowisko spełnienia
To prawda, że dla rozwoju talentu muzycznego trzeba wykazywać się ponadprzeciętną inteligencją, uporem w realizacji celu i zdolnością twórczego myślenia. To podstawa. Do tego dochodzą jednak inne czynniki: sprzyjające środowisko, predyspozycje charakteru, a także przypadek. – Aby uprawiać muzykę, trzeba prócz talentu mieć przede wszystkim silną wolę pracy – potwierdza Anna Maria Kozłowska, nauczycielka Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia i Średniej Szkoły Muzycznej w Świdnicy, w klasie skrzypiec. Przyznaje także:

– Nie jest łatwo wytłumaczyć dziecku, że powinno być cierpliwe i wiele ćwiczyć, by coraz lepiej grać, a w przyszłości cieszyć się ponadprzeciętnymi umiejętnościami. Dlatego tak ważna jest troska rodziców. To oni motywują. Oni wychowują i uczą dumy z tego, co dziecko osiąga – mówi.
Nauczycielka precyzuje także sposoby rodzicielskiego wsparcia: radość z aktywności muzycznej dziecka, podziw i zachwyt, gdy dziecko tańczy i śpiewa, zachęta do spontanicznej gry na instrumentach, mobilizacja do grania, wspólny śpiew lub granie, udział w koncertach, gromadzenie biblioteki muzycznej.

Nie da się ukryć, że to nie wszystko. Rozwój muzyczny dziecka to także dodatkowe zadania, z których dowożenie na zajęcia należy do najprostszych. – Muszę z uwagą obserwować samopoczucie dziecka, określić jego aktualną zdolność do skupienia i cierpliwości oraz radzenia sobie ze zmęczeniem – wylicza. I wie, co mówi. Trójka jej dzieci gra na skrzypcach.
Rodzina odgrywa kluczową rolę w muzycznym wychowaniu dziecka. Jej słabość na pewno odbija się na muzycznej kulturze społeczeństwa.

Strukturalny niedowład – szkoła
Jest jeszcze coś. Poza rodziną bardzo trudno jest dziecku znaleźć doping do muzycznej harówki. Szkoły zarzuciły praktycznie wychowanie przez muzykę. Chociaż powoli wychowawcy rozumieją swój błąd. Zakładane w szkołach chóry przełamują strukturalną ignorancję wobec tej dziedziny sztuki. Nauczyciele muzykujący podczas lekcji odnoszą lepsze wyniki nauczania i nawiązują znakomity kontakt z uczniami. Stają się więc zachętą dla pozostałych. Zwłaszcza tych, którzy mają zdolności muzyczne. – Niestety wciąż ma się dobrze przekonanie, że współczesnemu człowiekowi potrzeba przede wszystkim obycia z techniką i informatyką – diagnozuje Anna Maria Kozłowska. – Jednak cywilizacja techniczna bez podstaw w autentycznym humanizmie nie spełni naszych głębokich pragnień. A humanizm to m.in. zdolność nie tylko przeżywania sztuki, ale także jej tworzenia – dodaje.

Niedowartościowanie sztuki w wychowaniu jest odebraniem dziecku szans na pełny rozwój osobowości. Nauka muzyki to przede wszystkim okazja do zmierzenia się ze swoją słabością. I nie po to, żeby skapitulować, ale by przez wytrwałość smakować zwycięstwo. Matka trojga instrumentalistów potrafi wyliczyć korzyści, jakie daje im nauka gry na skrzypcach. – Pomysłowość, potrzeba ładu, fantazja, wyobraźnia, samodzielność, zaradność, zdyscyplinowanie, kreatywność, solidarność, wrażliwość emocjonalna, systematyczność – to te najbardziej oczywiste – mówi. – Widok dzieci grających na skrzypcach jest balsamem dla mojej duszy. Skrzypce wydobywają i umacniają w nich to, co najbardziej wartościowe – wyznaje.
W ten sposób odkrywamy drugi powód złego stanu kultury muzycznej naszego społeczeństwa. Zaczyna brakować nam ludzi z charakterem. Ambitnych nie dla pieniędzy, ale z powodu szlachetnej lojalności wobec talentu.

Muzyka – świat w zasięgu ręki
Chyba najtrudniejsze dla dziecka uczącego się gry jest to, że z jego perspektywy ślęczenie godzinami przed nutami nie ma takiej wartości jak dla jego rodziców. – Nie ma co ukrywać, żeby osiągnąć coś w muzyce, trzeba poświęcić się jej bardzo mocno. A wtedy nie starcza już czasu na inne sprawy – mówi Emilka, córka Anny Marii. – W moim gimnazjum na ponad dwustu uczniów jestem jedyną, która chodzi do szkoły muzycznej. Jestem z tego powodu postrzegana jako ciekawostka. Koledzy czasami próbują mi dokuczać, bo nie rozumieją moich zainteresowań. Ale ja wiem swoje – mówi bez cienia żalu. Na razie dla niej i jej brata, dwunastoletniego Janka, muzyka to smakowanie wielkiego egzotycznego świata. I to dosłownie – Jesteśmy członkami zespołu Jubilat, z którym siostra odwiedziła już Indie, Meksyk, Portugalię, Danię czy Litwę. Ja liczę na to samo. To jest konkret – przyznaje chłopak.

Gdyby nie chwile splendoru, gdy młodzi występują na akademiach, na apelach i podczas koncertów, trudno by im było odnajdywać motywację do mozolnego ćwiczenia. – No i mama. Bez niej nie dalibyśmy rady. Ona zachęca, ale i zmusza do katorgi przy pulpicie z nutami – śmieje się nastolatka. Mały Boguś dorzuca do zwierzeń kilka szczegółów: – Jak Emilka się denerwuje, to potrafi pomiąć nuty. Janek grozi, że rozwali skrzypce, a ja wrzeszczę, że już więcej nie dotknę instrumentu, łzy złości to normalka. Jak mijają nerwy, to i tak się wraca do ćwiczeń – wyznaje dziewięciolatek.

Tak kształtują się ludzie, dla których życie nie będzie ustawicznym szukaniem skrótów i luzu. Tak rodzą się osobowości, które do miłości dojrzewają w walce z pięciolinią.

***
Pisząc artykuł, korzystałem z tekstów E. Wołczeckiej pt. „Rola rodziny w pracy z dzieckiem uzdolnionym muzycznie” oraz O. Lagowicza pt. „Muzyka w wychowaniu”.