Jak pomagać – to mądrze

Agnieszka Gieroba

publikacja 23.02.2009 11:53

Domy dziecka potrzebują mądrych podarunków. O tym, żeby dom dziecka dostał w spadku mieszkanie, nikt nie śmiał nawet marzyć.

Jak pomagać – to mądrze Foto: Agnieszka Gieroba

A i takie dary zdarzają się w dzisiejszych czasach. Najczęściej jednak pomoc ogranicza się do zbierania maskotek i słodyczy. Okazuje się, że to nie najlepszy pomysł.

To, co przytrafiło się mieszkańcom Domu Dziecka im. Ewy Szelburg-Zarembiny w Lublinie, brzmi nieprawdopodobnie. W spadku otrzymali mieszkanie o powierzchni 100 mkw. Na prośbę rodziny i w interesie podopiecznych dyrekcja domu nie chce ujawniać ani adresu mieszkania, ani danych osoby, która je zapisała w testamencie.

– Jesteśmy bardzo wdzięczni tej osobie i postaramy się ten dar wykorzystać najlepiej, jak możemy – mówi Piotr Polkowski, dyrektor Domu Dziecka im. Ewy Szelburg-Zarembiny. – Nie chcemy jednak tej sprawy nagłaśniać medialnie, po pierwsze by uszanować wolę donatorki i uczucia jej rodziny, po drugie by chronić nasze dzieci, którzy tam zamieszkają, przed zainteresowaniem mediów.

W mieszkaniu zamieszkają podopieczni, którzy wchodzą w dorosłość. Będą się tam uczyć, jak samodzielnie żyć, jak radzić sobie w codziennych sytuacjach, dbać o siebie i swoje rzeczy. Usamodzielnianie będzie się odbywać pod okiem wychowawców, którzy będą służyć radą i pomocą.

Pomysły nie najlepsze
Choć takie podarunki jak mieszkanie dotąd się nie zdarzały, to inne upominki dla domów dziecka są codziennością. Najczęściej pary młode proszą swoich gości, by nie kupowali kwiatów, tylko maskotki lub słodycze dla dzieci z domów dziecka. – To piękny gest, ale trochę nieprzemyślany – mówią pracownicy placówek. – Nie chcemy nikogo urażać, bo każdy ofiarodawca jest mile widziany, jednak z używanymi zabawkami, ubraniami, butami doradzam ostrożność – mówi Piotr Polkowski.

Niejednokrotnie zdarza się, że goście weselni poinformowani o zbiórce zabawek dla dzieci z domów dziecka robią przegląd zabawek swoich dzieci i te nieprzydatne przynoszą w prezencie. Tymczasem standardy obowiązujące w placówce nie pozwalają na przyjmowanie używanych rzeczy. – To trudna sytuacja, bo jak tu odmówić przyjęcia darów od osoby, która zorganizowała zbiórkę. Poza tym największym marzeniem naszych podopiecznych jest dostać od czasu do czasu coś nowego.

Te dzieci zawsze w swoim życiu dostawały rzeczy używane, komuś niepotrzebne czy lekko uszkodzone, dlatego tak ważne jest to, że mają coś nowego, coś specjalnie dla nich – wyjaśnia Piotr Polkowski. Podobna sytuacja jest ze słodyczami. W budżetach placówek są pieniądze na słodycze, których dzieciom nie brakuje.

– Prawdą jest, że każda ilość cukierków zostanie przez dzieci przyjęta z radością i zjedzona, jednak w normalnym domu rodzice kontrolują, ile słodyczy zjada ich dziecko. My robimy podobnie w trosce o zdrowie naszych podopiecznych – mówią wychowawcy domu dziecka.

Podarunki z głową
Nie znaczy to, że domy dziecka nie mają potrzeb. Na szczęście coraz częściej zgłaszają się ludzie, którzy mają zaplanowaną zbiórkę darów na rzecz domu dziecka, z pytaniem, czego potrzeba. – Ostatnio na przykład z takim pytaniem zgłosili się do nas uczniowie jednej z lubelskich szkół, którzy w ramach akcji charytatywnej zebrali 450 zł.

Poprosiliśmy o kaski rowerowe, gdyż wszelkiego wyposażenia sportowego dzieciom nigdy dosyć. Podobnie było w innej ze szkół, gdzie w ramach akcji Pomóż Dzieciom Przetrwać Zimę zbierano konkretne dary. Zapytano nas, co byśmy chcieli. Poprosiliśmy o piłki, paletki, lotki, gry edukacyjne, bo tego potrzebowaliśmy – wyjaśnia Piotr Polkowski.

Coraz częściej także młode pary zamiast kwiatów proszą o ofiary na rzecz domu dziecka do specjalnej skarbonki. To zdecydowanie lepszy pomysł niż słodycze i zabawki. – Niedawno właśnie młode małżeństwo przyniosło taką skarbonkę z prośbą, by pieniądze wykorzystać na zorganizowanie dla dzieci pikniku z grillem – opowiadają wychowawcy.

Rodzina zaprzyjaźniona
Żaden, nawet najwspanialszy dar nie zastąpi potrzeby bliskości, bycia kochanym i rozumianym. Większość dzieci przebywających w lubelskich domach dziecka nie może zostać adoptowanych. Ich rodzice mają ograniczone prawa rodzicielskie, ale nie są ich pozbawieni. Nie można tych dzieci adoptować, ale można się z nimi zaprzyjaźnić.

– Dla naszych podopiecznych ma to ogromne znaczenie. Rodzina zaprzyjaźniona to taka, w której dziecko ma wsparcie mimo tego, że przebywa w placówce – mówi Małgorzata Kalinka, stażystka z Domu Dziecka im. Ewy Szelburg-Zarembiny. Najczęściej taka rodzina zabiera do siebie dziecko w wolne dni, święta, wakacje. Jednak to nie wystarczy. – Część rodzin, które zgłaszają się do nas, by zostać rodzinami zaprzyjaźnionymi, myśli, że jak wezmą do siebie dziecko na święta, to wypełnią swój obowiązek, sami lepiej się poczują i pomogą „biednemu” dziecku.

Takie podejście może wyrządzić więcej szkody niż pożytku. Dziecko zaproszone przez rodzinę do domu najczęściej robi sobie nadzieję na to, że to będą częste kontakty, pragnie namiastki rodzinnego ciepła, poczucia, że ktoś się o nie troszczy.

Trudno jednak mówić o prawdziwej trosce, jeśli dwa razy w roku, na Wielkanoc i Boże Narodzenie, ktoś zabiera je do siebie, a potem oddaje do placówki i nie kontaktuje się już – przestrzegają pedagodzy.

„Biedne” dzieci
Najgorsze, co może być, to traktowanie dzieci z domów dziecka jako tzw. biednych dzieci. – To fakt, że ich los to wielka bieda, ale nikt z naszych podopiecznych nie chce być traktowany w ten sposób. Dzieci najczęściej wstydzą się swojej sytuacji.

Wielu naszych podopiecznych nie przyznaje się w szkole kolegom, że mieszka w placówce wychowawczej, a ich rodzice nie mają z nimi żadnego kontaktu lub kontaktują się sporadycznie – mówi Małgorzata Kalinka. Wśród pomagających jest też taka pokusa, żeby im pobłażać, bo to i tak „biedne” dzieci. – To wielkie nieporozumienie. Naszym dzieciom trzeba stawiać wymagania. Jeśli wyczują, że ktoś traktuje je ulgowo, zazwyczaj to wykorzystują i na przykład odpuszczają sobie naukę albo wagarują, albo nawet wyciągają pieniądze – ostrzegają pedagodzy.

Nie chcemy zniechęcać darczyńców do wspierania domów dziecka. Zachęcamy jednak, by najpierw upewnić się, czego tym placówkom naprawdę potrzeba. Nie chcemy też zrażać rodzin do podejmowania decyzji o zaprzyjaźnieniu się z dzieckiem z placówki opiekuńczej, apelujemy jednak o odpowiedzialność. W domach dziecka brakuje np. wolontariuszy, którzy odrabialiby z dziećmi lekcje, szczególnie z przedmiotów ścisłych. Jeśli naprawdę chcemy pomagać – róbmy to z głową.

***

Potrzeba odpowiedzialności
Małgorzata Kalinka, stażystka
Żeby pomagać dzieciom z domów dziecka, trzeba przede wszystkim dobrze się zastanowić nad tym, co jesteśmy w stanie zrobić. Chodzi tu o zwykłą ludzką odpowiedzialność. Jeśli zdajemy sobie sprawę, że nie będziemy mieli możliwości utrzymywać częstych kontaktów z dzieckiem, nie róbmy mu takich nadziei. Może wtedy lepiej raz na jakiś czas zaprosić grupę dzieci na piknik czy zabrać na basen czy na mecz.

Dzieci to nie rekwizyt, który możemy sobie raz czy dwa razy w roku wypożyczyć, by poczuć się lepiej. Te dzieci potrzebują zainteresowania cały rok, tego, żeby ktoś do nich zadzwonił, zapytał, jak poszło mu w szkole, doradził przy podejmowaniu decyzji. Potrzebują takich rodzin zaprzyjaźnionych, by mieć pewność, że w razie konieczności zawsze ktoś przyjedzie, porozmawia, przytuli. A to już wymaga więcej wysiłku niż przygotowanie jednego więcej nakrycia przy świątecznym stole.