publikacja 23.05.2019 00:00
Leonardo da Vinci nie przyjmował zleceń, które go nie interesowały. Malował to, na co miał ochotę. Wystarczyło, żeby przejść do historii.
W katalogu wystawy zorganizowanej w Luwrze z okazji renowacji „Świętej Anny Samotrzeciej” obraz nazwano „największym arcydziełem Da Vinci”. A przecież muzeum ma w swoich zbiorach również „Mona Lizę”.
wikimedia
Początek lat 80. XV wieku. Leonardo da Vinci stara się o posadę na dworze księcia Ludwika Sforzy. Nie jest to dla niego sprawa łatwa, mimo że jest już wówczas znanym artystą i konstruktorem. Konkurentów ma wielu, bo pobyt na dworze i praca dla władcy Mediolanu zapewniały stabilizację, znaczne dochody i możliwość realizacji swoich pomysłów. Sforza poszukiwał wtedy budowniczych przydatnych w czasie wojny.
Mogę się równać z każdym mistrzem
Leonardo napisał, podobnie jak robi się to dzisiaj, list motywacyjny do pracodawcy. Wymienił w nim swoje liczne umiejętności, a przede wszystkim te związane z konstrukcją różnych fortec i machin wojennych. „Stworzę także pancerne pojazdy, bezpieczne i nie do zdobycia, które zdolne będą penetrować siły wroga. Za wynalazkiem tym bezpiecznie i bez przeszkód maszerować może piechota” – czytamy w zachowanym do dziś dokumencie. W przedostatnim punkcie swego podania informuje Sforzę, że w czasach pokoju może projektować i budować domy prywatne oraz obiekty publiczne. „Potrafię także rzeźbić w marmurze, brązie i glinie. Jeśli zaś chodzi o malarstwo, mogę się równać z każdym mistrzem” – dodaje skromnie na samym końcu. Nie wiemy, jak książę zareagował na list Leonarda, ale dekadę później zlecił mu namalowanie „Ostatniej wieczerzy”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.