"Mo chridecán" znaczy moje serduszko

Andrzej Kerner

publikacja 28.06.2010 10:05

Kulturowy dorobek przedchrześcijańskiej duchowości Celtów, dla których świat, przyroda były święte, został przez irlandzkich mnichów zasymilowany, a nie odrzucony.

"Mo chridecán" znaczy moje serduszko AUTOR / CC 2.0

Sześć wieków wcześniej zanim święty Franciszek obłaskawiał wilka z Gubbio, klasztorny koń z opactwa w Ionie płakał nad św. Kolumbą. Święty, przeczuwając śmierć, żegnał się z tym światem, który mnisi irlandzcy traktowali zupełnie wyjątkowo, inaczej niż reszta chrześcijan. Po kilkunastu wiekach ich duchowość przeżywa renesans. Ma swoich entuzjastów także w Polsce.

Scena przedśmiertnego pożegnania założyciela słynnego klasztoru, położonego na jednej z wysp u wybrzeży Szkocji, z siwkiem przywożącym mnichom mleko, jest naprawdę wzruszająca, ale - będę szczery - co mnie obchodzi stary koń sprzed czternastu wieków i jego wielki smutek? W najlepszym razie - niewiele. To natomiast, co napisał o tym pożegnaniu Adomnan, opat Iony sto lat po św. Kolumbie, o, to już daje do myślenia. Adomnan opisuje, jak ów koń, przeczuwając śmierć Świętego, złożył łeb na jego piersi, i dodaje - uwaga! - „wierzę, że Bóg go do tego natchnął, ponieważ każdemu zwierzęciu jest dana wiedza o rzeczach zgodnie z wolą Stworzyciela”. A na koniec pisze o tymże koniu, że „odszedł w smutku”. Czy, a jeśli tak, to jak bardzo płakał stary koń z Iony, tego nie wiemy. Ale wiemy, co napisał o zwierzęciu irlandzki mnich. I to właśnie jest niezwykłe.

Adomnan
nie był jakimś niezrównoważonym nadwrażliwcem. Widział świat tak jak współcześni mu chrześcijanie Irlandii i Szkocji - chrześcijanie celtyccy. Byli inni niż reszta świata chrześcijańskiego. Inaczej był zorganizowany ich Kościół (władzę mieli opaci, nie biskupi), w innym terminie świętowali Wielkanoc, a w ich klasztorach panowały inne porządki niż na kontynencie. Ale przede wszystkim inaczej widzieli Boży świat.

Synod z Whitby w 664 r. rozpoczął proces wprowadzania rzymskich porządków w Kościele na Wyspach. Rzecznik Episkopatu Irlandii ks. Martin Clarke o nieco poźniejszym okresie nie waha się nawet powiedzieć, że „wielkie zakony z kontynentu skolonizowały Kościół w Irlandii”. Najazdy Wikingów, panowanie Anglików, reformacja dokonały reszty. Celtycka odmiana chrześcijaństwa na setki lat uległa zapomnieniu. Kościół katolicki w Irlandii, stopniowo uzyskujący w wieku XIX prawo do legalnego istnienia, czerpał już z innych źródeł. Dominujące były wpływy francuskie. - Przez dwieście lat byliśmy wychowywani w duchu jansenizmu. A ta pesymistyczna wizja człowieka i Boga naprawdę nie pasuje do irlandzkiej duszy - przekonuje ksiądz z archidiecezji dublińskiej.

A cóż to jest ta irlandzka dusza?
- pytam sam siebie, brodząc w Atlantyku, na plaży w Glencolumbkille, czyli Dolinie św. Kolumby. Ocean - nie ma się co dziwić, w końcu nie jestem Irlandczykiem - nie daje mi odpowiedzi. Bryza przyjemnie ochładza ciało i umysł rozgorączkowany spełnieniem się marzeń. Jestem w hrabstwie Donegal, na północno-zachodnim krańcu Wyspy. Tu, w królewskim klanie O’Neillów, w roku 521 urodził się św. Columcille - „Gołąbek Kościoła”, w spolszczonej wersji - św. Kolumba, ten od płaczącego konia. Irlandzka, wyspiarska dusza musi mieć coś wspólnego z oceanem i morzem. Nieustanne powroty fal. Upór, wytrwałość. Niekiedy - zapamiętałość prowadząca aż do zaślepienia i zniszczenia. Ale po nawałnicy skruszona łagodność. Historia św. Kolumby jest właśnie taka. Kopiuje jedyny psałterz w Irlandii i nie chce oddać kopii swemu mistrzowi. Król (mówi się, że to pierwsza w dziejach rozprawa o prawa autorskie) nakazuje oddać kopię, bo należy ona do oryginału, tak jak „każde cielę należy do jałówki”. Kolumba ani myśli tak postąpić. Wrogie klany walczą o kopię, dziś nazywaną Cathach - „wojownik”. Ginie 3000 ludzi.

Tylu masz nawrócić, ilu z Twojej przyczyny zginęło - nakazuje mistrz duchowy Kolumbie. Następuje wygnanie z Irlandii. „Nie zobaczy to oko kobiet tej wyspy, ni irlandzkich mężczyzn” - pisze św. Kolumba, poeta i zapalczywa dusza. Razem z uczniami ląduje na Ionie. Zakłada klasztory, nawraca Piktów, Szkotów. 3000 dusz z nawiązką. I ujrzy jeszcze jego oko Wyspę Zieloną. Na zgromadzeniu w Drumceatt wstawia się za poetami, którzy mieli być wyklęci. Bo Irlandia bez poetów nie będzie Irlandią, argumentuje Kolumba. Poeta, miłośnik ksiąg, wielki misjonarz. To on właściwie rozpoczął ten trudny dla wyspiarzy ruch - opuszczenie ojczyzny dla Chrystusa. Po nim irlandzcy misjonarze pójdą z taką misją, która dotrze aż do Włoch, Francji, Niemiec, aż po Wiedeń i Salzburg, może jeszcze dalej, może do Polski nawet, ale to już historycznie niepewne. W każdym razie - mnisi iroszkoccy przywrócą chrześcijańskiej Europie jej pierwotną werwę. I dadzą Kościołowi praktykę spowiedzi indywidualnej w miejsce publicznej pokuty.

Ale to było 1400 lat temu.
Czym jest dziś irlandzka dusza i duchowość? Byłbym szalony, gdybym chciał dać odpowiedź. Powiem tak: dla mnie irlandzka duchowość to jest kierowca autobusu, który w pochmurny, dżdżysty dzień śpiewa za kierownicą, śpiewa, gdy sprzedaje bilety i śpiewa, gdy bierze ostry zakręt na wąziutkiej drodze prowadzącej nad morskim klifem. Radość życia. Mimo wszystko, mimo sztormów, nawałnic, burz, wichrów i chmurnego nieba. Radość z najzwyklejszych ludzkich spraw. Codzienność jest święta, świat jest Boży. Nie ma tego kontrastu, tej walki Boga ze światem. Być może celtyccy chrześcijanie dlatego tak patrzyli na życie, że tylko tam chrześcijaństwo zostało przyjęte bezkrwawo. Kulturowy dorobek przedchrześcijańskiej duchowości Celtów, dla których świat, przyroda były święte, został zasymilowany, a nie odrzucony. Szczęśliwie zachowały się teksty mnichów irlandzkich z pierwszego tysiąclecia. A wśród nich np. modlitwa w czasie rozpalania ognia, gotowania, pieczenia chleba, ubierania się, modlitwa w czasie dojenia krów i w czasie pływania łodzią. Duchowość bardzo przyziemna, Bóg bardzo bliski ludzkim sprawom. I Bóg strasznie bliski człowiekowi. Mo chridecán - „moje serduszko” - tak napisać mogła o Bogu tylko ręka irlandzkiego chrześcijanina.

Co z tego dla nas?
Może jakiś podziw dla dawnych, pięknych czasów, może pragnienie odwiedzenia tajemniczej Irlandii. Tomasz Opara jest leśnikiem w Księżym Lesie koło Tarnowskich Gór. - Nie chcę powiedzieć, że to było jakieś nawrócenie. Po prostu dzięki zainteresowaniu się duchowością celtycką zmieniło się moje pojmowanie religii. Już nie jest ona jakimś ogromnym, a niekiedy beznadziejnym wysiłkiem w dążeniu do Boga. On jest tu, w moich codziennych sprawach. To jest najważniejsze. Nie ma napięcia między tym, co Boże, a tym, co ludzkie - mówi Tomasz Opara, a jego sześcioletnia córeczka Marta od razu rozpoznaje na zdjęciach charakterystyczne celtyckie krzyże.

Irlandia jest u nas ostatnio popularna. Dla wielu ludzi jest idylliczną krainą marzeń. Trzeba przyznać, że Irlandczycy mają talent w kreowaniu takiego obrazu swojego kraju. Nie wszystkich, a właściwie - mało kogo stać, by tam pojechać. A może jednak ważne jest to, co mówi Ernest Bryll, poeta i były ambasador Polski w Dublinie, że Irlandię trzeba i można znaleźć gdzieś blisko siebie. Taki duchowy świat, który pozwoli nam przeżywać życie bardziej twórczo i pięknie. On jest bliżej niż w zasięgu naszej ręki.